„Nic nie szkodzi, dam radę” – najlepsza wersja mnie

0
554
Woman doing headstand flat hand drawn illustration. Lady in upside down pose cartoon character. Fitness exercise, meditation color drawing. Gym, pilates, yoga classes isolated design element
- reklama -


…trudne sytuacje się zdarzały, zdarzają i będą zdarzać, ale nie są końcem świata. I że to, jak do nich podejdę, będzie miało realny wpływ na moje samopoczucie, na satysfakcję z pracy i na możliwość rozwoju.”

Przez ogromną część swojego życia miałam wrażenie, że MUSZĘ walczyć. Walczyć o akceptację otoczenia, o szacunek, o pozycję w pracy, o stabilizację w życiu prywatnym. Im mocniej walczyłam i więcej osiągałam, tym bardziej byłam tym zmęczona i sfrustrowana. Każdą, najdrobniejszą sytuację szczegółowo analizowałam: jak powinnam była postąpić, co zrobić inaczej, co mogłam jeszcze powiedzieć. Sama siebie katowałam ciągłymi wątpliwościami i przekonaniem, że jestem niewystarczająca, że właściwie do niczego się za bardzo, tak naprawdę, nie nadaję. Tak o sobie myślałam odkąd pamiętam, kiedy miałam lat 10, 20, 30… Stres nie odstępował mnie na krok, bo… sama sobie projektowałam myśli, które wprowadzały mnie na przemian w stan niepewności i bezradności lub przeciwnie – ciągłej gotowości do walki i udowadniania samej sobie i światu, że ze wszystkim „dam sobie radę”. Oczywiście sama, proszenie o pomoc rzadko wchodziło w grę.

Jak się domyślacie byłam w każdej kolejnej pracy wymarzonym pracownikiem. Nie odmawiałam wykonywania najtrudniejszych zadań, zwykle za przysłowiową „miskę ryżu”. Byłam w stanie zarywać noce i pracować na granicy wypalenia, by wypełnić nałożone na mnie obowiązki. A że uczę się szybko i zawsze znajdę sposób, by zrealizować zadanie, to oprócz zadowolenia z możliwości oddelegowania zadania pracowitej osobie, pracodawcy zwykle byli też zadowoleni z efektów mojej pracy (no, chyba, że akurat byli w trybie „świat jest do dupy”, ale to dopiero teraz rozpoznaję, wtedy naprawdę myślałam, że to ja jestem do niczego). Perfekcjonizm to było więc moje drugie imię. Pracowałam w wielu różnych firmach i w zawodach tak odległych od siebie, że samej trudno mi czasem w to uwierzyć. W każdej firmie, po mniej więcej dwóch latach, dochodziłam do stanu, w którym w głowie miałam tylko jedno – dłużej nie wytrzymam, muszę natychmiast coś zmienić. Nie zapomnę chwil, kiedy jadąc przez miasto tak bardzo zazdrościłam pracownikom Zieleni Miejskiej ich cudownej, spokojnej i relaksującej pracy, że płakałam z rozpaczy nad swoim „kierowniczym” stanowiskiem.

A jednak zawsze się podnosiłam i szłam dalej. Jakoś. Wcale nie w radości, poczuciu szczęścia i spełnienia. Po prostu z nadzieją, że kolejna praca będzie już tą wymarzoną, tą w której się będę realizować i z której będę dumna. Którą będę kochać. Oj, głupia byłam po prostu. Nie widziałam, że to nie o pracę chodziło (nawet nie o szefów!), a o moje postrzeganie siebie, o moje niskie poczucie własnej wartości, nadwrażliwość maskowaną pancerzem siły. Ja myślałam o sobie jako o słabej, bezradnej istocie, w ciągłym strachu, a otoczenie, o ironio, jako o silnej, twardej i kompetentnej. Całe szczęście, na mojej drodze stanęły osoby, które uświadomiły mi to, czego sama nie byłam w stanie wtedy dostrzec. Niektóre – komunikując mi, że w pierwszym kontakcie się mnie obawiały, inne – wskazując na dużą wartość mojej pracy. To pozwoliło mi urealnić postrzeganie siebie. Zobaczyć swój potencjał, zasoby, ale także to, co wymaga uwagi i opieki, często zmiany, bym te zasoby mogła wykorzystywać w zdrowy i konstruktywny sposób – z pozycji mocy i samorealizacji, a nie walki i przemocy wobec siebie, naruszania granic własnych lub cudzych.

- reklama -

Jedną z wielu kluczowych nauk, jakie wyniosłam z tego czasu jest świadomość, że trudne sytuacje się zdarzały, zdarzają i będą zdarzać, ale nie są końcem świata. I że to, jak do nich podejdę, będzie miało realny wpływ na moje samopoczucie, na satysfakcję z pracy i na możliwość rozwoju. Jak mówi jedna z naszych trenerek w projekcie, Marzena Jankowska, zajmująca się zagadnieniem odporności psychicznej – „stres nie istnieje”. Stres to nasza reakcja, na którą w dużej mierze mamy wpływ. Tu warto poznać pojęcie rezyliencji.

Rezyliencja (1) to wewnętrzne przymioty umysłu i charakteru – zarówno wrodzone, jak i nabyte – umożliwiające człowiekowi odpowiednie reagowanie na przeciwności, w tym zdolność do:
– zapobiegania zaburzeniom powiązanym ze stresem, takim jak depresja czy lęk lub ich nawrotowi;
– szybszego i pełniejszego dochodzenia do siebie po doświadczeniu stresu i zależnych od niego zaburzeń;
– poprawy sprawności umysłowej i funkcjonowania w różnych obszarach życia.

Tak, część cech składających się na wysoką rezyliencję, a co za tym idzie na wysoką odporność psychiczną, to na przykład cechy naszego układu nerwowego, czyli cechy wrodzone. Ale to nie znaczy, że nic się nie da zrobić, jeśli nie jesteśmy w tym względzie szczęściarzami – wyższa odporność psychiczna to kwestia treningu. Najpierw konieczne jest uświadomienie sobie, jakie są nasze przekonania, nawyki, relacje z ludźmi, jakie emocje towarzyszą nam w trudnych sytuacjach. Wtedy możliwe jest określenie obszarów do rozwoju i praca nad nimi. Zmiana nawyków i przekonań w konsekwencji zmieni naszą osobowość, czyli sposób myślenia i działania. By proces się udał, potrzebne Ci będą:
– wyzwania, by móc się z nimi mierzyć. Nie powinny być zbyt duże (przerastające Twoje możliwości), ani zbyt małe (nieistotne). Te pierwsze mogą spowodować wycofanie i dalsze obniżenie poczucia własnej wartości, drugie z kolei nie są wystarczającą stymulacją do rozwoju i mogą spowodować „udawanie” zmian, czyli tak naprawdę stagnację,
– wsparcie społeczne, bo nic tak jak pozytywne relacje z innymi ludźmi nie dodaje nam siły do rozwoju i zmian. Rodzina, przyjaciele, znajomi, grupy wsparcia, inni uczestnicy warsztatów, terapeuci – wszystkie chwyty dozwolone, byle tylko nie czuć się osamotnionym w trudnościach,
– refleksja nad sobą i skutkami własnego działania, bo bez refleksji trudno Ci będzie zmianę zrozumieć, a w konsekwencji powtarzać zachowania wzmacniające, tworząc nowe, zdrowsze nawyki. I tak, ten moment często jest bolesny, bo trzeba wrócić niejednokrotnie do trudnych wspomnień, ale nie po to, by w nich tkwić, lecz by je zrozumieć, wyciągnąć wnioski i dokonać zmian. Przeciwieństwem jest słynne „zamiatanie pod dywan”.

Miej świadomość, że nie zawsze wszystko można zrobić samodzielnie. Oczywiście, korzystaj z książek, poradników, podcastów i wszelkiego typu wzmacniających treści. Ale jeśli zauważysz, że zamiast motywować Cię do zmian, dawać wskazówki, które czujesz, że masz możliwość wdrożyć i widzisz pozytywne rezultaty, jest przeciwnie – Twój nastrój się obniża, wiara we własne siły maleje, trudno Ci się zmotywować lub czujesz, że musisz zastosować wobec siebie przemoc psychiczną, by zrobić przysłowiowy „krok do przodu”, to znaczy, że potrzebujesz pomocy specjalisty. Prawdopodobnie zranienia, których doświadczałaś/doświadczałeś, są na tyle głębokie, że wymagają terapii. Nie lekceważ tego, bo skutki bagatelizowania tego faktu, na pewno nie będą korzystne. Nie dosyć, że nie posuniesz się pewnie znacząco do przodu, to możesz sobie zrobić krzywdę. To z tego względu właśnie mam uczulenie na tak zwanych „motywacyjnych guru”, którzy bezrefleksyjnie nawołują nas wciąż do bycia „lepszą wersją siebie”, nie zważając na to, że wiele osób straumatyzowanych ma zaburzoną percepcję własnych granic. W efekcie osoby te pozwalają je jeszcze bardziej przekraczać, w dobrej wierze, bo przecież – by „osiągnąć więcej”. Zmuszają się do działań, na które nie mają gotowości i co prawda często wykonają zadania, ale w trybie przetrwania – reakcja 3F(2), nie nauki! Niestety, jeśli nawet będzie efekt, to chwilowy, a potem zwykle następuje upadek w jeszcze głębszą przepaść i obniżenie poczucia własnej wartości. Ostrożnie więc podchodź do osób, które wszystkim bez wyjątku udzielają tych samych, uniwersalnych rad. Ogromna liczba followersów i entuzjastyczne komentarze, to nie jest wystarczający powód, by zaufać, a mówię to jako specjalista od marketingu… Życie nie jest aż takie proste, niestety.

Lubię jednak zostawiać ludzi na początku drogi, dając jakąś małą wskazówkę. Wspominałam wcześniej, że warto zacząć od zastanowienia się, gdzie teraz jesteś, jaka droga przed Tobą? Dlatego przy artykule znajdziesz krótki test na rezyliencję, pochodzący z książki „Siła Rezyliencji. Jak poradzić sobie ze stresem, traumą i przeciwnościami losu”. Jest subiektywny, więc od Ciebie zależy szczerość wobec siebie. Odpręż się i zastanów, jak NAPRAWDĘ funkcjonujesz i co chcesz zmienić. Odpowiedz sobie uczciwie na zadane pytania. A jeśli uznasz, że jesteś gotowa na pracę nad swoją rezyliencją i odpornością psychiczną, poprawę jakości swojego życia, być może zaczynając od jego jednego aspektu – pracy, związków z innymi, godzenia się ze stratą, funkcjonowania w społeczeństwie, zapraszamy Cię do nas, do Fundacji Zielone Pojęcie, gdzie wartością nadrzędną jest dawanie sobie wzajemnie wsparcia, możliwość refleksji i odpowiednie do możliwości wyzwania. Być może jedno z miejsc w projekcie Siła Bezsilnych czeka właśnie na Ciebie.

Katarzyna Wojciechowska
kasia@zielone-pojecie.com
tel. +48 519 323 928

 

1) Siła Rezyliencji. Jak poradzić sobie ze stresem, traumą i przeciwnościami losu, Schiraldi Glenn R.

2) wszystkie nasze reakcje stresowe, tj. te, które nasz umysł postrzega jako zagrożenie można podzielić na trzy rodzaje, tzw. 3F (fight, flight, freeze) (walcz, uciekaj, zamarznij). Każdy z nas ma swój preferowany styl reakcji stresowej – określone sytuacje (bodźce) wzbudzają w nas określoną strategię reagowania na to zagrożenie.