Ostatnio rozmawialiśmy o walce, zatem dzisiaj pomówmy o nierozerwalnie związanej z nią władzy. Kolejne słowo, które niezwykle mocno zakorzeniło się w naszym języku, umysłach, działaniach. Co ono oznacza, czym jest dla każdego z nas, czy i jak wpływa na naszą świadomość i podświadomość?
Walka o władzę, to zwrot, który jest na stałe przypisany do każdych wyborów, czy to krajowych, czy samorządowych. Jaką władzę, wypadałoby zapytać zaraz na początku? O ile wiem każde z tych wyborów, to wybory posłów, senatorów, prezydentów miast lub kraju, wójta, burmistrza, starosty oraz radnych miejskich/gminnych i powiatowych. Nie ma wśród nich królowej ani króla, którzy kiedyś „władali”. W przypadku wyborów krajowych po ogłoszeniu wyników, powstaje nowy rząd, który składa się z ministrów i premiera. Jednym słowem wybieramy urzędników, którzy mają zarządzać krajem, powiatem czy miastem. Każdy z nich ma swoje ściśle określone obowiązki, które powinien wykonywać, inna sprawa czy to robi. I tyle, koniec. Każdy z nich jest zobowiązany do pracy, każdy z nich jest na naszym, obywateli, utrzymaniu. Żaden z nich nie ma władzy nad czymkolwiek i kimkolwiek, każdy z nich ma obowiązki.
Zarządzać czymś, zamiast kimś? Mieć obowiązki, intensywną pracę wykonywaną solidnie, z największym zaangażowaniem? Niestety to nie jest atrakcyjne i większość z osób zajmujących się polityką, opierając się na fakcie, iż zostali wybrani przez społeczeństwo, czuje się „wybrańcami” narodu. Nie wybranymi, tylko wybrańcami! Ludźmi szczególnymi, wyjątkowymi, swoistą elitą narodu, tymi, którym wolno więcej. Z rozdętym jak balon ego, bez odrobiny skromności, pokory, umiejętności słuchania społeczeństwa. I w tym momencie dochodzi do rozbieżności: my obywatele, oczekujemy od nich rzetelnej pracy, a im się wydaje, że „panują”, mają władzę, są władzą i często traktują społeczeństwo jak niegdyś królowie swoich poddanych.
Dlaczego tak się dzieje? Czy wszyscy zachowujący się w ten sposób politycy, cynicznie manipulują emocjami obywateli, składając obietnice, których w większości nie są w stanie zrealizować, tylko po to by sięgnąć po „władzę”? Władzę dla samej władzy, dla zaspokojenia swoich ambicji, które jakże często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistymi możliwościami intelektualnymi i umiejętnościami. Władza staje się takim nieosiągalnym szczytem bardzo wysokiej góry, którą należy „pokonać” aby na niego się dostać. Stosując ten sposób myślenia, wejdźmy na chwilę w rolę przeciętnego polityka i poczujmy jego/nasze emocje.
Po dostaniu się na wymarzony szczyt jesteśmy najwyżej jak się da, wyżej już nie ma niczego. Jesteśmy wyżej od wszystkich, zatem wydaje się nam, że widzimy najwięcej i najlepiej. Czy aby na pewno? Czy mamy umiejętność jastrzębia, który lecąc wysoko, ogarnia swoim wzrokiem ogromną przestrzeń, jednocześnie widząc najdrobniejszy ruch daleko w dole? Czy przepełnieni pychą widzimy tylko siebie na szczycie i ewentualnie kilku innych, którzy dotarli tu z nami i przepychają się między sobą, aby znaleźć miejsce skąd roztacza się najładniejszy widok? Czy z tego szczytu widzimy tych malutkich ludzi na dole? Czy słyszymy co do nas mówią? Czy warto sobie zawracać tym głowę teraz? Zejdziemy trochę niżej wtedy, kiedy będą się zbliżały kolejne wybory. Ale bynajmniej nie po to, aby usłyszeć co te malutkie punkciki na dole wołają, tylko po to, aby do nich wykrzyczeć kolejne obietnice, dzięki którym wielu z nich dostarczy nam tlen i żywność pozwalającą wspiąć się ponownie na szczyt i … ponownie stracić kontakt z tymi na samym dole.
Aby nie było za dużo tej symboliki, chciałbym opowiedzieć krótką historyjkę rozmowy z pewnym „ważnym” urzędnikiem. Jakiś czas temu uczestniczyłem w pewnym spotkaniu, na którym próbowaliśmy pokazać obywatelski punkt widzenia dotyczący planowanego przedsięwzięcia. W pewnym momencie urzędnik ten odwołał się do władzy i siebie jako jej przedstawiciela oraz tego, że w przypadku gdy społeczeństwo nie będzie zadowolone z jej działań, to ją rozliczy podczas najbliższych wyborów. Ten człowiek pełniący określoną funkcję, mający określone obowiązki urzędnika, nie był zainteresowany porozumieniem i jak najlepszym rozwiązaniem danej sytuacji, tylko rządzeniem. Efekty nie były dla niego najważniejsze, ważne były ewentualne reakcje przyszłych wyborców.
Jak można działać efektywnie mając na względzie tylko, albo przede wszystkim, własne dobro, własną karierę i wizję kolejnych szczytów „do zdobycia”? Zapewne zwróciliście Państwo uwagę na powtarzającą się prawidłowość polegającą na tym, że perspektywą działania kolejnych rządów jest czas do kolejnych wyborów. Decyzje podejmowane przez tych ludzi nie są dyktowane najwyższym dobrem społeczeństwa, tylko najwyższym dobrem ich partii i ich samych. Nie dbają o to, żeby następni politycy mogli kontynuować to, co zaczęli obecnie rządzący. Przeciwnie, chętnie będą im to utrudniać. Czyżby dlatego, że najważniejsza dla nich jest władza, która uzależnia, deprawuje i pozbawia zdrowego rozsądku? Czy dlatego, że najważniejszy jest cel, a mało ważni są ludzie? Niestety podobne podejście reprezentuje wielu prezesów i dyrektorów firm, w taki sam sposób traktujących pracowników – jako narzędzie do realizacji planów, rozwoju, ekspansji. Oni też mają władzę, a przynajmniej mają jej poczucie.
Przejawów władzy nie trzeba szukać daleko, wystarczy rozejrzeć się najbliżej i okaże się, że istnieje coś takiego jak władza rodzicielska, nadużywana wielokrotnie, dla wielu oznaczająca prawo do przemocy. Nasze dzieci nie są naszą własnością, nie mamy nad nimi władzy, my tylko się nimi opiekujemy. Róbmy to mądrze, z szacunkiem wobec nich i tak, abyśmy mogli czuć szacunek do siebie.
Jak Państwo widzą tą kwestię? Czy możemy zaryzykować stwierdzenie, że pozbywając się słowa władza, rozpoczniemy proces zmiany podejścia do postrzegania rzeczywistości z perspektywy szczytu wysokiej góry? Czy naprawdę słowa mają aż taką moc, że uznajemy pewne rzeczy za oczywiste, przypisane do miejsca, z którego patrzymy na innych ludzi? O co chodzi z tą władzą, dlaczego tak bardzo mamy ją zakodowaną w głowach, dlaczego często uważamy się za ważniejszych, mądrzejszych, silniejszych? Czy jesteśmy w stanie z niej zrezygnować na rzecz wspólnego działania, bez walki, bez władzy? Czy będziemy chcieli zacząć od siebie, swojej rodziny, swojego miejsca pracy, relacji z sąsiadami?
A potem nauczyć wszystkich urzędników, od sołtysa po prezydenta kraju, uświadomić im, że będzie lepiej dla nas wszystkich, lepiej dla Ziemi, jeśli rzetelnie zajmą się swoimi obowiązkami i popatrzą, choćby z najwyższej góry, oczami jastrzębia, widząc i słysząc, co mówi każdy z nas. Szanuj siebie, potem innych – ten rodzaj mantry często słyszałem od mojego ojca będąc dorastającym nastolatkiem. Czy możemy szanować innych, nie czując szacunku do siebie? Może porozmawiamy o tym?
Korepetycje – Jan Twardowski
Koniku polny
od nieważnych wierszy
naucz mnie od małego być mniejszym