cd. FINAŁ
Po pięciu minutach i 19 sekundach Janusz był wolny i bez żalu opuścił Salę Oralną. Prezentacja przeszła bez większego echa. Mimo tego, że raport wykazał luki w wydajności, obecni byli bardziej zainteresowani sobą, niż obiektywnymi danymi dotyczącymi miejsca, którym zarządzali.
– Pan o krótkim działaniu – pomyślał o sobie słowami Meredith.
Uśmiechnął się do siebie. Już sobie wyobraził sytuację gdyby prezentację prowadziła Meredith lub Lena. Gromada spasionych testosteronem samców spijałaby pewnie wnioski z zaznaczonych szminką pięknych ust.
– Jest w tym jakaś niesprawiedliwość – przeleciała mu przez głowę myśl, do której jednak nie zamierzał się przywiązywać.
Gdy wyszedł na korytarz zdał sobie sprawę, że znajduje się na samym szczycie wieżowca. 55 – te piętro gnieździło Top Management Korporacji. Rozglądnął się dokoła. Panowała tu absolutna cisza, dyskrecja, anonimowość. Ponieważ miał jeszcze trochę czasu, postanowił pozwolić sobie na odrobinę relaksu i refleksji. Podążył na sam szczyt, na Taras, który znajdował się na dachu wieżowca, będąc równocześnie punktem widokowym na całe, zanurzone w miejskim ruchu miasto.
©
Winda delikatnie zwolniła i zatrzymała się na najwyższym piętrze. Lena wyszła na korytarz, gdzie dojrzała Czarnego Anioła.
– A jednak… –
Zostawiła go 55 pięter niżej i w żaden sposób nie mógł w tak krótkim czasie dotrzeć na sam szczyt korporacyjnego wieżowca. Było tylko jedno wytłumaczenie tego faktu. Przybył w jej głowie. Nie był materialny. Zaczęło do niej docierać, że może lekarz miał rację. Halucynowała, widziała coś, czego nikt inny nie mógł zobaczyć z tej jednej prostej przyczyny: czarny anioł nie istniał.
Ta myśl budziła ambiwalentne myśli i uczucia. Z jednej strony odczuła ulgę, bo nie będąc realnym nie mógł jej zrobić żadnej krzywdy. Z drugiej strony, jeżeli był halucynacją, pozostało pytanie, gdzie znajduje się granica pomiędzy iluzją a rzeczywistością.
– Być może są jeszcze jakieś inne elementy wymagające uszczypnięcia się – pomyślała.
– A może to wszystko jest kolejnym snem? –
Jednak wrażenia kontaktu z rzeczywistością były bardzo realne. Dotyk twardego podłoża pod stopami, szumiąca w uszach cisza korporacyjnego korytarza, delikatny powiew klimatyzacji, nieco klaustrofobiczny korytarz – przywróciły realność otaczającego świata. Ta myśl była kojąca, bo wyprzedzała spotkanie z Januszem.
Gdy dotarła do Sali Oralnej ta świeciła już pustkami. Pozostało tylko jedno miejsce, gdzie mógł znajdować się jej ukochany.
©
Nastała cisza. Lena wpatrywała się uważnie w Janusza. Janusz wpatrywał się uważnie w kubek „Multikulti”, nie podejmując dalej tematu. Tak dotrwali do bardziej odważnego posunięcia werbalnego Janusza – prawdziwego mistrza konwersacji.
– Wiesz co? – zagaił niewinnie.
– Taaak…? –
– … jak Cię zobaczyłem po raz pierwszy, to sobie pomyślałem, że jesteś wulkanem energii, tylko takim uśpionym…, takim spiętym na ostatni guzik… –
– Ach… to bardzo miłe, ale nieprawdziwe – powiedziała Lena z czarującym uśmiechem na twarzy – jestem raczej jak Islandia, gejzer tu, gejzer tam, lecz… ogólnie dominuje Lodowiec…
– Lodowiec Islandzki – odparował Janusz nabierając konwersacyjnej formy – wciąż topnieje…
– Tak – uśmiechnęła się Lena i dodała ze szczyptą ironii – w szalonym tempie metra rocznie…
– Można to przyspieszyć ocieplając klimat – Janusz wciąż wspinał się na wyżyny konwersacji.
– Ryzykując zatopienie całych miast – Lena nie pozostawała daleko w tyle.
©
Miasto opadało w stronę horyzontu wraz z malejącymi budynkami. Powyżej poziomu listopadowego smogu widoczność była znakomita. Janusz wyszedł na taras widokowy znajdujący się na dachu korporacji. Zaciągnął się świeżym powietrzem. Zamknął oczy. Głęboki wdech i powolny wydech wprowadziły go w obszar skupionego relaksu.
– Janusz… –
Ten głos wyrwał go z wnętrza i szarpnął za strunę, która już nigdy nie miała wydać żadnego dźwięku. Odwrócił się zaskoczony.
Podeszła do niego i wtuliła się zanim zdążył zareagować.
– Przepraszam Cię, bardzo Cię przepraszam, przepraszam… – .
Zaczęła płakać po raz pierwszy odkąd została wrzucona w dorosłość a łzy opuszczały ją, jakby nagle chciały nadrobić stracone lata.
– Wybacz mi proszę to, co zrobiłam –
Emocje wracały z siłą kuli śnieżnej, która rozpędzona zabierała kolejne warstwy.
– Lena…? –
Gdy wypowiedział jej imię, wrócił na nieużywany półtoraroczny tor. Niezależnie od tego, co sobie wcześniej postanowił, niezależnie od tego, jak bardzo chciał o niej zapomnieć, jak długo przeżywał żałobę i myślał, że sprawa jest zamknięta, jej głos wydobył z niego natychmiast gwałtowne wspomnienia.
– Lodowiec stopniał, nie zatapiając żadnego miasta – powiedziała.
Obrazy i emocje powracały zaskakująco szybko, lecz z innych zakamarków. Pamięć o Lenie przyklejona była do szumu respiratora i bieli szpitalnych pomieszczeń, więc Janusz doznał zaskakującego pragnienia – chciał żeby Lena położyła się i zamknęła oczy. Niech przestanie mówić. Niech przestanie sama oddychać. Niech ponownie zapadnie się w bezruch. Niech ponownie zawładnie nią status śpiącej królewny. Rozpaczliwie próbował połączyć ją z odległymi skrawkami rozmowy w kawiarni, lecz jego mózg nie mógł ogarnąć stojącej, ruchliwej i mówiącej istoty – jakby tęsknił za wielomiesięcznym nawykiem kontemplowania bezruchu, przeżywania beznadziejnej tęsknoty, gdzie jedyną formą kontaktu było milczenie i jednostronne generowanie niespełnialnych pragnień; dotykanie leżącej kobiety, która nie dawała nadziei na przebudzenie.
– Nie było Cię tak długo – powiedział żeby zamaskować trawiące go sprzeczności.
– Nie było mnie tylko półtora miesiąca… –
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Wciąż pamiętam nasze ostatnie spotkanie w kawiarni –
Pamiętała rozmowę, lecz nie była w stanie umieścić jej w odpowiednim miejscu na ścieżce czasu.
– Przez ten czas mojej Comy miałam świadomość Twojej miłości i troski – znowu się do niego zbliżyła – czułam Twoją obecność.
Mówiła to, lecz w jej duszę zaczynał wkradać się niepokój.
– Nie mogło się wszystko zmienić w tak krótkim czasie. –
Nie wiedział co powiedzieć, więc milczał.
– Mogło? – zapytała bardzo cicho.
Dotknął jej dłoni. Poddała się łagodnie.
– Nie było Cię dwa lata – powiedział najbardziej delikatnie jak potrafił.
Zwinęła dłonie.
– Co Ty mówisz Janusz…? –
Rozejrzała się bezradnie dookoła, jakby lustracja otoczenia miała uporządkować poplątane kwestie ścieżek czasu. Horyzont zadrgał jak sinusoida. Wiatr powiewał kędy chciał. Zakręciło jej się w głowie.
– Źle się tu czuję – powiedziała wycofując się powoli w stronę wejścia – muszę wrócić do środka –
©
Zostawiła Janusza na tarasie. Opanowały ją mdłości. Musiała opuścić otwartą przestrzeń i poukładać wbijające się w jej świadomość doznania i informacje.
Podeszła szybkim krokiem do windy i nacisnęła na guzik. Ukryła się w środku. Gdy zamykały się drzwi w ostatniej chwili zobaczyła jego twarz wyłaniającą się zza zakrętu.
– Będę na Ciebie czekała na dole – powiedziała – wybacz.
Drzwi odseparowały ją od ukochanego. Winda ruszyła powodując nieznaczną lekkość wnętrzności. Opadała w stronę Ołpenspejsu, pełna nadziei, lecz i niepokoju, który rozlewał się po jej przebudzonej duszy. Spojrzała w lustro. Jego tafla była płynna, jakby odbicie jej twarzy spowodowało ruch fal. Przyciski z numerami pięter zaczęły migotać i ułożyły się w niepoprawnej kolejności.
– Co się ze mną dzieje? – pomyślała.
Może taka była cena przebudzenia ze śpiączki. Może świat już nigdy nie będzie stabilny i oczywisty; zawsze będzie drgał i rozpływał się, budząc wątpliwości.
– Byłam jak śpiąca królewna – pomyślała.
Śniła zaklęta przez całe swoje życie a pocałunek księcia, zamiast wybudzić ją z wieloletniego letargu, prawie ją zabił, wywołując wielką Comę. Zafundował jej czyściec. Musiała jeszcze głębiej śnić, zapaść się na granicę życia i śmierci, żeby zaznać ostatecznego przebudzenia i wyzwolenia. Musiała się prawie zabić, żeby uwolnić się od wielkiej traumy.
Winda w pełnym pędzie znowu zadrżała, jakby korporacyjny wieżowiec poddawał się sile trzęsienia ziemi.
– Może mam niedotleniony mózg – pomyślała – akurat w tym miejscu, które jest odpowiedzialne za niezawinione cierpienie bezbronnych ofiar, za niezasłużoną mękę niesłusznie skazanych. Może uszkodziłam tą część mózgu, w której znalazły się najbardziej bolesne wspomnienia. Może niedotleniłam własnego ojca.
– Dobrze Ci tak – pomyślała i w tym samym momencie winda rozpoczęła ledwo wyczuwalne hamowanie.
– Warto było się zabić Gnoju jeden, warto było uszkodzić swój mózg, tryskać krwią, zmasakrować otoczenie, spowodować cierpienie najbliższych; warto było to wszystko zrobić, żeby zgniła ta część w mojej głowie, gdzie do tej pory się gnieździłeś, jak niepłacący czynszu stary upierdliwy lokator, jak pasażer na gapę. –
Była coraz bardziej przekonana, że to nie halucynacje w śpiączce uwolniły ją od traumy. Nie surrealistyczne przestrzenie, nie łąki i kwiaty, nie świetliste tunele i domniemane u ich końca postaci, nie duch, który wiał kędy chciał, lecz to właśnie ten przypadkowy, cudowny w gruncie rzeczy zbieg okoliczności, że do jakiejś części jej szarych komórek, dokładnie tam gdzie trzeba było, nie dotarł życiodajny tlen i tym aktem łaski skasował całe cierpienie, na które sobie nie zasłużyła. Zlikwidował jej ojca i całą paletę spowodowanych przez niego zaburzeń.
Transfuzje dopełniły dzieła. Zabierały za każdym razem jakiś fragment jej chorej osobowości: obsesyjne myśli, kompulsywne natręctwa, straumatyzowane cząstki kobiecych pragnień, samobójcze ochoty, zlepki brudnych wspomnień, zgromadzenia kompleksów, niepotrzebne konieczności, upierdliwe i natrętne stany depresyjne, wnioski prowadzące donikąd, fale autoagresji, wycofującą się matkę, chorobliwy perfekcjonizm. Ostatecznie jej wewnętrzny demon obumarł i został spłukany z przetaczaną krwią.
Winda osiągnęła maksimum pędu i zaczęła zwalniać. Gdy zatrzymała się Lenę opanował irracjonalny strach. Czuła, że otaczający ją świat przestał być przewidywalny.
– I co teraz będzie? –
Winda osiągnęła stan cichej równowagi, po czym delikatnym postękiwaniem zapowiedziała otwarcie drzwi. Gdy rozwarły się widokiem na korytarz, odsłoniły znaną jej postać ukochanego mężczyzny. Janusz uśmiechał się promiennie wyciągając w jej stronę rękę. Lena przycisnęła się do ściany, jakby chciała ją przebić i spaść w otchłań betonowego szybu.
Zamknęła oczy.
– Co Ty tutaj robisz… o mój Boże – pomyślała i wtedy wszystko zaczęło jej się układać w brutalną całość.
Stalowa klatka zapadła się w chwilowy bezruch, pomiędzy kolejnymi szychtami. Nie trwało to długo. Czekało ją kolejne parcie w górę. Zaczęła postękiwać i lekko drgać. Drzwi zamknęły się i ponownie ruszyła w stronę korporacyjnego szczytu.
©
– Jesteś ? –
– Jestem… –
Ołpenspejs porażał ciszą. Pozbawiony ruchu pracowniczego przypominał opuszczony skład komputerowo – biurowego złomu.
Grażyna podniosła się i podeszła do Janusza. Poprawiła mu kołnierzyk i strzepnęła paprocha z koszuli.
– Ciesze się, że wróciłeś –
Uśmiechnął się.
– Nie musiałaś na mnie czekać –
– Nie musiałam – odpowiedziała figlarnie – to prawda.
Gdy dogasał powitalny pocałunek odchyliła się i popatrzyła mu prosto w oczy.
– Janusz? –
– Tak? –
– Boje się –
Nic nie odpowiedział, tylko popatrzył na nią pytająco.
– Powiedz, że to się nigdy nie skończy –
Wpasowała się w jego mocne ramiona.
– Nie mogę tak powiedzieć – przytulił ją jeszcze bardziej.
– Dlaczego ? – podniosła wzrok i spojrzała mu ponownie prosto w oczy.
Lubił ten rodzaj dziecięcego znaku zapytania, który pojawiał się w oczach Grażyny.
– Nie znam przyszłości – powiedział – a taka obietnica daje fałszywą iluzję, że istnieją procesy wieczne, nie wymagające troski i działania –
Przetrawiła coś w sobie i puściła wraz z upływającym czasem.
– Jesteś mądry – powiedziała po chwili namysłu.
– Bywam –
Wyciągnął rękę i odsłonił nadgarstek. Wciąż znajdowała się na nim bransoletka z napisem Love Killer.
– Popatrz tutaj, co odkryłem –
Odsłonił ekran. Po lewej stronie ukazał się przełącznik.
– Można go przestawić w działaniu o 180 stopni –
Zbliżyła głowę.
– Nie będzie wtedy chronił nas przed zakochaniem lecz ostrzegał przed działaniami, które mogą zakłócić istniejącą miłość –
– Ciekawe – powiedziała – myślisz, że jest nam potrzebny?-
– Nie wiem…, tamten program się nie sprawdził –
– To prawda – powiedziała lekko zadumana – miał nas chronić przed zakochaniem a sytuacja jaka jest, każdy widzi –
Bransoletka trwała w audiowizualnym bezruchu. Ekranowej zieleni nie towarzyszyły żadne dźwięki.
– Więc wyłączmy go –
– Jesteś pewna? –
– Tak, jestem –
– Dobrze –
Janusz po chwili namysłu przytrzymał przycisk nieco dłużej i ekran zgasł.
– Nie jest nam to potrzebne –
– Nie jest –
– To my decydujemy o naszej przyszłości –
– Tak jest –
– Będzie nam czasem trudno –
– Będzie –
– Będziemy się kłócili –
– Będziemy –
– Będziesz o mnie zazdrosna –
– Będę –
– Lub ja o Ciebie –
– Będziesz –
– Nie będę lubił Twojej matki –
– Nie będziesz –
– A Ty mojego ojca –
– Możliwe –
– Być może odkryjemy, że nie pasujemy do siebie –
– Może tak się wydarzyć – odpowiedziała z odrobiną zawahania w głosie.
– Że nie jesteśmy dwiema połówkami –
– I pewne rzeczy nie stykają na granicach naszych osobowości –
– I wtedy któreś z nas przypomni drugiemu, że…
– Hipoteza o dwóch idealnie dopasowanych połówkach to…
– Iluzja –
– Jedna z wielu bezzasadnych teorii –
– Że dwie połówki są połówkami tylko wtedy, kiedy równie mocno się kochają –
– A nie wtedy gdy wszystko jest idealnie spasowane –
– Idealne spasowanie jest nudne –
– Idealne spasowanie jest passe –
Janusz dotknął Grażynę za rękę i delikatnie pomieścił ich pragnienia w ciepłym uścisku.
– Będziemy jak żeglarz, który wypływa na ocean przy pięknej pogodzie –
– Tak jest Panie kapitanie –
– I pamięta, że może w każdej chwili pojawić się sztorm –
– Lub biały szkwał –
– I musi być na wszystko przygotowany –
– Zawczasu –
Przechyliła głowę w lewo i uśmiechnęła się do wewnętrznej myśli.
– Najlepiej jak zaplanujemy sobie jakąś kłótnie wcześniej –
Przechylił głowę w prawo i spojrzał na nią po skosie. Rozbawiła go tym pomysłem.
– Pokłóćmy się sami, zanim jakaś awantura nas zaskoczy.
– Tak… to my zaskoczymy awanturę –
– Dokładnie, niech będzie zaskoczona –
– Dzisiaj o 17.15? –
Zaśmiali się serdecznie i z ufnością zanurzyli w nieznaną przyszłość.
—
Lena opadła na kolana i zaczęła płakać.
– Mój Boże, co się ze mną stało –
Opanowały ją mdłości i płytki, hiperwentylacyjny oddech. Przez moment przestały do niej docierać zewnętrzne dźwięki i obrazy. Zastygła w oczekiwaniu na ostateczny werdykt dotyczący świata, który ją otaczał, na jakąś dramatyczną odsłonę prawdy. Lecz nie zaszła żadna ze zmian. Świat trwał w najlepsze nadal. Podniosła się i spojrzała w lustro, które spokojnie odbijało jej twarz. Nic nie drgało, nic nie rozpływało się, otoczenie ustabilizowało się w pospolitej ludzkiej czasoprzestrzeni, w ciągach przyczynowo – skutkowych, w odpowiednich przewidywalnych sekwencjach zdarzeń. Kręgi rzeczywistości rodziły się jak fale po rzutach kamieniami – jedna po drugiej. Świat wydawał się znowu wiarygodny i autentyczny. Dysharmonie nie podważały wiarygodności otaczającej Lenę makroprzestrzeni. Żadne ze zdarzeń nie znajdowało się na kolizyjnym kursie z przewidywalną realnością uporządkowanych zdarzeń. Nie było rozłamów, tarć, antynomii i zdroworozsądkowej anarchii.
Przypomniała sobie słowa lekarza. Nawet jeśli ten świat jest snem lub iluzją to wywołuje realne cierpienie.
– Jeżeli wywołuje realne cierpienie, to być może wywołać też realne szczęście. –
Ta myśl ją trochę uspokoiła.
Winda bez żadnych sensacji odbywała ruch powrotny na sam szczyt korporacji. Dotknęła metalowych ścian, barwnych przycisków. Pod stopami czuła stabilne podłoże. Wzięła głęboki oddech. Zamknęła i otworzyła oczy. Jarzeniowy blask zawęził jej źrenice.
Wszystkie zmysły działały poprawnie. Pamięć sięgała w najdalsze zakątki bez cierpienia przelatując nad wyspami traumatycznych wspomnień i lęków. Ręce miała wystarczająco czyste. Ponownie myślała jasno i klarownie.
– Jestem – pomyślała.
Spojrzała w górę. Już wiedziała kogo tam ponownie spotka. Kto przemieści się w jej głowie i powita pełnym miłości spojrzeniem. Ktoś, kto potrafi pokonać 55 pięter szybciej niż unoszona wbrew grawitacji żelazna klatka. Mężczyzna, który jej nigdy nie zawiedzie, będzie miał twarz, która się nigdy nie zestarzeje.
15.03.2019r.