Druga strona medalu…

0
6303
fot. arch autora
- reklama -

Wkroczenie wojsk polskich na Zaolzie i jego aneksja na początku października 1938 r. spotkała się z autentycznym entuzjazmem i radością Polaków. „Przyszła” upragniona Polska, miało się skończyć dyskryminowanie ze względu na narodowość.

Na przyłączonych do Polski terenach mieszkali również Czesi i Niemcy. Tych ostatnich nie można było traktować zbyt brutalnie, bo mogła się o nich upomnieć III Rzesza. Jednak rozpadająca się Czechosłowacja, zdradzona w Monachium, pozbawiona strategicznego pogranicza, była w ekstremalnie trudnej sytuacji. Pod hasłem odwetu za czechizacje i exodus Polaków z Zaolzia (12-14 tys. osób w większości wygnanych) w latach 1919-1938, można więc było bezkarnie i często z pogardą mścić się na Czechach.
Wraz z wkraczającymi oddziałami Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Śląsk” władzę obejmował także Delegat Wojewody Śląskiego Leon Malhomme (Wicewojewoda Śląski i były konsul w Ostrawie). Swoim obwieszczeniem z 10 października 1938 r. wezwał ludność narodowości czeskiej do przyśpieszenia „emigracji” do Czechosłowacji z terminem do 1 listopada. Oprócz prywatnych, indywidualnych przypadków zemsty i odwetu, rozpoczęto planowe działania mające zmusić miejscowych Czechów do wyjazdu do Czechosłowacji. W akcję zaangażowany był naczelnik Wydziału Polaków Zagranicą w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Władysław Józef Zalewski. Był on także członkiem tzw. Komitetu Siedmiu (K7), powołanego w 1935 r. i złożonego z wysokich rangą oficerów polskiego wywiadu i urzędników MSZ, który prowadził działania zmierzające do rozbicia państwa Czechosłowackiego. Już 4 października 1938 r. przypominał że: „Wyciskanie” elementu czeskiego w czasie ustalonych stosunków prawnych ciążyć będzie na nas latami. Zalecał więc wykonanie „aktów terroru, niekoniecznie krwawego, jak np. pobicie, wywiezienie z miejsca stałego zamieszkania, wybicie szyb(…) Przez to wytworzy się psychoza konieczności ucieczki Czechów z terenu.… Zezwolić zorganizowanej grupie (posiadamy taką grupę) wywozić poszczególne osoby za granicę. Zwracał uwagę, aby wykorzystać osłabienie Czechosłowacji i kryzys międzynarodowy, żeby …Korzystając z obecnej chwili… szybko, brutalnie i bez rozgłosu oczyścić Zaolzie z Czechów, dążąc do tego, aby kwestii mniejszości czeskiej na Zaolziu w ogóle nie mieć. Zalecał także aresztowania … znanych ze swego antypolskiego nastawienia Czechów…” i wysłanie ich do obozu w Berezie Kartuskiej.

Czystka etniczna…
Zaczęły się więc napady na czeskie domy, wybijanie okien, pobicia, zastraszanie śmiercią itp. Nawet jeśli udało się zidentyfikować sprawców, ich zgłoszenie na posterunku policji nic nie dawało, za to funkcjonariusze wprost doradzali jak najszybszą „dobrowolną” emigrację, bo nie mogą zapewnić bezpieczeństwa ludności czeskiej. Jednocześnie, do końca października zlikwidowano całkowicie czeskie szkolnictwo i oświatę, przejmując wszystkie szkoły, przedszkola, biblioteki itp., nawet te które istniały jeszcze przed 1918 r. np. w Orłowej, Rychwałdzie, Łazach, Dolnej Suchej, Boguminie. Mimo próśb, odmówiono otwarcia choćby pojedynczych klas z drugim językiem czeskim, a nawet zakazano publicznie używać j. czeskiego np. karając mandatem za powitanie „Nazdar!” w miejscu publicznym. Wysiedlonym można było zostać nawet za tabliczkę na płocie „Pozor pes”. Wykorzystywano każdy pretekst, żeby Czechów wygnać, wystarczyło np. „bezczelne” pytanie o czeską szkołę. Na posterunkach policji „urzędowano” nie tylko pałkami, ale i bykowcem, który zostawiał blizny na całe życie. Zdarzały się przypadki odmowy leczenia szpitalnego pobitych lub chorych narodowości czeskiej.

Choć nieformalnie twierdzono, że wygnania będą obejmować tylko ludność, która sprowadziła się na Zaolzie po 1918 r. oraz szowinistów czeskich (z nielicznymi wyjątkami sami uciekli), to zarówno z relacji świadków (np. z Rychwałdu), jak i z polskich dokumentów źródłowych (np. ze Starostwa w Cieszynie) wiemy, że wygnania dotyczyły w znacznej części osób urodzonych na Śląsku Cieszyńskim przed 1918 r. oraz rodziny mieszkające tu od pokoleń.

- reklama -

Władysław Zalewski zwrócił uwagę, że formalne i zgodne z prawem zwalnianie czeskich pracowników niesie za sobą wiele kłopotów (odprawy, zasiłki dla bezrobotnych, kwestia mieszkań służbowych itp.), ale jeśli sami porzucą pracę i wyjadą do Czechosłowacji, to problemy znikną. Wzywano więc często takiego „opornego” Czecha na komisariat, bito do skutku i od razu czeska rodzina szybko i „dobrowolnie” wyjeżdżała. Pracownik porzucał pracę, więc tracił prawo do odprawy i świadczeń, a mieszkanie zostawało dla znajomego „warszawiaka”.

W pasji niszczenia nie zawahano się nie tylko przed pobiciami i przemocą, uderzono także w podstawy tożsamości narodowej Czechów. Dochodziło do przypadków publicznego palenia czeskich książek i podręczników. Niszczono czeskie nagrobki, a nawet sprofanowano świątynie Kościoła Czechosłowackiego (husyckiego) np. w kościele w Rychwałdzie urządzono stajnie dla dywizyjnej kawalerii. Zlikwidowano wszystkie czeskie organizacje kulturalne, sportowe, gospodarcze itp. a ich majątek przejęło państwo polskie. Mniejszość czeska została pozbawiona jakiejkolwiek reprezentacji politycznej, nawet na poziomie gminy. Każda próba grupowego protestu np. upomnienia się o możliwość nauki
w j. czeskim, otwarcie kościoła itp. – kończyła się brutalną interwencją wojska i policji łącznie z użyciem konnych oddziałów i psów policyjnych.

W pierwszej kolejności wygnano inteligencję, nauczycieli, adwokatów, księży, aptekarzy itp. przedstawicieli wolnych zawodów. Jednocześnie odmawiano Czechom koncesji na działalność gospodarczą. Wyganiano także zwykłych robotników czy górników, bez względu na to czy pochodzili z rodzin mieszkających na Śląsku Cieszyńskim od 5 czy 50 lat. Zwolniono wszystkich czeskich lekarzy. Na nic się zdały prośby i apele w ich obronie, pochodzącego z Zaolzia dr. Bogusława Kożusznika, dyrektora szpitala zakaźnego w Karwinie. Wyganiając kadrę techniczną nie liczono się z potrzebami utrzymania produkcji w fabrykach i kopalniach. Huta w Trzyńcu mimo napływu pracowników z Huty „Pokój” z Rudy Śląskiej do września 1939 r, osiągnęła tylko kilkanaście procent produkcji
z przed aneksji.

Akcja „Wigilia…”
Jedną z największych, a jednocześnie najpodlejszych akcji masowych wygnań Czechów, przeprowadzono w Wigilię Bożego Narodzenia 1938 r. Akcja była specjalnie zaplanowana i oprócz wyrzucenia kolejnej dużej grupy Czechów, miała także spełniać rolę pogłębienia wśród mniejszości czeskiej „psychozy konieczności ucieczki”.

21 grudnia Komenda Powiatowa Policji we Frysztacie wydała wszystkim podległym sobie posterunkom rozkaz przygotowania wykazów osób narodowości czeskiej przeznaczonych do wygnania. Z zachowanych list wynika, że do wysiedlenia, tylko w tej jednej akcji przeznaczono ponad 1000 osób, do których należy dodać drugie tyle współmałżonków i dzieci. Te ostatnie policjanci nie zawsze zapisywali na tych wykazach, ale jeśli wygnano oboje rodziców to i one musiały z nimi odejść. Do wielu z tych rodzin, w wigilijny poranek zapukała policja z nakazem wyjazdu do Czechosłowacji w ciągu 6 lub 12 godzin. Późnym wieczorem 24 grudnia, do Ostrawy weszła długa kolumna przemarzniętych wygnańców, wiozących na wozach i taczkach płaczące dzieci, trochę rzeczy osobistych i czasami przystrojone choinki. Pamięć o tym wydarzeniu długim cieniem położyła się na wzajemnych relacjach. Tysiące wygnanych i świadków takich „akcji”, stało sie wrogami Polski i Polaków.

Skala i brutalność użytych środków przyniosły zamierzone efekty. Już do końca listopada 1938 r. zwolniono z kopalń i fabryk 8 tys. Czechów, a pełną „polonizacje przemysłu” planowano osiągnąć w 1939 r.

Tylko z Pietwałdu musiało odejść ponad 3 tys., a z Rychwałdu ok. 1 tysiąc osób. Do marca 1939 r. exodus ludności czeskiej objął w sumie ok. 35 tysięcy osób (blisko 10 tys. rodzin), w większości wygnanych pod przymusem. Ci którzy pozostali, byli zmuszani do błyskawicznego „nawrócenia” się na polskość i zmiany wiary na katolicką.
W dużym mieście jakim była Ostrawa zabrakło miejsc dla uchodźców i wygnańców z Zaolzia, mimo że przeznaczono na to dziesiątki budynków i pomieszczeń
(w tym polskie szkoły w Ostrawie i Marianských Horách). Z braku miejsc część wygnańców umieszczono w 60 wagonach kolejowych stojących na stacji Ostrava-Přívoz. Skalę tej czystki etnicznej dokumentują nie tylko bardzo liczne relacje świadków oraz dokumenty i statystyki czeskiej policji i służb socjalnych, które dokładnie odnotowują narastającą liczbę wygnańców z tygodnia na tydzień. Potwierdzenie tej skali znajdziemy także
w polskich dokumentach m.in. raportach policji i administracji polskiej. Sprawozdanie wojewody śląskiego dr Michała Grażyńskiego z prac, związanych z objęciem Ziem Odzyskanych Śląska Cieszyńskiego z 7 stycznia 1939 r. podaje, że na dzień 30 listopada 1938 r. ze szkół na Zaolziu „zniknęło” ponad 7000 dzieci, które … z rodzicami wyemigrowały do Czechosłowacji… a wygnania trwały dalej „pełną parą” w grudniu i w styczniu. Jeszcze w lutym 1939 r. wyrzucano do Ostrawy ponad 100 osób dziennie.

Co na to Zaolziacy?
Kiedy opadła euforia pierwszych tygodni życia w wytęsknionej Polsce, przyszły pierwsze rozczarowania. Narzucony bardzo niekorzystny kurs wymiany koron na złotówki, uderzył nie tylko w ludność czeską, ale także polską, szczególnie emerytów i uboższych. Aneksja oznaczała także drastyczne ograniczenie demokracji na Zaolziu, ponieważ II Rzeczpospolita, była w tym okresie państwem autorytarnym. Odbiło się to także na lokalnej polskiej prasie i z kilkudziesięciu tytułów wydawanych w Czechosłowacji pozostało kilka. Oczywiście opozycyjna wobec sanacji działalność polityczna spotkała się z szykanami. Do więzienia trafili zasłużeni dla obrony polskości działacze Komunistycznej Partii Czechosłowacji np. poseł Karol Śliwka. Zlikwidowano część lewicowych związków zawodowych i organizacji, a prężny i popularny polski ruch socjalistyczny został wyrugowany na margines życia politycznego i społecznego. Nastąpił także prawdziwy najazd na Zaolzie tzw. „warszawiaków”, osób w ogóle niezwiązanych ze Śl. Cieszyńskim, ale za to chętnie zajmujących co lepsze posady i poczeskie domy. W awansach, a często przyznaniu pracy na ich korzyść pomijano Zaolziaków.

Skala antyczeskiej czystki etnicznej zszokowała nie tylko gen. Władysława Bortnowskiego dowódcę SGO „Śląsk”, który bezskutecznie próbował powstrzymać działania Malhomma i Zalewskiego. Wielu Polaków z Zaolzia, którzy przez dziesięciolecia szczerze walczyli o prawa
i równouprawnienie narodowe, nie chciało się godzić z takim deptaniem praw mniejszości czeskiej. Od czasów „c.k. monarchii”, mimo sporów i konfliktów, przyzwyczajeni byli do wspólnego, sąsiedzkiego życia z Czechami i Niemcami. Skierowali więc oficjalną delegację do władz. Na jej czele stanęli zasłużeni i szanowani działacze: Wacław Olszak (były burmistrz Karwiny) i Piotr Feliks (dyrektor polskiego gimnazjum w Orłowej). Próbowali wyprosić zatrzymanie antyczeskich prześladowań i przywrócenie choć części czeskich szkół. Niestety zostali kompletnie zignorowani. Zaskoczeni zobaczyli, że ich głos liczy się równie mało w wymarzonej Polsce, co wcześniej w Czechosłowacji. Wiele relacji czeskich świadków, także zawiera informacje o pomocy polskich sąsiadów np. ukrywanie przed grupami „oczyszczającymi” Zaolzie.

Fragmenty listu z 16 listopada 1938 r. od dr Františka Krála – polonofila współpracującego przez lata z Polakami z Zaolzia i Ostrawy – do przywódcy polskich socjalistów Józefa Badury: … Pan sam potrafi sobie wyobrazić, jaki jest nastrój wśród ludności czeskiej nie tylko w Morawskiej Ostrawie, lecz w ogóle w całej Czechosłowacji. Najgorsze jest, że wszyscy porównują, jak się zachowują Polacy i jak Niemcy. Niestety rezultat tego jest bardzo, bardzo zły dla Polaków…. Pan wie, że miałem kiedyś odwagę publicznie wystąpić nawet przeciwko własnym ludziom w gazetach i gdzie indziej dlatego, że byłem przekonany, że Polakom robi się krzywdę. Pan również może sobie wyobrazić co teraz myślę i odczuwam, jeżeli porównam to, co robili Czesi Polakom z tym, co teraz robią Polacy Czechom….