Tragedia ludzi głupich

0
1495
- reklama -

Ödön von Horwáth, dramatopisarz i prozaik austriacki, w pozornie banalnej intrydze „Opowieści Lasku Wiedeńskiego”, wnikliwie przyjrzał się drobnomieszczańskiej świadomości. Namalował obraz świata, w którym zachwiane zostały podstawowe wartości, gdzie miłość i przyjaźń zastąpiono pieniądzem i pragnieniem stabilnego, beztroskiego życia. Pogoń za pieniądzem, miłością, szczęściem, zdrada, namiętność, strach i odrzucenie – wszystko to rozgrywa się w nowej propozycji Sceny Polskiej Cieszyńskiego Teatru. Dramatyczne historie ludzkie przeplatają się w takt walców Johanna Straussa, w dolinie Wachau, nad pięknym, modrym Dunajem.

Opowieści Lasku Wiedeńskiego mogłyby być pospolitą historią nieszczęśliwej miłości. Córka właściciela sklepu z zabawkami, Marianna, w dniu zaręczyn porzuca swojego narzeczonego Oskara dla Alfreda bawidamka i hazardzisty. Ojciec wyrzeka się córki, wielka miłość nie trwa długo, wszystko zmierza ku katastrofie…

Szaleje kryzys, rodzi się faszyzm, w powietrzu czuć nadchodzącą wojnę, bo – jak mówi ojciec Marianny – „wojny zawsze muszą być”. Pomimo, że Ödön von Horváth nigdy się tego nie dowiedział (dramat powstał w 1931 roku, on sam zginął w wypadku w 1938), my, zasiadający dzisiaj na widowni, doskonale wiemy, że wojna nadeszła i była końcem tamtego świata.

Opowieści Lasku Wiedeńskiego są oczywiście historią nieszczęśliwej miłości. Miłości krótkiej, gwałtownej, i jak łatwo przewidzieć skazanej na niepowodzenie. Bo tak naprawdę nikt tam nie potrafi kochać, wszystkie co dzieje się między bohaterami jest oczywistą transakcją – związek Alfreda ze starszą, bogatą wdową, małżeństwo Marianny z rzeźnikiem Oskarem, planowane przez jej ojca, oparte na zależności finansowej relacje Alfreda z babką i wdowy Valerie z młodym faszystą Erykiem.

- reklama -

Wbrew autorskiemu przesłaniu „Nic tak nie daje poczucia nieskończoności jak głupota”, przedstawienie Małgorzaty Siudy nie jest wariantem „tragedii ludzi głupich”, który mógłby wykluczyć prawdziwy tragizm. Bohaterowie, pozbawieni karykaturalnych rysów, to ludzie autentyczni zarówno w cierpieniu, radości, braku moralności czy okrucieństwie. Obraz tego świata jest zaś głęboko pesymistyczny i reżyserka doskonale to rozumie. Ludzie miotają się pomiędzy działającym złem, które wobec braku jakiejkolwiek nadziei staje się naturalną rzeczywistością. Zło nie jest wytworem ideologii czy stosunków społecznych, lecz rodzi się z łatwością wśród spokojnych mieszkańców uliczki. Nie tolerują oni zwłaszcza zachowań wykraczających poza uznawaną przez nich samych normalność – takich jak gwałtowna miłość Marianny, skazana na klęskę, a która była rozpaczliwą próbą ucieczki. W tym świecie większe uczucia prowadzą do tragedii, chyba że rozgrywają się na poziomie zwykłych ludzi.

Przedstawienie Małgorzaty Siudy jest dojrzałe interpretacyjnie i teatralnie. Od początku jest dobrze zaplanowaną historią zdarzeń. Każda postać ma swoje miejsce, jak w dopasowanym mechanizmie. Nie ma zbędnych gestów, nie ma niepotrzebnych pauz. Spektakl budzi ciekawość i niecierpliwość finału. Zgrzytem okazała się nie do końca przemyślana przez Łukasza Olejarczyka muzyka, bo choć walce Straussa wpisują się idealnie w czas i miejsce to pojawiające się głośne dyskotekowe dźwięki psują napięcie a z pewnością są zupełnie niezrozumiałym elementem. Za to scenografia Jakuba Strączka była przemyślanym i ważnym przekazem. Wielka klatka, pomimo podzielenia, była przestrzenią, smutną, ograniczającą, a przede wszystkim pokazującą problem uwięzienia przez własne problemy i uzależniające otoczenie.

Spektakl z pewnością jest sukcesem dzięki aktorom. Szczególnie wyrazistą, ale i budującą atmosferę całego przedstawienia, jest postać zaborczego ojca Marianny. W tej roli Karol Suszka pokazał niezwykłą dojrzałość swojego aktorstwa wywołując u widza naprzemiennie, pogardę, złość i litość. Już dawno na scenie teatralnej nie widziałam tak wielkich emocji i absolutnego poddania się roli. Pomimo młodego wieku i niewielkiego doświadczenia scenicznego dorównała mu Martyna Dudek w roli Marianny. Na wielkie brawa zasługuje również Lidia Chrzanówna, Halina Paseková i Tomasz Kłaptocz. Niestety najmniej emocji dostarczył nam Marcin Kaleta a szkoda, bo to jedna z głównych ról od których oczekuje się przynajmniej dorównania kroku. Niestety po raz kolejny Kaleta mnie nie tylko rozczarował ale swoją postać pozostawił obojętną mimo iż dawała ogromne możliwości aktorskie.
Czy na spektakl warto się wybrać? Zdecydowanie tak!

Mnie spektakl poruszył a nawet pozostawił w długim milczeniu i bezradności emocjonalnej, co zdarza się niezwykle rzadko. Opowieści Lasku Wiedeńskiego to niewiarygodnie aktualny temat, jakby napisany wczoraj. Ödön von Horváth udowadnia tym dramatem, że bez względu na to, w jakich czasach przyszło nam żyć, nasza psychiczna i emocjonalna konstrukcja jest niezmienna i niezmiennie nie wyciągamy wniosków z historii. Dzisiaj żyjemy w świecie, gdzie brak tolerancji, pęd za bogactwem, ogólnonarodowa znieczulica i polityczne podzielenie nieuchronnie pędzi nas w stronę kolejnej katastrofy. Jesteśmy jak Marianna uwięzieni i bezradni a każda próba inności i szukania nowych możliwości odbierana jest przez społeczeństwo jak atak na ich przyjęte normy społeczne. Cały spektakl jest obnażeniem nadal aktualnego, przedmiotowego traktowania kobiet. To problem stary jak świat i to przedstawienie go z pewnością nie rozwiąże, ale każda próba dyskursu jest ważna i na wagę złota.