Miniaturki pejzażu

0
829
- reklama -

Wakacyjny czas, który na emeryturze jest w zasadzie nieustanny, rzucił mnie w pejzaże, do których się dopiero przyzwyczajam. Za oknem słoneczny dzień, wzgórza. Śmigające jaskółki, leniwe kawki. W przeszklonej jadalni wysoka średnia wieku. Sanatorium. W parku z tężnią dominują dzieci. Gra strażacka orkiestra. Tężeje lato, czas sjesty. Z mojego miasta turyści zabierają na pamiątkę uwiecznione w fotografii najładniejsze zakątki. Ja zabrałem ze sobą miniaturki wspomnień o ludziach zwykłych.

OGŁOSZENIE

Na tablicy ogłoszeń zastrzeżonej tylko dla urzędowych i komercyjnych plakatów przykuwa wzrok kartka wyrwana ze szkolnego zeszytu. Jest na niej powiadomienie pisane dziecięcą ręką. Z błędami, które dodatkowo oddziałują na moją wyobraźnię. Dziecko, jak samo oznajmia, ma 11 lat i prosi, aby na podany numer telefonu podał wiadomość ten, kto spotka małego, zaginionego kotka w „koloże”… Nie wiem kogo mi bardziej żal. Kotka, któremu na pewno jest zimniej niż mnie, czy zdesperowanego dziecka. W księgarni znajduję kalendarz z kotami. Ale to stanowczo za mało.

BIAŁA LASKA

- reklama -

Wyglądają z daleka na nietypowych turystów, którym przewodniczka szczegółowo tłumaczy to, czego oni nie widzą. Mają jeden profesjonalny biały kijek, jakby niekompletny zestaw do modnych spacerów. Mnie się tu przed cieszyńskim dworcem, na nowo w europejskim stylu zaprojektowanym, podoba. Ale łapię się na tym, że moje spostrzeganie jest automatyczne i nie analizuję słowami tego, co widzę. Absolutnie, ja człowiek żywo bawiący się słowem, nagle rozumiem, że widzę i obywam się bez opowiadania, bez relacji. A słowa mają być precyzyjne i kluczowe dla zlokalizowania, gdzie jestem. Bardzo mnie przejmuje ten obrazek nietypowych turystów z białą laską w ręce. Chcę pomóc młodej kobiecie, u której dostrzegam lęk przed postawieniem ostrożnie kolejnego kroku. Trwa akcja poznawania – gdzie jesteśmy? Z miłością patrzę w oczy kobiety, które jej nie pomagają, które nie są w stanie jej służyć. Zaczynam zdawać sobie sprawę z cennej obecności moich oczu. A Niewidząca ufnie zwierza mi się, że od roku uczy się tego miejsca. Ci, co pokonali kolejną pułapkę w swoim ociemnieniu dotarli już na dworzec, o którym opowiada im instruktorka. Towarzysząca mi Elżbieta milczy. Dostrzegam w jej niebieskich oczach łzy. I mnie coś bierze na wzruszenie, które chciałbym wtulić w bliską sercu mi osobę. Bo jak wyrazić wdzięczność za światło, za kolory, za to, że widzę naokoło różne obrazy? Obyśmy widzieli świat, który buduje nasze wnętrze.

MILCZĄCY

Mijał nas w sąsiedztwie naszego domu na rowerze sporadycznie. Jego milczące „cześć” było wyrażone jedynie serdeczną mimiką i gestem podniesionej ręki. Rozmyślałem o sposobie porozumienia się, bo kolejny raz jego pozdrowienie zachęcało do rozmowy, kontaktu. A ja nie znam języka migowego. Przepraszam, znam gest sygnalizujący „ciężką pracę”. Zaciśnięte dłonie kilkakrotnie kierowane w kierunku ziemi. No i uniwersalny podniesiony kciuk – „wszystko w porządku, super, pięknie”. Naszym językiem jest uśmiech, który na pogodnej nieustannie twarzy Milczącego coraz bardziej zbliża nas. On jest niemową – usłyszałem. Nie pogadasz. W pierwszym odruchu od razu było mi nieswojo. Było mi żal Człowieka, któremu zabrano słowa. Pomyślałem jednocześnie o swojej rozmowie ze światem, o słowach nadużywanych, o zaniedbywanym milczeniu, o zmarnowanych okazjach dzielenia się dobrym słowem. Oswajałem sobie tę niecodzienność spotykanego na mej drodze Milczenia. Ta niedoskonałość powinna być dla nas zdrowych i rozgadanych błogosławioną lekcją. Dysfunkcja to dla obserwatorów mądry znak do odgadnięcia. Milczący ma jakże urodziwą duszę! Aż chce się go spotkać kolejny raz. Jego milczenie więcej znaczy, aniżeli moja rozmowa. On jest w innej perspektywie spostrzegania, w strefie osobliwej wrażliwości. Dziś wyjątkowo, ku memu zaskoczeniu, szedł pieszo. Będąc zdziwionym jego spacerem, gestem rąk pokazałem kręcenie na rowerze. Gdzie masz rower? Podobno dorośli nie powinni się niczemu dziwić. Ale ja bardzo chciałem nawiązać jakiś dialog i wyrazić mój szacunek i przyjaźń pogodnemu Milczącemu. Karina mówi o Władku, że to jest jej najukochańszy. Odciąga swego Milczącego z drogi, aby go jej nikt nie potrącił, nie skrzywdził. Są już ze sobą siedem lat. On zaprzecza, że nie siedem, ale dziewięć lat. Jak ten czas leci! Nie, nie myli się, na pewno są razem precyzyjnie dziewięć lat. Poznali się w pracy. Po śmierci jej bliskiej osoby dłużej nie mogła już być sama. Nagle zaczynam rozumieć jej opowieść. Też mam syna i gdyby go zabrakło, zamilkłbym w imieniu własnym i wszystkich skrzywdzonych. Milczący pokazuje mi gestem ten ogródek, przy którym stoimy. To dobra robota – ocenia. Przejeżdża obok naszych kwiatów codziennie, więc dostrzega zmiany na lepsze. Doznaję radości w tej pół niemej rozmowie, w tym dostrzeganiu wzajemnym. Cieszę się wraz z nim, że dobra robota i kwiaty. To, co wyraża gestem znaczy więcej niż słowa. Chcę, aby zapamiętał moje imię. Karina podpowiada mi, że zapisze w domu jak się nazywam. Nie, nie chodzi mi jak się nazywam, ale bardzo chciałbym opowiedzieć innym, jacy piękni jesteście. Milczący pokazuje na moją oddalającą się towarzyszkę, dając mi do zrozumienia, że czas najwyższy, bym zadbał teraz o swoje sprawy. Biegnę w stronę domu, aby opowiedzieć kogo spotkałem. Obiecuję sobie, że nie będę trwonił słów. Podobno wówczas odradzamy się na nowo.

NIEOGOLONY

Przywitał mnie – aleś osiwiał! Pozwolił przysiąść przy sobie i zrobić wspólne zdjęcie. Jakby zależało mu zostawić tu coś pozytywnego. Jakby chciał zaprzeczyć tym wszystkim opiniom, które rzucamy w kierunku ludzi takich jak on. Nieogolonym, z nieodłącznym bagażem. Z przeszłością, która nie nadaje się na życiorys świętego. Wiem, nie pomogę skutecznie tym ludziom i Jędrysowi, który sam skazywał się na miejsca najbardziej przeklęte. Przeklęte z mojej perspektywy, bo za kontenerem, z dala od salonów, kawiarnianych foteli. Minąłem go po raz pierwszy właśnie przy śmietnikach. Tak chyba wygląda piekło, taki ma zapach. Nie siarczany, ale fermentujących biologicznych odpadków. Turpistyczny, przerażający krajobraz codzienności. A może był tylko ostrzeżeniem, że jeśli się nie wezmę w garść, mogę zostać jego dublerem. Miał wyraźnie coś z upadłego Anioła. „Nie kopcie upadłych Aniołów, nie kopcie …” – chciałem zanucić, gdy spotkałem go kolejny raz. Ceniłem go za nieustanny uśmiech. To nie był rausz, raczej dotyk przeznaczenia, ten uśmiech, zero agresji, życzliwość. Chyba nie miał żadnych zmartwień, bo nie siwiał tak jak ja. Często wspominał córkę. Już został dziadkiem, ale nie zna imienia wnuka. Otwarta rana na nodze utrudnia mu dziś dojście na nocleg. Chyba przenocuję w centrum miasta – zwierza się. Dlatego nawet w upalne lato chodzi w płaszczu. To jedyna rzecz, do której się może przytulić szczerze i zasnąć dopóki ktoś mu wypomni, że tu nie jego miejsce. Trochę postąpiłem nie fair, pytając go czy miał w szkole piątki. Jak się komuś nie wiedzie w życiu, to przecież gdzieś są tego początki. A Jędrek uradowany moim widokiem, że nie gardzę „trędowatymi” ożywia się i idzie w moim kierunku. Wpadamy sobie w ramiona jak dwa misie. Obejmując go łapię się myśli, że na plecach już mu się zabliźniły te miejsca po wyrwanych skrzydłach. Miałem przygotowane parę złotych. Bez cienia przypodobania Jędrys zastrzegał się, że a jakże, miał przecież w szkole piątki. I to nie tylko ze sprawowania, ze śpiewu, czy wuefu. No to masz jeszcze jedną piątkę, ale nie pokazuj towarzystwu. Wyraźnie chciałem go wyróżnić, oddzielić od świata, w którym żył. Jak bym chciał sobie wmówić, że wszystko w tym świecie jest o-kej. A przecież nie jest. Gdybym zapił i spotkał mnie patrol, wyląduję na Karola Miarki, trzydzieści kilometrów od Cieszyna. Jak wygnaniec wracałbym do swego miasta pieszo. Czemu nie? Wpisać sobie w papiery wygnaniec to podniecające. Ale nie na tyle, aby żyć tu, między swymi niczym zbędny element tego społeczeństwa. Nie umiałbym wejść w rolę Jędrysa. Chyba dlatego, że każdy z nas dźwiga swój własny balast i nie można swego krzyża wymienić na inny.
Ludzie z białą laską, milczący, z kulawego ogłoszenia albo ze śrubą w nodze, nie mają szans, aby znaleźć się w słowniku biograficznym. Ale zakorzenili się już krótkimi hasłami historyjek, swoistym alfabetem osób dla mnie ważnych, a nawet bliskich. W podręcznym bagażu pamięci zabieram ich ze sobą wszędzie. Nawet za najdalsze horyzonty. Dzięki nim łatwiej mi wracać do swego miasta. Bo to oni, bohaterowie takich historyjek są żywym pejzażem tej widokówki z Wieżą Piastowską w tle.