„Tragedia cała podobna do starej ballady”, czyli o tym do jakiej zbrodni można się posunąć, by zdobyć władzę

0
1252
fot. arch. teatru
- reklama -

„Cierpienie myśli jest kolącym ostem,
Lecz rzeczywistość… o! ta jak żelazo
Rani, zabija…”

Opowieść o Balladynie, która – niczym szekspirowska Lady Makbet – zdobywa koronę kierując się własnym interesem, racjonalizuje wybory i chowa się pod maską pozorów niewinności, wydaje się napisana zupełnie współcześnie. Co takiego noszą w sobie ludzie żądni władzy, że osiągają ją bez względu na przeciwności? Do jak wielkiej zbrodni można się posunąć, by ową władzę zdobyć?
Tym razem z Balladyną i jej zbrodniami mierzyli się aktorzy Cieszyńskiego Teatru. Scena Polska wystawiła ten spektakl w ramach 30. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Bez Granic.
Dramat Juliusza Słowackiego „Balladyna” został napisany w 1834 roku, w czasie pobytu poety w Szwajcarii, w Genewie. Wydano go w Paryżu w 1839 roku.
Po opublikowaniu „Balladyny” czytelnicy i krytycy drwili z tego dramatu. Nie rozumieli, że ma być to uniwersalny, międzyepokowy model polskiego losu czy choćby fantastyczna legenda.
Poecie chodziło o refleksję nad prawami historii i zasadami narodowego losu, by z przeszłości można było wysnuć wnioski na przyszłość.
Badacze twórczości Słowackiego przypuszczają, iż postać Balladyny powstała pod wpływem twórczości Szekspira, zwłaszcza Makbeta. Pomysł „malinowego konkursu” Słowacki zaczerpnął z ballady Aleksandra Chodźki – Maliny. Obaj skorzystali z dawnych pieśni
i legend, w których już kiedyś pojawiał się ten motyw.
W liście do matki z 18 grudnia 1834 roku Słowacki napisał tak: „Zobaczysz kiedyś Mamo kochana, co to za dziwna kraina – i czasy. Tragedia cała podobna do starej ballady, ułożona tak, jakby ją gmin układał, przeciwna zupełnie prawdzie historycznej, czasem przeciwna podobieństwu prawdy. Ludzie jednak starałem się, by byli prawdziwymi i aby w sercu mieli nasze serca”.
Juliusz Słowaki miał zaledwie 25 lat, gdy napisał ten utwór. To pokazuje, że mimo młodego wieku był już dobrze ukształtowanym twórcą, a za sobą miał już takie utwory jak: „Mindowe”, „Maria Stuart”, trzy tomy poezji „Lambro” czy „Godzina myśli” i „Kordian”.

Ofiara własnych ambicji

Balladyna to córka ubogiej wieśniaczki. Osoba próżna i nieuczciwa. Zanim poznaje Kirkora, ma romans z Grabcem. Wyznaje jednak miłość księciu, mając nadzieję, że dzięki temu będzie miała szansę zostać księżną. Opanowała ją żądza władzy. By osiągnąć swój cel, gotowa jest nawet zamordować własną siostrę. Później przyczynia się do śmierci swojego męża, nie była również wierną żoną. Okazuje się, że jest niewdzięcznym, złym dzieckiem. Wypiera się własnej matki, wyrzuca ją z zamku, skazuje na tułaczkę. Można powiedzieć, że Balladyna padła ofiarą własnych ambicji. W dramacie ta postać uosabia zło.
Reżyser Bogdan Kokotek postawił przed sobą i aktorami dość kłopotliwe zadanie. Balladyna bowiem, jest sztuką niezwykle trudną. Ten popularny dramat Słowackiego wystawiany był do tej pory w rozmaitych konwencjach. Eksponowano jego słowiańską ludowość i baśniowość, podkreślając plan metafizyczny utworu, albo sprowadzano go do czasów współczesnych i popkulturowej estetyki. Trudno mi wskazać wersję tego scenicznego dramatu, która zrobiła by na mnie większe wrażenie. Tym większe było moje zainteresowanie cieszyńskim spektaklem.
Reżyser zdecydował się na tradycyjną i w efekcie schematyczną lekturę dramatu, znaną ze szkolnych opracowań. Wydawać by się mogło, że po raz kolejny powstanie więc spektakl mało odkrywczy, przewidywalny, za to być może spełniający stereotypowe kryteria „inscenizacji lektury szkolnej”. Jednak tym razem właśnie w swojej prostocie Balladyna stała się niezwykle atrakcyjną propozycją, nie tylko dla uczniów.

- reklama -

Co dzieje się więc na cieszyńskiej scenie?

W przedstawieniu nie brakuje bowiem namiętności i sporych emocji. Na scenie działo się wszystko: krzyki i lament, szaleństwo i melancholia.
Oszczędna dekoracja nie pozwala widzowi się rozproszyć skupiając uwagę na tym, co dzieje się na scenie. Scenograf Krzysztof Małachowski dużo uwagi poświęcił raczej kostiumom, które wraz z odpowiednią grą świateł kreują charakter postaci, a takie rozwiązanie widz
z pewnością doceni.
Najmocniejszą stroną przedstawienia są aktorzy, którzy z poświęceniem kreują postacie, próbując znaleźć przestrzeń w narzuconych schematach. Na uwagę zasługuje Anna Paprzyca wcielająca się w rolę wdowy i matki. Na scenę wprowadza dramat, w którym mogą odnaleźć się inne kobiety. Jest skupiona i szczera w swojej roli. Interesujący jest również Marcin Kaleta w roli Kostryna, naczelnika straży zamku Kirkora. Aktor wydobywa z postaci całą ukrytą obłudę, zło i pragnienie władzy. Z pewnością jest tym bohaterem, którego nie da się pominąć. Balladyna, w którą wciela się gościnnie Ida Trzyńska jest niejednoznaczna. Trudno doszukiwać się oczywistych emocji choćby podczas sądu. Miewa jednak momenty, które pozwalają docenić jej pracę nad rolą. W tym miejscu warto również wspomnieć o roli Łukasza Kaczmarka, który zgrabnie poprowadził postać Grabca, obdarzając go prostodusznością i nienachalnym komizmem. W wachlarzu pozostałych postaci, budowanych przez aktorów z większym lub mniejszym szczęściem spotykają się Barbara Szotek – Stonawski w roli Goplany, Małgorzata Pikus jako chochlik, czy Joanna Litwin grająca Skierkę. W tych baśniowych postaciach zabrakło energii i rozczarowują nieco, ale wprowadzają barwę i odrobinę tajemniczości.
Czy Balladynę w wykonaniu tego zespołu teatralnego warto obejrzeć? Z pewnością tak. Nie będzie to na pewno stracony czas, a mnie nawet urzekła przekonując do sensu adaptacji lektur szkolnych.