„Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność”, Jolanta Brach-Czajna, „Szczeliny istnienia”
Myślałam, że nie będę pisać o suszy. Sierpień jednak zaczął się od kłopotów z wodą. We wtorek zniknęła po cichutku i równie cicho, choć po kilku godzinach, wróciła. W środę, gdy już nabraliśmy pewności, że awaria została usunięta – zabulgotała w kranie i zniknęła. W czwartek pojawiła się rano, ale nie zagościła zbyt długo. Na słupach elektrycznych ani na przystanku nie było żadnych informacji – te pojawiały się i znikały jedynie na stronie internetowej Wodociągów Ziemi Cieszyńskiej. W dodatku wszystkowiedzący zwykle sąsiedzi, tym razem nic nie wiedzieli, bo akurat mieli wodę. Jednak awaria była całkiem blisko, na sąsiedniej ulicy Łowieckiej, gdzie przerdzewiały stare rury, a doraźne łatanie jedynie na krótko poprawiało sytuację. W piątek woda była już w kranie, ale pozostała w centrum uwagi. Niż genueński przyniósł w środku lata jesienne ochłodzenie, ulewy i gradobicia. Błyskawiczne i ekstremalne zmiany, pogodowe salta mortale śledziliśmy na razie tylko w telewizji, a ja już wiedziałam, że mam temat do kolejnego numeru „Tramwaju”.
Zapowiedzi dramatu widać było już w lipcu, kiedy Cieszyn obiegła informacja o bakteriach Coli znalezionych w ujęciu wody w posesji na Alei Łyska. Władze ukryły się za niezrozumiałym komunikatem Sanepidu, z którego nie wynikało nawet, czy w sąsiednich kamienicach woda jest dobra, nie mówiąc już o odległych o kilometr Błogocicach. Do dziś nie wiemy, skąd się wzięły bakterie, czy i kiedy mogą powrócić? W sierpniu pojawiła się choroba legionistów, niby niezaraźliwa, a zgarniająca śmiertelne żniwo od samych tylko kropli skażonej bakteriami Legionelli wody… Tak czy inaczej, zaufanie do kranówki zniknęło, w domu pojawiły się sześciopaki wód kupowanych promocyjnie w cieszyńskich supermarketach. I dylematy, jakich wcześniej nie było: mineralizowana czy źródlana, więcej wapnia czy magnezu, bez gazu czy lepiej z gazem, bo tę ostatnio polecają eksperci żywieniowi, lekko, średnio czy mocno nasyconą CO2? Nie wspominam o wodach „smakowych”, które wydają się być w odwrocie z polskiego rynku. Tak, naszymi wyborami rządzi przecież niewidzialna ręka rynku, wartego w Polsce co najmniej 6 miliardów złotych. A jak rynek, to nie można zapomnieć o „cichych sprzedawcach”, czyli opakowaniach. Te muszą wyróżnić marki, a jest ich w Polsce nie mniej niż 116 (według danych z 2020 roku). Pokazywać istotne wartości i różnice – te geograficzne, związane z miejscami ujęć – wydaje się najprostsze. Królują więc na etykietach uzdrowiska i regiony uważane za „czyste”. Choć woda wciąż wydaje się zdumiewająco taka sama – bez zapachu i koloru, posiada przecież wyjątkowe cechy, które muszą znaleźć właściwe miejsce na opakowaniu. Na końcu pozostaje ekologia. Wiadomo, lepiej byłoby wybrać szklane zwrotne butelki, ale te są droższe i cięższe. Czyszczę więc sumienie plastikiem z recyclingu, wypracowuję kompromis pomiędzy różnymi oczekiwaniami naszej małej rodziny i… zmęczona tym wszystkim szukam dobrych filtrów do kranówki.
Jej historia jest w Cieszynie dłuższa, niż myślimy. Pierwsze wzmianki o wodociągu w Cieszynie pochodzą z 1575 r. , woda spod Małego Jaworowego płynęła do zbiorników na Rynku, zasilając fontannę i cysternę. Sieć wodociągową dla miasta uruchomiono w 1894 roku, 15 km żeliwnych rur poprowadzono m.in. wzdłuż starej drogi do Trzyńca, dokładnie za naszym płotem, ulicą Błogocką aż do zbiornika na Kasztanowej. Wszystko się skomplikowało po podziale miasta, kiedy trzeba było znaleźć ujęcia po stronie polskiej. Woda z Pogórza popłynęła dopiero w 1937, wtedy rurami o długości 17,5 km mogło dotrzeć 3600m3 wody na dobę. Dziś wokół domów przybywa beczek na deszczówkę – dyskretnie lub nonszalancko pokazujących odpowiedź na globalne zmiany i realny wzrost opłat za wodę i ścieki. Wbrew pozorom, nie jest łatwo odpowiedzieć, czy woda z kranu jest droga czy może raczej tania? Płacąc rosnące rachunki za wodę, zawsze uważamy że droga. Zgrubnie licząc, w Cieszynie cena litra wody z kranu (wraz z ceną ścieków) wynosi
1 grosz, prawie 100 razy mniej od litra wody butelkowanej, uważanej jednak za zdrowszą, smaczniejszą i tanią. Według raportu Instytutu Wody, Środowiska i Zdrowia Uniwersytetu Narodów Zjednoczonych (think tank ONZ), światowy rynek wód butelkowanych osiągnął w 2020 roku wartość 270 mld dolarów i rośnie tak dynamicznie, że w 2030 roku może tę wartość podwoić. Dzieje się to w czasie, gdy 2 miliardy ludzi na całym świecie nie mają dostępu do wody. Autorzy raportu obwiniają rozwój branży butelkowanej wody o spowolnienie postępu i kierowanie uwagi na zawodną i znacznie droższą opcję. Nie bez przyczyny. Gdy w naszym bogatym świecie woda butelkowana staje się produktem luksusowym, w biedniejszych krajach jej sprzedaż rośnie z powodu suszy, braku infrastruktury, często korupcji. Kolejne katastrofy zwiększają tylko popyt – choć zapewnienie potrzebującym bezpiecznej wody wymagałoby rocznej inwestycji w wysokości 114 miliardów dolarów, czyli nawet nie połowy (sic!) wartości wypijanej w butelkach wody.
Kiedy butelki PET w 1978 roku pojawiły się na półkach sklepowych, nikt nie przypuszczał, przed jakim staniemy problemem. Szacuje się, że w samym 2021 roku wyprodukowano ich 600 miliardów (25 milionów ton), w Polsce nawet miliard (240 tysięcy ton). Niebagatelna część trafia do mórz i rzek, przyczyniając się do śmierci dzikiej przyrody i rozprzestrzeniania się drobin plastiku, który jest wszędzie, nawet w naszych organizmach. Trzeba przyznać, paskudny obieg zamknięty.
Tym bardziej doceniam i wciąż pamiętam niezwykły projekt Florie Salnot. Przyjechała tej najmroźniejszej zimy 2013 roku na 7. „Urodziny” Zamku, by pokazać „Plastik Gold” – działania dla kobiet Saharawi, dawnego ludu nomadów, wysiedlonego z Sahary Zachodniej w odległe pustynne obszary Algierii. Nie ma tam ani pracy, ani żadnych zasobów, żeby przetrwać bez pomocy z zewnątrz. Tam butelki PET stały się surowcem, a silna „nitka” z nich wycinana pozwoliła kobietom wykorzystać tradycyjne techniki i wzory do produkcji unikalnej biżuterii. Dzięki empatii i wyobraźni projektantki kłopotliwe odpady zmieniono w piękne i pożądane obiekty. Projekt zwrócił uwagę na sytuację uchodźców w tym rejonie świata, a im samym ułatwił odzyskiwanie tożsamości i finansowej niezależności, jednak nie zmienił zbyt wiele. Liczba uchodźców w 2013 roku po raz pierwszy przekroczyła 50 milionów – dokładnie 51,2 miliona według raportu UNHCR*. W ciągu 10 lat ich liczba się podwoiła, a UNHCR przewiduje, że w 2023 roku pomocy potrzebować będzie 117 milionów osób** przymusowo wysiedlanych, uciekających przed wojną i katastrofami, w tym spowodowanymi zmianami klimatu i m.in. brakiem dostępu do wody pitnej.
Jak długo uda nam się utrzymać zamknięte drzwi? Czy jeden z uczynków miłosierdzia nie brzmi: spragnionych napoić?
*UNHCR Global trends 2013: War’s Human Costs
**UNHCR Global Appeal 2023