Czy istnieje coś, co zwykło się określać „kryzysem męskości”?
Zacznijmy od definicji. Podejrzewam, iż tekst o takiej tematyce – nawet, jeżeli Redakcja „TC” zamówiła u mnie „tylko” felieton problemowy – nie powinien być wyłącznie zbiorem osobistych poglądów, przekonań i refleksji autora. Od razu też zaznaczmy, że wszelkie poglądy, przekonania i refleksje na jakiś temat, to nie to samo, co wiedza oparta na przesłankach, u podstaw których legły argumenty, w tym wypadku np. socjologiczne, psychologiczne, kulturowe i społeczne. A zatem, „Wielki Słownik Języka Polskiego PWN” z 2018 roku definiuje rzeczownik ‘męskość’ na trzy sposoby: a) „cechy typowe lub uchodzące za typowe dla mężczyzny, np. energia, siła, odwaga”; b) „potencja płciowa mężczyzny”; c) „narządy płciowe mężczyzny” (rozumiane eufemistycznie). Nas interesować będzie przede wszystkim pierwsza część tej definicji, tym bardziej, że listę cech uchodzących za typowe dla mężczyzny można, a nawet wypada rozwinąć, dodając (w tym wypadku pojmowane subiektywnie) np. zdecydowanie, odpowiedzialność, skuteczność w działaniu, gotowość do pomagania słabszym. Ten sam słownik definiuje przymiotnik ‘męski’ m.in. jako „właściwy mężczyźnie, typowy dla mężczyzny, zgodny ze stereotypem mężczyzny: energiczny, silny, odważny”. Natomiast w użyciu przysłówkowym określenie ‘po męsku’ znaczy tyle, co „w sposób właściwy mężczyźnie, jak mężczyzna”; także „jak przystało na mężczyznę, w sposób zdecydowany, śmiało, odważnie, energicznie”.
Próbując zdefiniować pojęcie ‘kryzys męskości’ udałem się do Internetu, bo wujek Google ponoć wie wszystko. Po wpisaniu do wyszukiwarki tej właśnie frazy, otrzymałem 125 tysięcy stron do przejrzenia, ale w pierwszej setce propozycji nie znalazłem konkretnego hasła na ten temat, opracowanego na potrzeby Wikipedii. Rodzi się zatem pytanie, jak zdefiniować tzw. kryzys męskości, jeżeli przyjmujemy już do wiadomości fakt jego istnienia? Czy można zatem kryzys męskości zdefiniować np. jako zmianę męskich ról we współczesnej kulturze z typowo stereotypowych (jak macho i głowa domu) na nowe wzorce męskości? Nowe, czyli jakie? Myślę, że nie tylko w „zmianie męskich ról” tkwi problem, a wiele może wyjaśnić potoczne rozumienie tej kwestii, potoczne, czyli wolne od akademickiego socjologizmu i psychologizmu (naukowe dzielenie włosa na czworo nie zawsze przybliża nas do prawdy, czyli wiedzy), uprawianego także na potrzeby wojującego feminizmu, w którym mężczyzna jest prezentowany niemal wyłącznie jako uosobienie męskiej agresji, także seksualnej. Dochodzą mnie słuchy (graniczące z pewnością po lekturze tekstu autorki, którą wprost zacytuję na końcu felietonu), że najnowsze programy studiów pedagogicznych nafaszerowane są ponoć ideami feminizmu utożsamiającego męskość z przemocą, którego podstawowym przekazem jest: „jedyny akceptowalny mężczyzna to mężczyzna pozbawiony męskości”. Wróćmy zatem do realnej rzeczywistości, oglądanej oczami autora tego tekstu. Załóżmy więc, że w czasach mojej młodości, czyli jakieś 50 lat temu, gdy ktoś mówił „Oto prawdziwy facet!”, to miał na myśli osobnika płci męskiej, wobec którego można było zastosować taką oto listę cech: prawy, odważny, męski, zaradny życiowo, głowa rodziny, uczciwy, sprawiedliwy, dbający o siebie, szarmancki, potrafiący okazać czułość, troskę i miłość swoim bliskim. Nie ukrywam, że brzmi to trochę, jak opis księcia z bajki. Śmiem jednak twierdzić (za wspomnianą już autorką), że tacy mężczyźni istnieli, istnieją i istnieć będą, choć – jak wynika z pobieżnej lektury tych 125 tysięcy stron zajmujących się w Sieci kryzysem męskości – ich populacja gwałtownie maleje, a co bardziej zdecydowane w swych poglądach autorki alarmistycznych tekstów na ten temat są gotowe twierdzić, że jest to (ten ‘prawdziwy facet’) gatunek wymierający, a na pewno wymarciem zagrożony.
Schodząc więc z koturnów naukowości do języka potocznego i rzeczywistości oglądanej oczami zwykłego Kowalskiego, czy Nowaka – który myje nogi, odwiedza dentystę, zmienia bieliznę przynajmniej raz dziennie, chodzi do pracy, wypłatę oddaje żonie, nie musztruje dzieci jak pruski kapral, wynosi śmieci, wyprowadza psa, a gdy trzeba, stanie w obronie staruszki okradanej w parku przez trzech dresiarzy – i jednocześnie patrząc na świat trzeźwym okiem, tu i teraz, można założyć, że z tym kryzysem męskości faktycznie coś jest na rzeczy. Niczego, póki co, nie przesądzając, spróbuję na potrzeby tego tekstu podać kilka przykładów mogących przybliżyć nas do istoty zjawiska/problemu.
Po pierwsze: otaczający mnie świat jest pełen kobiet samotnie wychowujących dzieci nie dlatego, że ich ojcowie zginęli na wojnach, ale dlatego, że ci ojcowie (niekiedy także mężowie tych samotnych kobiet) doszli do wniosku, że ich osobista droga życia, ich własne cele i pomysły „na siebie” stoją w sprzeczności z obowiązkami męża i ojca. W efekcie kobieta nie ma męża, a dzieci nie mają ojca rozumianego jako pozytywny wzorzec męskości. Brak dorosłych mężczyzn w takiej niepełnej rodzinie skutkuje tym, że facet buja się na wolności, a jego dzieci próbują dojrzewać po omacku, wybierając niekiedy złe wzorce lub wzorce fałszywe. Reszta jest łatwa do przewidzenia, a skutki takich działań widać gołym okiem.
Po drugie: otaczający mnie świat jest pełen młodych mężczyzn, którzy zachowują się jak wieczni nastolatkowie. Przedłużają młodość bez zobowiązań przy mamie
i tacie w nieskończoność, nie są zainteresowani podjęciem stałej pracy, szukają łatwego i szybkiego zarobku, radośnie koczują w społeczeństwie od imprezy do imprezy, eksperymentują z własnymi pomysłami „na dorosłość”, kobiety traktują wyłącznie jako źródło przyjemności towarzyskiej, estetycznej i seksualnej. Jednym słowem owi wieczni nastolatkowie są niedojrzali emocjonalnie, nie utożsamiają się z tradycyjnymi wartościami i tradycyjnym systemem pojmowania świata jako ciągu wymiany pokoleń, a ponadto nie są przygotowani mentalnie i sytuacyjnie do podjęcia typowych ról społecznych, takich jak pracownik, mąż, ojciec czy opiekun własnych rodziców, gdy ci się zestarzeją i zniedołężnieją.
Po trzecie: otaczający mnie świat jest pełen młodych mężczyzn, którzy inicjacyjną rolę przejścia w męską dorosłość upatrują wyłącznie (albo niemal wyłącznie) w dojrzałości biologicznej, czyli seksualnej (ich „pierwszy raz”), w pierwszym alkoholowo „zerwanym filmie”, czy w zdobyciu prawa jazdy i szaleńczej przejażdżce swoim pierwszym, własnym (kupionym przez rodziców) samochodem. Dawno, dawno temu, za siedmioma rzekami, za siedmioma górami, w społecznościach tradycyjnie pojmujących wchodzenie chłopaka w dorosłość, gotowość młodego mężczyzny do małżeństwa wiązano z faktem odbycia przez tegoż zasadniczej służby wojskowej. Mówiło się: wojsko zrobiło z niego mężczyznę, to teraz może brać się za żeniaczkę. Wiem, co mówię, bo sam, zanim poszedłem na studia, po maturze najpierw odbyłem dwuletnią zasadniczą służbę wojskową. I naprawdę nie czułem się tym faktem skrzywdzony. Nigdy nie twierdziłem, że w ten sposób odebrano mi dwa lata życia.
W Izraelu wszyscy (kobiety i mężczyźni) młodzi odbywają służbę wojskową i poczytują to sobie za honor.
W Korei Południowej, zanim młody mężczyzna zostanie przyjęty na studia, wpierw musi odbyć służbę wojskową.
Po czwarte: otaczający mnie świat jest pełen młodych mężczyzn, którzy chętnie korzystają z fizycznej atrakcyjności i duchowej urody swoich koleżanek, przyjaciółek czy kochanek, ale żadnej z nich nie są gotowi zaproponować małżeństwa i wspólnego wychowywania dzieci. Pewien mój znajomy, którego dorosły syn przez kilka lat sprowadzał do rodzinnego domu coraz to nową „narzeczoną”, pewnego dnia zadał synowi pytanie, czy zamierza kiedykolwiek dokonać wyboru i przedstawić swoim rodzicom kandydatkę na żonę. Ów syn zdecydowanie odmówił podania konkretnej daty, twierdząc, że nie jest jeszcze gotowy „na życiowe samobójstwo”, a poza tym – jak stwierdził bez żenady – nie musi chyba kupować browaru, żeby się napić piwa. W konsekwencji doszło do poważnej rozmowy między moim znajomym i jego synem, zakończonej taką oto reprymendą ojca: jeżeli, synu, mylą ci się kobiety z klockami lego, to raczej baw się klockami lego, bo na kobietę i jej oczekiwania jesteś za głupi.
Oczywiście przykładów, jak te powyższe, można by podać więcej, żeby wymienić tylko te najbardziej rzucające się w oczy – zniewieścienie jako forma aktywności towarzyskiej, porzucenie męskich norm etycznych na rzecz zasady „róbta co chceta”, tworzenie celebryckich tożsamości na portalach społecznościowych w kontrze do realnego życia, fałszywa, często agresywna męskość oparta na dominacji fizycznej, seksualnej i finansowej, a w końcu niechęć do posługiwania się prostymi narzędziami (stolarka, murarka, prace wykończeniowe w mieszkaniu, praca w ogrodzie, drobne naprawy, od wymiany uszczelki w kranie, po wbicie gwoździa w ścianę itd., itp.) oraz całkowity zanik gotowości do ciężkiej, pomocowej pracy fizycznej na rzecz rodziny, domu, bliskich, znajomych i sąsiadów. Posłużyłem się tymi przykładami wyłącznie jako przesłankami obrazującymi pewien stan rzeczy, a nie jako dowodami rzeczowymi, mającymi potwierdzić istnienie tzw. „kryzysu męskości”. Nie chcę tu niczego przesądzać, wartościować ani wyrokować, bo myślę, że każdy Czytelnik tego tekstu sam może podjąć trud polemiki z autorem, albo sam zgłosi chęć wysnucia refleksji potwierdzającej autorskie intuicje. Dlatego na koniec, żeby nie zamulać swoich przemyśleń niepotrzebnym frazesem czy inną złotą myślą, posłużę się cytatem z mądrego tekstu znalezionego w Internecie. Jego autorka – Bogna Białecka, psycholog – swoje własne przemyślenia na ten temat zakończyła następującą, jakże celną, uwagą: mężczyźni różnią się psychicznie i fizycznie od kobiet. Inaczej myślą, reagują na odmienne bodźce. Działają w nich instynkty, postawy, siły fizyczne umożliwiające twardą, pełną poświęcenia służbę ludziom, którzy najwięcej znaczą w ich życiu, poczynając od najbliższej rodziny. Wszystkie specyficzne cechy dorosłego mężczyzny – muskulatura, siła woli, wytrzymałość, tendencja do koncentrowania się na rozwiązaniach a nie uczuciach, popęd do współzawodnictwa, agresywność, asertywność, skłonność do planowania strategicznego, przyjemność z prac fizycznych, konstrukcyjnych, silne poczucie hierarchiczności, a także sprawiedliwości – wszystko to razem złożone służy podstawowemu celowi życia – ochronie.
Co zatem ochroni młodych mężczyzn – dotkniętych syndromem „kryzysu męskości” – przed ich własnymi słabościami i brakiem gotowości do zmierzenia się ze światem jako takim, ze światem, który rzuca nam pod nogi nie tylko przyjemności, ale także gorzkie i twarde realia pandemii? Co ich ochroni, skoro oni sami nie są w stanie takiej ochrony zapewnić swoim bliskim? Ucieczka, jako próba rozwiązania własnych problemów? Owszem, tylko, że nie bardzo jest dokąd uciekać, a za chwilę może być jeszcze trudniej o optymizm i nieśmiertelność na portalach społecznościowych, bo prawdziwa śmierć czai się za rogiem. Moja babcia w sytuacjach, gdy jej dorośli wnukowie (w tym i ja) nie radzili sobie z wyzwaniami codzienności i światem kobiet, zwykła mawiać: Albo zachowuj się jak mężczyzna, albo nie zawracaj nam głowy!