Banik Nohavica

0
1

W bibliotece w Krzanowicach, gdzie miałem spotkanie autorskie, zapytałem, czy mają Rozmemuary Kuczoka – niedawno dowiedziałem się od pisarza Olgerda Dziechciarza, że Kuczok wspomniał o mnie w swym dzienniku.
Kurczok? – spytała bibliotekarka, kobiecina w średnim wieku. – Niestety, nie ma takiego pisarza.
Kuczok – poprawiłem, jednak taki także dla niej nie istniał, co było dziwne, bo przecież był to pisarz ważny dla Górnego Śląska, do którego przynależały Krzanowice. Górny Śląsk był ciekawym literacko regionem – ale chyba szeroko pojęta Kielecczyzna była jeszcze potężniejsza. Wincenty Kadłubek, Jan Długosz, Stefan Żeromski, Witold Gombrowicz, Gustaw Herling – Grudziński, Wiesław Myśliwski… – można by tak długo wymieniać.

Przypomniałem sobie, jak Wojtek zaprosił mnie do Katowic na OFF Festiwal w 2011 roku. Katowicka „Wyborcza” napisała wtedy, że sceną literacką przy festiwalu zajmuje się pisarz Wojciech Kurczok. Już wtedy przekręcali jego nazwisko, chociaż był laureatem Nike. Kto pamiętał tych, którzy tę nagrodę otrzymali?
Po spotkaniu autorskim postanowiłem się wybrać do pobliskiej Ostrawy. Ruszyłem piechotą drogą wiodącą przez pola z dojrzewającym zbożem. To było trzy i pół kilometra. Uwielbiałem chodzić – dzięki temu byłem w bardzo dobrej formie. Dość szybko jednak złapałem stopa – zatrzymał mi się polski budowlaniec, który jechał do pracy w Czechach.
Rozmawialiśmy podczas tej krótkiej drogi o życiu na pograniczu. W Czechach zrobiło się drożej niż w Polsce – dlatego Czesi masowo przyjeżdżali robić zakupy do Polski i wykupywali wszystko w marketach. Tyle się dowiedziałem z tej przejażdżki, a to było całkiem dużo. Niekiedy gadałem z kimś w kawiarni literackiej przez kilka godzin i niczego się nie dowiedziałem.
Robotnik dowiózł mnie do stacyjki kolejowej. Panie z biblioteki w Krzanowicach nie wiedziały nawet, że w Chuchelnej znajduje się stacja kolejowa. Ulica wylotowa z Krzanowic w kierunku Chuchelnej nazywała się Kolejowa i prowadziła do stacji kolejowej w Chuchelnej. Dziwne, że nie zadały sobie pytania, skąd się wzięła ulica Kolejowa w miejscowości, gdzie nie ma stacji kolejowej… Często mnie zaskakiwało, jak ludzie mieszkający tuż przy granicy nie interesowali się tym, co znajdowało się tuż za nią.
Miałem jechać z Chuchelnej do Ostrawy pociągiem – przez Kravaře oraz Opawę, droga z przesiadkami trwałaby niemal dwie godziny. Tymczasem koło stacji kolejowej znajdował się przystanek autobusowy, a stąd odjeżdżał bezpośredni autobus do Ostrawy przez Hulczyn, niecała godzina drogi. Lubiłem takie skróty, także w życiu. Jak dało się gdzieś przejść krótszą drogą, to szedłem, byłem w tym mistrzem.
Miałem pół godziny, żeby zwiedzić Chuchelną – obejrzałem obiekty lokalnego klubiku Sokol. Boisko było zadbane, znajdowała się przy nim mała restauracja. W Czechach przy każdym takim klubiku funkcjonował lokal gastronomiczno-piwny. Następnie odwiedziłem muzeum wojenne. W miejscowości działało także duże sanatorium, które mieściło się w jakimś starym budynku kojarzącym się z pałacem.
Wróciłem w okolice stacyjki. Prawie z każdej małej czeskiej przygranicznej miejscowości odjeżdżały pociągi do centrum kraju. W Polsce okolice pogranicza często były odcięte od świata. Coś, co powinno być początkiem drogi, u nas często było kresem.
Autobus przyjechał z niewielkim opóźnieniem. Kierowca wysiadł i zapalił papierosa. Wytarł ręką spocone czoło. Trwało upalne lato.
W autobusie jechało trochę starszych ludzi, nieco młodzieży, kilku robotników. Uwielbiałem czeską komunikację publiczną. Docierała prawie wszędzie. W Polsce dużo więcej było prywatnych przewoźników. Próbowali zapełnić lukę, jednak ten system był niedomagający.
Po drodze wsłuchiwałem się w rozmowy pasażerów. Coraz lepiej rozumiałem czeski, coraz więcej umiałem mówić. Dałbym radę tutaj mieszkać, gdyby Wiktor trafił kiedyś do jakieś czeskiej drużyny. Były różne przymiarki, najpoważniejsze do MFK Karwina. Ale była też Dukla Praga oraz FC Pardubice. Niedawno rozmawialiśmy także ze słowacką Żyliną. Oferta z Wieczystej Kraków była najkonkretniejsza. Wieczysta z osiedlowej drużyny stała się drapieżnym, szybko rozwijającym się klubem. Od miesiąca mieszkaliśmy w Krakowie.
W końcu nieco się zdrzemnąłem – żeby tu dotrzeć, musiałem z Krakowa wyruszyć o 5.40. Dojechałem pociągiem pospiesznym do Katowic, stąd Kolejami Śląskimi do Raciborza, z Raciborza miałem autobus do Krzanowic. Zamierzałem wracać z Ostrawy do Krakowa Flixbusem.
Minąłem Hulczyn, który był typowym niewielkim czeskim miasteczkiem, ale miał bardzo ciekawą historię, jak zresztą cały region. Kiedyś istniał taki twór jak Kraik Hulczyński. Postanowiłem tu jeszcze wrócić, żeby go opisać.
W końcu dotarłem do Ostrawy. Było to trzecie co do wielkości miasto Czech, swego czasu prężny ośrodek przemysłowy, który w ostatnich latach przekształcił się w centrum kultury, sportu i życia nocnego.
Ceniłem czeską literaturę, obok francuskiej należała do moich ulubionych. W Ostrawie urodził się Ota Filip, który długo żył na emigracji, w Niemczech. Znacznie wyżej ceniłem Otę Pavla, za jego książki sportowe. Ostatnio doczekały się w Polsce przekładów, lubiłem jego dbałość o literacki przekaz. To nie były zwykłe teksty o sporcie.
Pojechałem trolejbusem do dzielnicy Witkowice, gdzie znajdował się nowy miejski stadion, na którym mecze rozgrywa Banik Ostrawa. Witkowice były przez ponad półtora wieku jednym z największych kompleksów przemysłowych w kraju, stworzonym wokół złóż węgla i produkcji stali na ogromną skalę. Obecnie zakłady i kopalnie zostały przekształcone w centra edukacyjne, społeczne i artystyczne, zachowując jednocześnie budynki przemysłowe oraz industrialną architekturę, które są świadectwem historii i dawnej przemysłowej potęgi. Przykładów takiej transformacji było mnóstwo, chociażby wielofunkcyjna Hala Gong, dawny zbiornik gazu, który obecnie pełnił funkcję sali koncertowej. Dzielnica kulturalna Hlubina jak magnes przyciągała zespoły muzyczne, artystów, filmowców, rzeźbiarzy, fotografów. No i Park Landek. Odkrycie węgla w Parku Landek w 1789 r. zaważyło na przyszłości Ostrawy. Obecnie mieściło się tu muzeum górnictwa, fascynujące miejsce i największy tego typu obiekt w Czechach. Zachował się tu stary szyb i budynki na powierzchni, w których można było obejrzeć eksponaty związane m.in. z ratownictwem górniczym.
Jak większość czeskich miast, Ostrawa posiadała dwie główne sportowe miłości: hokej i piłkę nożną. Lokalne drużyny tych dyscyplin — HC Vítkovice i Baník Ostrawa — cieszyły się sporą renomą. HC Vítkovice należały do czołowych drużyn czeskiej Extraligi (najwyższy krajowy poziom hokeja na lodzie), przyciągając na trybuny spore tłumy. Siedziba klubu, Ostravar Aréna, wyglądała jak statek kosmiczny z serialu science-fiction z lat 80.
Mnie bardziej od hokeja interesował Banik Ostrawa. Wiktor grał w barwach Śląska przeciwko tej drużynie. Wsiadłem do trolejbusu i jechałem na Bazaly, gdzie znajdował się stary obiekt Banika, działający obecnie jako centrum treningowe, funkcjonowała tutaj także akademia, jedna z najlepszych w Czechach. Główny okres sukcesów Baníka przypadł na lata siedemdziesiąte, kiedy to wygrywał ligę i puchary w byłej Czechosłowacji. Od tego czasu nie odnosili spektakularnych osiągnięć — ostatni tytuł ligowy zdobyli dwadzieścia lat temu. Od 2015 roku drużyna grała na wyremontowanym w tym celu Městským stadionie. Starsi kibice mogli pamiętać sporadyczne występy Baníka na europejskich stadionach, wśród ich byłych graczy znajdował się zwycięzca Ligi Mistrzów z Liverpoolem – Milan Baroš.
Po drodze myślałem o twórczości Oty Pavla. Spod warstwy groteski i surrealistycznych, zupełnie wymyślonych, a niekiedy całkiem prawdziwych, „przygód” opisywanych bohaterów wyłaniało się ciemne tło komunistycznych rządów, strachu i potrzeby wolności. Pavel nie gloryfikował sportowców – to nie herosi, a ludzie z krwi i kości, bywali zmęczeni, zagubieni, samotni.
Chroniczna praca bez przerwy przez co najmniej kilka lat wraz z ogólnym zmęczeniem organizmu przerodziła się u Pavla w cyklofrenię, czyli psychozę maniakalno-depresyjną z elementami schizofrenii. Pisarz zmarł młodo.
Obejrzawszy bazę akademii Banika Ostrawa myślałem o tym, że mógłbym tu dać Wiktora – dobrze, że nie dałem go do Karwiny, która w porównaniu z Ostrawą była zadupiem, gdzie psy szczekały dupami. Żyjący i tworzący w Ostrawie bard Jaromir Nohavica był kibicem Banika – wraz z fanami nagrał oficjalny hymn Baníka Ostrawa pt. Baníčku my jsme s tebou – ale nie był jego autorem.
Czekałem na trolejbus do centrum. Widząc z oddali wieże wyrastające jak drzewa z placów miejskich, bliskość hut i składów towarowych mogłem nieco lepiej zrozumieć złożoność historii tego miasta.
Ujrzałem Nowy Ratusz. Był to budynek, z modernistyczną wieżą zegarową – robił spore wrażenie. Skrzydła budowli otaczały plac, na którym znajdował się nieco przerażający nowoczesny posąg Ikara. Jego autorem był rzeźbiarz František Štorek. Ikar ważył siedem ton i był trzecią co do wielkości rzeźbą z brązu w całej Republice Czeskiej. Ikar miał symbolizować wzloty i upadki Ostrawy. Romowie tańczyli wokół posągu przy skocznej muzyce, puszczonej z dużego srebrnego smartfona. Minąłem dwie matki z gromadką dzieci. Tłustawy chłopaczek upuścił papierek na chodnik. Myślałem, że go podniesie, ale nie. Mamuśki nie zwróciły mu uwagi, pląsały do muzyki, trajkocząc po romsku.
Ostatnie stulecie z pewnością ukształtowało to miejsce, jednak Ostrawa miała historię sięgającą dużo dalej. Najlepiej odkrywać ją na Zamku Śląskim w Ostrawie, położonym na północny wschód od centrum miasta. Zbudowany jako forteca w XIII wieku, został w XVI wieku przekształcony w zamek, który przetrwał II wojnę światową. W 1945 roku został przejęty przez komunistyczne władze i zaczął popadać w ruinę, a w końcu, w wyniku osunięć gruntu spowodowanych wydobyciem węgla częściowo się zawalił. Jednak w 2004 roku obiekt został wykupiony przez miasto, które rozpoczęło program odbudowy. Obecnie zamek został przywrócony do dawnej świetności i organizowano takie wydarzenia jak Letni Festiwal Szekspirowski, festiwale muzyczne na świeżym powietrzu oraz jarmark bożonarodzeniowy. Mieściło się w nim także muzeum prezentujące historię tego miejsca.
W Zoo już byłem w 2014 roku, z Renią i Wiktorem, więc tam nie pojechałem. Zoo było ciągle modernizowane i utrzymywało najwyższe standardy w opiece i hodowli swoich zwierząt. Odwiedziliśmy wówczas także Ogród Botaniczny, znany również jako „Wielki Las Ostrawski”. Nazwa nie była przesadzona — było to ponad 90 hektarów zachwycającego krajobrazu pełnego lasów, jezior, stawów, dzikich łąk i pól. Przecinały je różne trasy spacerowe — jedna piękniejsza od drugiej. Ścieżki wiły się wśród drzew, przez mostki nad szumiącymi strumieniami i skrywały się w gęstwinach pachnących kwiatami.
W ciągu ostatnich lat ostrawska scena kulturalna nabrała rozpędu i obecnie miasto było jednym z najprężniejszych ośrodków sztuki, filmu i muzyki w Czechach.
Dom Sztuki, kolekcja ponad 20 tys. dzieł sztuki, mieszcząca się we wspaniałym, funkcjonalistycznym budynku z czerwonej cegły na Jurečkovej, niedaleko zamku to z kolei stały element oferty kulturalnej miasta. Poziom wystawianych dzieł był naprawdę wyjątkowy — galeria zaliczała się do pięciu najlepszych takich instytucji w kraju, z wystawami zarówno stałymi, jak i czasowymi, obejmującymi różnorodne media: od fotografii po rzeźbę, malarstwo klasyczne, grafikę.
Cały czas szukałem lokalu, w którym będę mógł zjeść smażony ser i wypić piwo, najchętniej lokalne, Ostravar. W końcu natrafiłem na to danie w pewnej drogiej restauracji w centrum miasta. Kosztowało trzy razy drożej niż gdy dwa lata temu jadłem je w Krnovie. W innych restauracjach nie było go w menu. Wszędzie tylko kebab, albo azjatycka kuchnia. To mogłem kupić wszędzie, zwłaszcza w Polsce. Inna sprawa, że coraz więcej czeskich specjałów dostępnych było w Polsce – piwo, czekolada Studentska, Lentilky, a w marketach pojawiła się Kofola i to w wielu smakach.
Wreszcie koło dworca kolejowego znalazłem lokal w starym stylu. Właściciel miał resztki włosów, nadal usiłował nosić fryzurę a’la czeski piłkarz. Na jego szyi dyndał gruby złoty łańcuch. Jego grubiutka niska żona przyrządziła dla mnie potrawę. Za piwo i ser zapłaciłem połowę tego, co w drogiej restauracji. Piwo było niewiele droższe niż w markecie. W Krakowie mogło kosztować nawet 6-7 razy drożej niż w sieci handlowej.
Rozmawialiśmy o inflacji. Wiele lokali było zamkniętych, ludzie przestali wychodzić z domu, bo zrobiło się drogo.
– Jeździmy na zakupy do Polski raz w tygodniu, bo u was taniej – powiedział szef lokalu.
Na tygodniowych wakacjach byli na Słowacji. Rozmawialiśmy o polityce, o tym, że Słowacja stała się prorosyjska
Mimo piłkarskiej fryzury nie kibicował Banikowi – wolał hokejowe Witkowice. Z zazdrością mówił o Stalownikach z Trzyńca – tam byli bogaci sponsorzy, drużyna systematycznie walczyła o mistrzostwo Czech.
Zaszedłem do wielkiej galerii handlowej Forum Nova Karolina. Była gigantyczna, chyba największa jaką widziałem. Współczesna świątynia. Mnóstwo ludzi. Gigantycznym mostem wychodzącym z niej ponad autostradą i torami poszedłem na dworzec autobusowy.
Moją uwagę przykuł pomnik byka przed dworcem autobusowym. Nie byłem pewien, co on symbolizuje. Dziki miały swoje pomniki na przykład w Łęcznej lub Krynicy Morskiej.
W pobliżu dworca kręciło się sporo bezdomnych. Śmiali się, pili piwo i wygrzewali się w resztkach gasnącego słońca. Dziwiłem się ich pogodzie ducha. Z drugiej strony – może tak było łatwiej? Może nie musieli nigdzie pędzić jak ja?
Szedłem tunelem pomazanym graffiti na stanowisko Flixbusa. To był jeden z moich ulubionych przewoźników. Przyjechał punktualnie. Kierowali nim dwaj Ukraińcy. Sprawdzali mój dowód. Był mocno sfatygowany, należało go wymienić. Udało się wsiąść. Ładowałem telefon. Byłem zły, bo zrobiłem sporo zdjęć, a większość wyszła słabo, należało wymienić także telefon.
Po drodze z Youtuba słuchałem Nohavicy. Stracił wielu fanów w Polsce po tym, gdy okazało się, że nie zamierza oddać Medalu Puszkina, co miało być protestem przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 roku. Nohavica w sposób jednoznaczny potępił wojnę i odżegnał się od popierania Putina, jednak przypomniał, że odznaczonych Medalem Puszkina zostało wielu Europejczyków, a samą nagrodę ustanowiono jeszcze w czasach prezydentury Borysa Jelcyna.
No cóż, należało oddzielić politykę od sztuki, ale w dzisiejszych czasach było to chyba bardzo trudne.

Zbigniew Masternak