W Ośrodku Harcerskim w Górkach Wielkich ostatnie wakacje w życiu spędzili Alek, Zośka, Rudy – bohaterowie książki „Kamienie na szaniec”. To nie przypadek, bo miejscem tym kierował Aleksander Kamiński, autor wspomnianej szkolnej lektury wielu pokoleń polskich uczniów i postać niezwykle istotna dla rozwoju ruchu harcerskiego na Śląsku Cieszyńskim.
Ośrodek w Górkach Wielkich-Sojce wybudowano w latach 1935-37, niedaleko dworu Kossaków. Powstał dzięki wsparciu ówczesnego Wojewody Śląskiego Michała Grażyńskiego, któremu bliska była idea skautingu (już wcześniej, bo w 1931 roku, na pobliskim wzgórzu Bucze, wzniesiono Stanicę ZHP, z czasem zamieniono ją w Centralną Szkołą Instruktorek). Ośrodek w Górkach-Sojce wybudowano w dużej mierze ze składek publicznych na terenach odkupionych przez ZHP w latach 30. XX wieku od skarbu państwa.
Za projekt architektoniczny odpowiadał Bogdan Laszczka – wśród jego późniejszych realizacji znalazło się, m.in. schronisko na Hali Kondratowej. W okresie, gdy opracowywał projekt ośrodka w Górkach, w oficjalnej architekturze regionu dominował awangardowy nurt stylu międzynarodowego. Architekt nawiązał jednak do pomysłów stosowanych w Alpach i jako inspiracje wykorzystał obiekty hotelowe z terenu Tyrolu. Przedsięwzięcie w Górkach-Sojce obejmowało budowę obiektów szkoleniowo-sypialnych: Domu Ogólnego, Domu Kursów i Domu Zuchów, gdzie oprócz sal wykładowych, pokoi hotelowych i jadalni, powstały też m.in. biblioteka, czytelnia, sklep, świetlica. Harcerze mieli do dyspozycji przestronne, dobrze oświetlone pomieszczenia o logicznym rozplanowaniu z tarasami i balkonami.
We wnętrzach były obecne elementy zdobnicze nawiązujące do regionalnych wzorów: śląskich, kurpiowskich, krakowskich czy łowickich. Zagościły też prace rzeźbiarza Konstantego Laszczki – ojca autora projektu – do dziś zachowała się jedynie płaskorzeźba przedstawiająca żubra, którą można zobaczyć na wieży ciśnień. Zadbano też o nowoczesne standardy – ośrodek miał dostęp do bieżącej wody z własnego ujęcia, kanalizację, centralne ogrzewanie i oczywiście oświetlenie.
Obiekty otaczał park zaprojektowany przez Franciszka Krzywdę-Polkowskiego, architekta krajobrazu, autora, m.in. parku w Żelazowej Woli. W Górkach, oprócz nasadzeń roślinnych, zaplanował miejsca do gier zespołowych, terenowych i ognisk. W jednym z obiektów działał Uniwersytet Ludowy dla młodzieży wiejskiej, edukujący w oparciu o metodykę pracy z harcerzami. ZHP, odkupując teren pod budowę ośrodka, przejęło również gospodarstwo rolne. Harcerze z czasem dorobili się kilkunastu koni, hodowali owce, mieli też na stoku sad i ogród warzywny.
Propagatorami działalności skautowskiego ośrodka stali się pisarze – mieszkająca po sąsiedzku Zofia Kossak-Szatkowska, ale i Gustaw Morcinek, relacjonujący swoje wizyty u harcerzy w śląskiej prasie. Rozwój ośrodka przerwał wybuch wojny. W czasie niemieckiej okupacji ośrodek służył Hitlerjugend, a nastoletni chłopcy uczyli się w nim prac rolniczych. Po wojnie majątek przejęło państwo – utworzono tu dziecięce sanatoria leczące choroby płuc i gruźlicę. Sanatorium w Sojce zlikwidowano w 1999 roku, Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny „Bucze” funkcjonuje do dziś.
W 1999 zespół zabudowy dawnej Stanicy Harcerskiej, składający się z trzech pawilonów oraz otaczającego go parku, został wpisany do rejestru zabytków województwa śląskiego. W 2004 roku Wojewoda Śląski przekazał miejsce to gminie Brenna jako darowiznę. Przez lata nie udało się zdobyć zewnętrznych funduszy na rewitalizację zabytkowych obiektów, której koszty przekraczały możliwości budżetowe gminy.
W 2020 radni Brennej zdecydowali o sprzedaży Stanicy. Spot reklamowy, namawiający do zakupu, kończyło hasło: Zainwestuj w historię. Potencjalną sprzedaż Stanicy zablokował wniosek Związku Harcerstwa Polskiego, które w 2020 wystąpił do Starosty Cieszyńskiego o zwrot nieruchomości. Ponieważ starosta umorzył postępowanie, ZHP odwołało się do Wojewody Śląskiego i Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, któr utrzymał w mocy jego decyzję. Sprawa trafiła pod koniec 2021 roku do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie – postępowanie sądowe jest w toku.
-.-.-.-.-
Nad tym miejscem ciąży jakiś rodzaj niedopowiedzenia Rozmowa z Bogusławem Słupczyńskim, twórcą teatralnym, animatorem, społecznikiem.
Marcin Mońka: Pamiętasz „pierwsze dotknięcie” Stanicy Harcerskiej w Górkach Wielkich?
Bogusław Słupczyński: Przez długie lata nie zdawałem sobie w ogóle sprawy, że takie miejsce istnieje. Gdy pojawiłem się tam po raz pierwszy, byłem nim mocno poruszony. Bo przecież każdy, kto kojarzy postać Aleksandra Kamińskiego, wie o jego wychowankach i zna bohaterów „Kamieni na szaniec” czy „Akcji pod Arsenałem”, pozostanie pod silnym wrażeniem Stanicy w Górkach.
A jednak nie wszyscy ulegają tak mocnemu wrażeniu…
Męska szkoła instruktorów harcerskich istniała tu bardzo krótko, i została przez lata całkowicie zdominowana przez historię sanatorium, które już po II wojnie funkcjonowało tu przez kilka dekad.
Kompleks obiektów, które mimo to przetrwały do dziś, jak w soczewce skupia historię II Rzeczypospolitej, z jej marzeniami, pragnieniami, usiłowaniami, niespełnieniem i wreszcie, tragicznym końcem. W tych budynkach jest zapisane przecież wszystko – od marzeń ludzi o „szklanych domach” po wielkie idee dotyczące kraju. Mogę jednak mówić wyłącznie w swoim imieniu – mną to miejsce wstrząsnęło.
I dlatego zaangażowałeś się w próbę ratowania tego miejsca?
Komitet do spraw ratowania stanicy powołała, wraz z kilkunastoma osobami, Anna Fenby-Taylor i Monika Serafin z Fundacji im. Zofii Kossak. Każdy z nas chciał wnieść tam coś od siebie. Próbowaliśmy dotrzeć do decydentów, którzy mogliby pomóc przywrócić tutaj życie, zrealizowaliśmy dwa wielkie przedsięwzięcia plenerowe na terenie Stanicy – spektakl „Buki” na motywach książki „Kamienie na szaniec” i duży koncert z udziałem muzyków z NOSPR, do kompozycji Krzysztofa Gawlasa i poematu „Król Duch” Juliusza Słowackiego. Wydaliśmy książkę „Aby przypomnieć zapomniane”. Nasza organizacja, zupełnie nieformalna, pisała listy do prezydenta, premiera, ministrów, samorządowców i wielu innych osób. Otrzymywaliśmy jakieś ustne zapewnienia… Odpowiedź przyszła tylko jedna – od będącego u kresu życia, prof. Władysława Bartoszewskiego. Czyli tak naprawdę otrzymaliśmy odpowiedź symboliczną od tamtej, starej Polski.
Potem nasz entuzjazm ostygł. W kolejnych latach budynki przejęła gmina, pojawiały się różne pomysły na zagospodarowanie – cały kompleks został nawet wystawiony na sprzedaż w pakiecie z budową ośrodka narciarskiego, nic z tego jednak nie wyszło.
Wciąż oprowadzasz po terenie Stanicy osoby nią zainteresowane?
Tak, i zauważam pewną prawidłowość. Odwiedzający są zachwyceni miejscem, a zarazem wstrząśnięci jego dramatem i faktem, że państwo nie chce się włączyć w jego ratowanie. A przecież szkoła harcerska powstała także ze składek społecznych, ze środków przedwojennego państwa polskiego, więc dobrze byłoby przywrócić tu pewne funkcje społeczne. Najczęściej wizyty kończą się na dokładnym obejrzeniu, fotografiach, westchnieniach, a potem wszyscy wracają do domów. Nie ma ducha sprzeciwu, że trzeba coś z tym zrobić.
Jak myślisz – dlaczego?
Tutaj pokutuje historia. Obiekt powstał na dawnych tzw. kresach południowych II RP, gdzie polskość nie była oczywista, za bardzo z niczym jej nie kojarzono. Stąd lokalna percepcja tego miejsca jako ważnego dla tutejszej społeczności była i jest bardzo słaba.
Stanica wciąż może budzić emocje wśród ludzi znających historię, którzy są szczególnie wyczuleni na punkcie choćby Szarych Szeregów. Na Śląsku Cieszyńskim, harcerstwo to jednak sprawa, która zbyt mocno się nie zakorzeniła. Dlatego nie ma takiej determinacji. Bo gdyby doświadczenia rodzinne mieszkańców Śląska Cieszyńskiego kojarzyły się mocno z doświadczeniem harcerstwa polskiego, z rodzinnym, społecznym doświadczeniem walki z okupantem, to sprawa Stanicy w kilka miesięcy byłaby załatwiona. A tak, to zawsze była sprawa „władz” i „Warszawy”. A tu na miejscu, w percepcji ludzi… „zawsze było sanatorium”.
Zatem jaka jest Twoja wymarzona wizja tego miejsca?
Jest tożsama z pewnym pomysłem, który w przeszłości się pojawił. Jedno ze stowarzyszeń, zajmujących się osobami z upośledzeniem intelektualnym zaproponowało, że pozyska środki z europejskich programów na rewitalizację i stworzy tu ośrodek na swoje potrzeby i harcerzy. Niestety, wówczas nie bardzo takim rozwiązaniem byli zainteresowani przedstawiciele Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej (ZHR), którzy choć liczyli bardzo na przejęcie tego miejsca, to nie mieli jednak faktycznie żadnych możliwości, by zrobić samemu z nim coś dalej. Nie wyraziła również zainteresowania takim rozwiązaniem ówczesna Wójcina Gminy Brenna, która właśnie stała się właścicielem obiektu.
W moim odczuciu pomysł na przestrzeń, w której kiedyś działało sanatorium, a teraz zaczyna działać ośrodek dla osób, także dzieci, z upośledzeniem, czy innymi problemami związanymi z szeroko rozumianą sprawnością, wspólnie z harcerzami, spodobałby się samemu Aleksandrowi Kamińskiemu. To byłby najpiękniejszy przejaw współczesnego patriotyzmu.
Na to jednak się nie zanosi…
Nad tym miejscem ciąży jakiś rodzaj niedopowiedzenia, jakaś niejasność. Przecież to miejsce, te budynki kosztują tylko 1 mln zł, więc można zachodzić w głowę dlaczego nikt jeszcze ich nie kupił? Nawet gdyby odzyskali je harcerze (kompleks budynków i przylegające tereny były od 1936 roku własnością ZHP), bo takie pomysły znów w ostatnich latach się pojawiły, to co dalej, skoro funkcjonowanie harcerstwa obecnie jest czymś zupełnie innym niż kiedyś, skąd środki na remont i utrzymanie? Dla mnie to kolejna odsłona dramatu pewnej przedwojennej idei, która nie otrzymała szansy na spełnienie, bo szybko i brutalnie zakończyła ją II wojna światowa. Później nie było już możliwości, by do niej powrócić. Współczesność jest w tym wypadku dramatycznie nieadekwatna do pamięci tego miejsca. Wizje społeczne, wychowawcze Kamińskiego i II RP z pogmatwaną i chaotyczną rzeczywistością III RP dramatycznie się rozjeżdżają.