Hokej w czasach zarazy

0
1745
Aron Chmielewski, fot. Robert Kania
- reklama -

Myślę, że w ogóle zmieniła świat na dobre 10, a nawet 20 lat. Przede wszystkim ludzie będą żyć w strachu i w poczuciu nieustannego zagrożenia. Na pewno zostanie i to na długi czas, przynajmniej w części społeczeństwa, potrzeba noszenia maseczek. Ludzie już zaczynają bardziej zwracać uwagę na swoje zdrowie i najbliższe otoczenie – mówi Aron Chmielewski, napastnik HC Oceláři Trzyniec i reprezentacji Polski. We wrześniu rozpocznie swój siódmy sezon w czeskiej Tipsport Ekstralidze.

Marcin Mońka: To najdziwniejsze przygotowania do sezonu, w jakich uczestniczyłeś?
Aron Chmielewski: Trenowaliśmy z dużą dozą niepewności czy ten sezon się w ogóle odbędzie, a jeśli tak, to na jakich zasadach. Przygotowania rozpoczęliśmy jeszcze w czasie kwarantanny, indywidualne treningi odbywaliśmy w domach, rejestrując je na aplikacjach, aby miał do nich dostęp sztab szkoleniowy. Później wyszliśmy na lód, przy wciąż zmieniających się obostrzeniach. Jesteśmy regularnie badani, gramy mecze sparingowe niemal bez udziału publiczności. Mamy przed sobą wiele niewiadomych, które nie dają nam pełnego komfortu pracy.
Obostrzenia nie wpływają na nas ze strony przygotowania fizycznego, lecz mają ogromny wpływ na psychikę, każdy z zawodników ma w głowie przemyślenia, że sezon może się nie rozpocząć, albo będzie opóźniony, czy będziemy grać w obecności kibiców itd.

Jak się trenuje w chwili, gdy nie ma pewności, że sezon w ogóle ruszy?
Ciężko jest o tym nie myśleć nawet w czasie treningów. Każdy chce być jednak przygotowany jak najlepiej, bo wierzymy, że mimo wszystko sezon wystartuje. Będziemy reprezentować klub i siebie, więc każdy daje z siebie jak najwięcej. A z niepewnością krążącą po głowie trzeba się po prostu jakoś uporać.

Pandemia pokrzyżowała szyki nie tylko w wymiarze sportowym, ale także czysto życiowym, zostaliście na kilka miesięcy odcięci od rodzin, mieszkających w Polsce. Jak trudny był to czas dla rodziny Chmielewskich?
Dobrze się stało, że poprzedni sezon zakończył się po rundzie zasadniczej, dzięki temu wszyscy jesteśmy zdrowi. Jednak ze sportowego punktu widzenia pozostał mały niedosyt, bo nasza forma przed decydującą fazą sezonu rosła i czuję, że w play-offach trudno byłoby nas zatrzymać. Dlatego pierwsze informacja, że nie dogramy sezonu, były małym szokiem.
I niedługo później zamknięto granice, a to oznaczało, że nie możemy odwiedzić naszych rodzin. Był to dla nas ciężki czas, zwłaszcza dla żony oraz dzieci, które bardzo już tęskniły za dziadkami. U mnie było trochę inaczej, bo do takiego rodzaju oddalenia jestem przyzwyczajony – od 16 roku życia przebywałem poza rodzinnym domem, najpierw trenując w Niemczech,
a potem grając w Krakowie. Dlatego jakoś byłem w stanie wytrzymać te 4 miesiące.
Poza tym letnie przygotowania do sezonu rozpoczęły się naprawdę szybko. I dzięki temu, że mieszkam w Trzyńcu w domku jednorodzinnym, było mi łatwiej, niż gdybym wyjechał do Polski i kwarantanna złapała mnie w domu rodziców albo u teściów, gdzie musiałbym również trenować.

- reklama -

Jak bardzo w Twoim odczuciu pandemia zmieniła hokej, a właściwie cały sport?
Myślę, że w ogóle zmieniła świat na dobre 10, a nawet 20 lat. Przede wszystkim ludzie będą żyć w strachu i w poczuciu nieustannego zagrożenia. Na pewno zostanie i to na długi czas, przynajmniej w części społeczeństwa, potrzeba noszenia maseczek. Ludzie już zaczynają bardziej zwracać uwagę na swoje zdrowie i najbliższe otoczenie.
Samego sportu w jego najgłębszym sensie chyba jednak nie zmieniła, wciąż pozostanie taki, jakim był, może zmienić się jedynie jego otoczka. Myślę, że gra pozostanie taka sama, zresztą trudno wyobrazić sobie jakieś głębsze zmiany w dyscyplinach, które z założenia są sportami kontaktowymi. I liczę, że już niedługo znów zaczniemy podawać ręce z przeciwnikami po rozegranym meczu.

Przed nadchodzącymi rozgrywkami trzeba się liczyć z każdym scenariuszem. W Twoim odczucie granie spotkań bez udziału kibiców ma sens?
Każdy zawodnik chce grać dla kibiców, i liczyć na ich wsparcie na każdym meczu oraz atmosferę, jaką są w stanie wytworzyć na trybunach. Myślę, że mecze bez udziału kibiców to już zupełnie inny sport. Czas mamy jednak nadzwyczajny, więc musimy liczyć się z mnóstwem rozwiązań, łącznie z tym, że będziemy grac mecze bez udziału publiczności. Na przedsezonowym przetarciu, jakim był Generali Česká Cup, dopuszczono ograniczoną liczbę widzów. Dla mnie jako sportowca ważne jest, aby grać mecze, choćby dla garstki publiczności na stadionie, i większej publiczności przed ekranami telewizorów. Bo przecież mam świadomość, jak wielką rozrywką dla kibiców, po ciężkim dniu w pracy, jest hokej, w dodatku w ciężkich czasach pandemii.
I mam ogromna nadzieję, że kolejne ograniczenia zaczną systematycznie odchodzić w przeszłość, by w końcu grać przy pełnych trybunach.

Wiosną przedłużyłeś kontrakt w Trzyńcu o kolejne dwa lata, kupiliście również tutaj dom. Czujesz się już takim „pomorskim Ślązakiem”?
Coś jest na rzeczy, bo gdy jadę do rodzinnego Gdańska, to niektórzy twierdzą, że słychać już we mnie Śląsk. Rozpoczynam siódmy rok moich bliskich związków z tym regionem, mocno się z nim zżyłem, choć nigdy nie wiadomo, jak długo tutaj pozostanę, bo przecież taki jest los sportowca. A gdybym wiedział, przychodząc do klubu przed sześciu laty, że zostanę na tak długo, dom kupilibyśmy zdecydowanie wcześniej. Człowiek jednak takiej zdolności przewidywania nie posiada.

Jak w sensie czysto sportowym zapowiada się nadchodzący sezon? Po raz drugi z rzędu będziecie bronić tytułu mistrzowskiego, a w lidze znów będzie panować zasada „bij mistrza”…
Sezon zapowiada się ciekawie, kadra w dużej mierze została skomponowana z zawodników, którzy grali w sezonie mistrzowskim, choć nie ma już w niej dwóch klubowych legend – Jiříego Polanskiego i Martina Adamskiego. Na początku sezonu będziemy mogli liczyć też na pomoc wypożyczonych zawodników, jak Filip Zadina i Lukáš Jašek, jednak w trakcie rozgrywek będą musieli powrócić do Ameryki. Mamy też kilka innych wzmocnień, zarówno w defensywie, jak i w ataku. I będziemy pucharu mistrzowskiego bronić – w tym roku nie zabrała go nam pandemia, mam nadzieję, że wkrótce obronimy go w sportowej walce.

W trakcie minionego sezonu w drużynie pojawił się Wojtek Wolski, kanadyjski napastnik z polskimi korzeniami, z piękną kartą zapisaną w NHL, któremu bardzo pomagałeś podczas pobytu w klubie spod Jaworowego, niektórzy nawet żartowali, że stałeś się jego rzecznikiem prasowym. Żałujesz, że Wojtka nie ma już w Trzyńcu?
Z jednej strony żałuję, bo nawiązaliśmy fajną relację, był bardzo dobrym kolegą w szatni i na lodowisku, poza tym to świetny gracz, który od razu udowodnił swoją przydatność dla zespołu. Z drugiej strony jednak nie dziwię się jego decyzji o powrocie w rodzinne strony – przez 13 lat grał poza domem i na pewno stęsknił się za dziećmi i swoją życiową partnerką. Przeczuwałem, że po wybuchu pandemii i jego powrocie do Kanady albo zaraz szybko wyfrunie na kilka kolejnych lat, albo wprost przeciwnie, pozostanie na dłużej wśród najbliższych. Wygląda na to, że wybrał tę drugą możliwość. Mówił mi jakiś czas temu, że chyba nie rozpocznie nowego sezonu w terminie, bo tak mu jest dobrze z rodziną. I jeśli nawet już w ogóle nie wróci na taflę, w pełni zrozumiem jego decyzję.

Jesteś zawodnikiem o jednym z najdłuższych staży w drużynie.
To prawda, obecnie dłużej jest np. Erik Hrňa, podobny staż ma jak Vladimír Dravecký. Myślę jednak, że staż niczego nie może zagwarantować, bo przecież ten klub zawsze walczy o najwyższe cele, a zawodnicy wciąż muszą udowadniać swoją przydatność. Cieszę się, że jestem w takim miejscu, a czas pokaże, co się jeszcze wydarzy. Staram się swoją pracę wykonywać na sto procent, klub wiąże ze mną nadzieje, dlatego podpisaliśmy kontrakt na następne lata.

Ale czujesz już chyba mocną pozycję w zespole?
Nie lubię mówić, że czuję się pewnie, bo potem może wrócić jakaś niechciana karma. W klubie każdy z nas odczuwa konkurencję, a na przykładzie kilku zawodników można pokazać, że to poczucie pewności jest bardzo nikłe i może szybko obrócić się w pył. To jest za dobry klub, by ktokolwiek mógł powiedzieć, że jest pewniakiem. Jeśli nie będziesz grać i punktować dla drużyny, to szybko możesz stracić miejsce w składzie. Zatem to poczucie pewności trzeba z jednej strony nosić w sobie, a jednocześnie za każdym razem udowadniać na lodzie.

W wakacje udało Ci się zorganizować, już po raz trzeci z rzędu, Camp Chmielewskiego, na którym w dwóch turach przyjechali młodzi gracze z różnych stron Polski. Czujesz, że dokładasz swoją cegiełkę, by za kilka czy kilkanaście lat ta dyscyplina powróciła w Polsce na należne jej miejsce?
Cegiełka to może zbyt duże słowo, na razie to raczej kamyczek. Od pewnego czasu z dużą ochotą staram się organizować spotkania z młodymi adeptami hokeja, aby pobudzić w ich sercach zapał do uprawiania tej pięknej dyscypliny sportu. Potencjał w tych młodych i bardzo młodych ludziach dostrzegam od dawna, zawsze mamy duże zainteresowanie obozem, a i sam hokej zaczyna być w Polsce budowany nieco lepiej wśród najmłodszych roczników. Są oczywiście pewne braki w szkoleniu, i niektóre roczniki odstają od swoich rówieśników np. z Czech. Nie mamy jeszcze w Polsce dużego naboru,
i pewnie sporo lat jeszcze musi minąć, by był taki, jak w krajach bardziej od nas hokejowych. Udaje nam się na campie od czasu do czasu wyławiać perełki, które trzeba pielęgnować, z których być może wyrosną bardzo dobrzy zawodnicy.

Reprezentacja Polski, której jesteś filarem, ma nowego trenera, Tomka Valtonena zastąpił Robert Kalaber…
Tomek Valtonen dzwonił do mnie jeszcze dwa dni przed odejściem z funkcji trenera kadry narodowej, by się pożegnać. Osobiście ubolewałem nad jego odejściem, ponieważ nie tylko osiągnęliśmy razem bardzo dobre wyniki, ale przede wszystkim to świetny trener, który z zawodników potrafi tworzyć prawdziwy team, zarówno na lodowisku, jak i poza nim. Niestety związek hokejowy nie poradził sobie z sytuacją i zakwestionowano możliwość prowadzenia przez Tomka Valtonena jednocześnie kadry narodowej jak i klubu w Rosji.
Rozmawiałem na temat kadry z jej nowym trenerem. Ze względu na pandemię wciąż np. nie wiadomo, kiedy zagramy turniej kwalifikacyjny do Igrzysk Olimpijskich.
Zresztą nie zerkam tak bardzo w przód, co będzie za pół roku, za rok, raczej skupiam się na tym, co sportowo wydarzy się już wkrótce. I najbliższa perspektywa to start Ekstraligi, do której chcę być maksymalnie przygotowany.