To jeden z nielicznych festiwali, nad którym unosi się aura kultowości. Organizatorzy nie zaprzeczają, gdy mówi się o jego tajemniczości, intelektualnych odniesieniach, wreszcie nieustannym odkrywaniu nowych przestrzeni w wielu dziedzinach od sztuk wizualnych, poprzez muzykę, aż po literaturę. To tutaj wychowało się całe pokolenie widzów i słuchaczy, którzy dziś wciąż pozostali wierni wydarzeniu, z niecierpliwością oczekując na program każdej kolejnej edycji. Bo od samego początku ta impreza gwarantowała intelektualno-emocjonalną przygodę najwyższych lotów.
Festiwal Ars Cameralis na stałe wpisał się w kulturalny krajobraz regionu. I od 26 lat wiemy, że właśnie dzięki niemu listopad – najsmutniejszy miesiąc w roku – może okazać się miesiącem najbardziej twórczym, z mnóstwem emocjonujących doświadczeń, prywatnych odkryć, olśnień i zadziwień. Lista artystów, którzy przyjęli festiwalowe zaproszenie i spotkali się z publicznością, jest imponująca – Kronos Quartet, Laurie Anderson, The National, Michael Nyman – to tylko pierwsze postaci, które przywodzi na myśl pobudzona pamięć. I to tylko w muzycznym wymiarze festiwalu.
Każda kolejna edycja ma swoje hasło przewodnie, które w pewnym sensie porządkuje festiwalową rzeczywistość, działa jak intelektualny drogowskaz, być może sublimuje artystyczny krajobraz. „Zamknij oczy i zobacz”, „Wiem to, czego nie wiedzą inni…”, „Czasowi wydrzeć czas” czy „Między aniołami a gitarowym brudem” to tylko myśli z ostatnich edycji. W tym roku przez niemal cały listopad będzie nam z kolei towarzyszyć „Pochwała głupoty”. Oczywiście pierwsze skojarzenia wiodą nas w stronę Erazma z Rotterdamu, jednak kontekst jest nieco szerszy. XXVI edycja Festiwalu Ars Cameralis odwołuje się nie do głupoty, lecz do „Głupoty”, która w przeszłości przewodziła następującym po sobie zmianom paradygmatów i dominujących światopoglądów. Stawała się siłą zgoła rewolucyjną. Odrzucała społeczne schematy i uwarunkowania, stając się progresywnym wyznacznikiem współczesności. Owa głupota (podkreślmy to raz jeszcze głupota w oczach świata) przejawiała się dociekliwością, pasją stawiania niewygodnych pytań, czasem inteligentną i prowokacyjną błazenadą, a nawet pozornym szaleństwem. Myślimy więc o głupocie poniekąd inscenizowanej, skłaniającej się ku kategoriom gry, posługującej się takimi narzędziami, by za pomocą alternatywnych sposobów negocjacji ze światem spowodować swoistą dezorientację centrum – mówi Bartłomiej Majzel z Instytucji Ars Cameralis, która organizuje festiwal.
Ars Cameralis nigdy przed nikim nie zamykał swoich podwoi – dlatego jego ogromną siłą zawsze była wielowymiarowość i otwartość na rozmaite kulturowe bodźce.
Podobnie będzie w tym roku. Już od pierwszych dni listopada możemy liczyć na niezwykłą podróż po świecie muzyki, sztuk wizualnych czy literatury.
Festiwal w swojej muzycznej odsłonie coraz częściej staje się przystanią dla songwriterów z różnych stron świata, o różnym stopniu wrażliwości, i o różnych formach scenicznej ekspresji.
Długo oczekiwanym gościem będzie Michelle Gurevich, przez lata występująca pod artystycznym pseudonimem Chinawoman. Pogmatwane relacje międzyludzkie, próba odpowiedzi na pytania często podstawowe, a tym samym ostateczne sięganie do tych tajnych rejonów ludzkiego wnętrza, do których dostęp mają tylko najwięksi songwriterzy – znawcy natury ludzkiej, wreszcie hipnotyzujący głębią głos – taki mikrokosmos kreuje nam w swoich utworach Michelle Gurevich. A na scenie, gdzie nie tylko śpiewa, ale również gra na gitarze akustycznej i basowej oraz fortepianie, potrafi stworzyć świat, w którym neurasteniczne doświadczenia często ponurej codzienności potrafią co jakiś czas się rozświetlać. Jej koncert zaplanowano na 24 listopada w katowickim kinoteatrze Rialto.
Zaproszenie na festiwal przyjął także pieśniarz Gereth Dickson, na którego twórczość bez wątpienia wpłynęli Syd Barrett, Robert Johnson, Bert Jansch, Davey Graham czy Mississippi John Hurt. I przede wszystkim Nick Drake legendarny songwriter, któremu Dickson poświęcił krążek zatytułowany „Wraiths”. Szkocki artysta zagra w katowickim Spencer Pubie 12 listopada.
Muzycznych olśnień na festiwalu będzie oczywiście więcej. Jak choćby Julianna Barwick artystka, która od debiutanckiego wydawnictwa z 2006 roku (EP-ki zatytułowanej „Sanguine”) traktuje głos jak instrument muzyczny, i to w sensie dosłownym. Instrument wiodący, wyznaczający skalę brzmienia i jego granice. Jej koncert odbędzie się 8 listopada w katowickim Rialcie. Albo Laura Veirs, której także posłuchamy w Katowicach 18 listopada. Wokalistka nagrała 11 albumów, w każdym z nich folkowa piosenkarka z rockową wrażliwością stara się inaczej rozkładać akcenty. Na swoich płytach potrafiła więc śmiało sięgać po folk, charakterystyczny dla spadkobierców hippisów, nie stroniła od country, a nawet nieco ostrzejszego brzmienia, jakby rodem ze Seattle.
Wiele wydarzy się też w przestrzeni literatury – na festiwalu zagoszczą Patrick deWitt z Kanady oraz Jean Portante z Luksemburga, zaplanowano dyskusję „Nie tylko Dylan – czy songwriterzy tworzą literaturę?”, koncert artystów, którzy w ostatnich latach zmierzyli się z wierszami Rafała Wojaczka, czyli Żmiciera Wajciuszkiewicz z Białorusi oraz formacji Julia i Nieprzyjemni, której przewodzi Marcin Świetlicki.
Festiwal będzie mieć także cieszyński akcent. Specjalny koncert urodzinowy przygotowano dla Ryszarda Gabrysia, który w tym roku kończy 75 lat. Profesor Gabryś, kompozytor, animator życia muzycznego, wychowawca kilku pokoleń muzyków urodził się w Goleszowie, i w rozmowach niejednokrotnie przyznawał, jak wielką rolę w kształtowaniu się jego muzycznej wrażliwości odegrał Śląsk Cieszyński z jego bogatym kulturowym dziedzictwem. Utworów prof. Gabrysia posłuchamy 9 listopada w wykonaniu m.in. Kwartetu Śląskiego.
Cieszyńskie tropy odnajdziemy także w przygotowywanej przez Ars Cameralis wraz z katowickim BWA ekspozycji poświęconej awangardzie. Cały 2017 rok upływa pod znakiem obchodów stulecia ruchu awangardowego w Polsce. Przygotowując wystawę, przyjrzeliśmy się bliżej cieszyńskim wątkom w historii polskiej awangardy. Myślę tu przede wszystkim o relacji Juliana Przybosia i Władysława Strzemińskiego oraz tomie poetyckim „Z ponad”, uznawanym za przykład modelowej współpracy poety i artysty, który projektowanie książki podniósł do rangi sztuki. Kolejnym interesującym nas tropem stał się Andrzej Szewczyk i jego pojawienie się w Cieszynie oraz ferment duchowy i artystyczny, który wywiązał się wkrótce po rozpoczęciu przez niego artystycznej aktywności. Myślę, że nie byłoby późniejszych kulturalnych doświadczeń Cieszyna, jak choćby fenomen Galerii Szarej czy Zamku Cieszyn, gdyby nie ikoniczne z dzisiejszej perspektywy działania Strzemińskiego, Przybosia czy Szewczyka – mówi nam Marek Zieliński, dyrektor Instytucji Kultury Ars Cameralis. Rezerwujmy zatem czas w listopadzie i odwiedźmy galerie i sale koncertowe.