Półtora roku temu przeprowadzono w Polsce spis powszechny, a jak dotąd – czyli do 5 grudnia 2022 roku – Główny Urząd Statystyczny nie podał informacji o tym, ile osób w Polsce wiosną 2021 roku zdeklarowało narodowość śląską i używanie śląskiego języka.
Najpierw GUS zapowiadał, że przekaże tę informację we wrześniu 2022 roku, później dał sobie jeszcze czas do końca listopada. Minął wrzesień, minął listopad i nic.
30 listopada zaglądałem na stronę internetową GUS-u i natknąłem się tam na różne możliwe spisowe dane, tylko nie te, które dotyczą struktury narodowo-etnicznej ludności i języka używanego w domu. Trudno nie odnieść więc wrażenia, że GUS jako agencja rządowa przemilcza te dane, tak jakby były wrażliwe i objęte przepisami RODO, że wolałby informacji na ten temat nie podawać do publicznej wiadomości, że sprawia mu to kłopot i woli niewygodne dla władzy dane przetrzymać w swoich komputerach lojalnie wobec aktualnego reżimu. Można zatem przypuszczać, że ta nieprawomyślna statystyka Kaczyńskiemu i całej jego reakcyjnej koalicji nie pasuje. Prawdopodobnie dalekowzroczni pisowscy stratedzy dostali ją na czas, lecz suwerenowi, zwłaszcza w okresie przedwyborczym, nie chcą zawracać w głowie takimi lokalnymi, drażliwymi fanaberiami. I może właśnie w tym miejscu należałoby przypomnieć, że podczas poprzedniego spisu powszechnego przeprowadzonego w Polsce w 2011 roku narodowość śląską zadeklarowało 846,7 tys. osób, z czego 375,6 tys. jako jedyną, a 435,8 tys. jako pierwszą. Z kolei 529,4 tys. osób oznaczyło, że język śląski jest ich językiem domowym, dla 126,5 tys. jedynym, jakim posługują się w domach.
Można podejrzewać, że jakakolwiek informacja o istnieniu narodowości śląskiej kole w oczy nadprezesa, działa na niego jak płachta na byka, zwłaszcza teraz, kiedy w województwie śląskim władzę w Sejmiku Śląskim przejęła opozycja. Jak dobrze pamiętamy, Kaczyński uważa Ślązaków za zakamuflowaną opcję niemiecką, a prawdziwy Polak nie może być proniemiecki. Według Kaczyńskiego i jego propagandystów proniemiecki Polak to nie jest Polak, lecz zdrajca narodu polskiego, który z przyjemnością przygląda się jak Niemcy plują Polakom w twarz, na przykład oferując im rozmieszczenie antyrakietowego systemu Patriot dla zabezpieczenia granicy RP od wschodu. Kaczyński widzi głównego wroga Polski nie na wschodzie, w Rosji, lecz na zachodzie, w państwie niemieckim. A nuż Niemcy chcieliby się amerykańskimi Patriotami osłonić przed wystrzelonym w ich kierunku pakietem pisowskich reparacyjnych roszczeń. I zapewne żołnierze z Bundeswehry nie będą strzelać do rosyjskich rakiet, spekulował Kaczyński. Jego antyniemiecka, groteskowa obsesja byłaby śmieszna, gdyby w istocie nie godziła w jedność NATO i fundamenty bezpieczeństwa polskiego państwa. Kaczyński Niemcami się brzydzi i nimi pogardza, w związku z czym, póki Polską steruje dyktatorek z Żoliborza, przyjmowanie od niemieckiego rządu wojskowej pomocy albo innych prezentów jest poniżej polskiej godności. Nie pozwala na to ziobrokaczystowski honor prawdziwych Polaków.
Kaczyński ignoruje Śląsk, a jego reakcyjna, mroczna sekta, która zawłaszczyła sobie państwowe instytucje, musi – zgodnie z obsesyjną polityką nadprezesa – brać teraz Śląsk na przeczekanie. Polska polityka wobec Śląska zawsze miała charakter kolonialny, co szczególnie uwidaczniało się w okresach, kiedy Polsce były potrzebne śląskie złoża, przemysł wydobywczy i hutniczy oraz śląska klasa robotnicza. W XIX i XX wieku, odkąd uprzemysłowienie postawiono na węglu, Śląsk był brutalnie eksploatowany. O węglu mówiło się czarne złoto. Górnicy mieli wytrwale fedrować z umorusanymi twarzami i czarnymi rękami, pokornie, najlepiej bez skarg i zażaleń, niewolniczo harować i łykać węglowy pył. Nie mieć poglądów, swoich organizacji związkowych i roszczeń. W żadnych okolicznościach się nie burzyć i nie strajkować. W sierpniu 1980 roku i w pierwszych dniach stanu wojennego w 1981 roku górnicy pokazali, że jednak potrafią zachować się inaczej. Po traumie związanej z tragedią w kopalni „Wujek“, państwowe władze obchodziły się z górnikami ostrożnie, jak z jajkiem. Niby to im nadskakiwały, ale coraz bardziej ciążył im balast nierentownego górnictwa. W PRL-u, a także później przez wiele lat w III RP, władze traktowały Barbórkę niemal jak święto państwowe. W tym roku górnicze święto zostało jakoby odwołane w związku z kwietniowymi katastrofami w kopalniach „Pniówek” i „Zofiówka”. Barbórkę zasłonił także mundial w Katarze i mecz reprezentacji Polski z Francją. Pisowskiej władzy było to na rękę, bo nie musiała jeszcze raz tłumaczyć się ze swojej obłudnej, katastrofalnej polityki węglowej. Prezydent złożył wiązankę, zapalił znicz, spotkał się z rodzinami tragicznie zmarłych górników, wziął udział we mszy w intencji ofiar górniczych katastrof.
Tymczasem zaraz po ponurej Barbórce pojawiła się informacja, że GUS jednak podał dane dotyczące występujących w Polsce narodowości, ale kuriozalnie ogólnikowe. Na 38 milionów spisanych w Polsce w 2021 roku osób 33 miliony zadeklarowały narodowość wyłącznie polską, 855 tysięcy podało narodowość polską i niepolską, a dalszych 391 tysięcy narodowość wyłącznie niepolską. GUS stwierdził w związku z tymi danymi, że bez mała 4 miliony mieszkańców Polski mają narodowość nieustaloną, ale nie przedłożył żadnych bardziej szczegółowych danych i nie wytłumaczył, co się kryje za tym stwierdzeniem. Dlaczego nie udało się narodowości ustalić? Wyjaśnienia tej zagadki od razu zaczął się domagać europoseł Łukasz Kohut z Rybnika, znany rzecznik mniejszości śląskiej i języka śląskiego. Gdzie są dokładne wyniki? – dopytywał się europoseł Kohut – Czemu tak długo trzeba czekać na publikację podstawowych informacji spisowych dotyczących struktury narodowościowej ludności zamieszkującej kraj? Co lub kto stoi na przeszkodzie? Czego się boicie? Dlaczego przez ponad rok GUS nie zdołał przeanalizować jednej rubryki spisowego formularza, tej z nagłówkiem narodowość – inne, bo tylko w tej rubryce można było wpisać narodowość śląską, która w myśl obowiązującego w Polsce prawa nie istnieje. Europoseł Kohut, przeciwnie, uważa, że taka narodowość istnieje, ma swój język, w 2011 roku zadeklarowało ją w spisie powszechnym prawie 850 tysięcy osób i należałoby takie fakty wreszcie uznać i zalegalizować. I domaga się – całkiem słusznie – by GUS w końcu poinformował, ile osób w zeszłorocznym spisie powszechnym określiło się jako Ślązacy. Niemniej jednak informacja, że prawie cztery miliony mieszkańców Polski ma narodowość nieustaloną, ujawnia skalę społecznych zmian nad Wisłą, może nie jest jeszcze szokująca, ale powinna dać do myślenia, zarówno rządzącym jak i rządzonym w kraju między Bugiem i zatrutą Odrą.
Ale w stwierdzeniu GUS-u narodowość nieustalona kryje się pewna szansa. Trzeba tylko potraktować je jako termin czy też kategorię określającą status bez narodowości, odejście od niej, jej zrzeczenie się, świadome odnarodowienie się, coś jakby apostazję. Wiadomo, że określenie własnej narodowości jest coraz bardziej kłopotliwe. Coraz więcej ludzi nie chce się identyfikować z jedną tylko narodowością i właśnie chodzi o to, żeby ich do tego nie zmuszać. Coraz częściej ludzie są narodowościowymi mieszańcami, trochę Polakami, trochę Niemcami, a trochę Czechami, poza tym najbardziej identyfikują się ze swoimi regionami czy miastami. Najpierw czują się warszawiakami, krakusami, gdańszczanami czy cieszyniakami i to ich przede wszystkim definiuje. Ale to tylko część ich tak zwanej tożsamości, którą określają też przez inne tradycje, obyczaje, porządki czy hierarchie ważnych dla nich wartości. Ich tożsamość jest płynna, dynamiczna, bo ludzie rozwijają się, rosną, uczą się, pracują, podróżują, pobierają się i rozwodzą, chodzą (albo nie) do jakiegoś kościoła, na mecze, do klubu, jedni wolą wino a drudzy piwo, ci mają ochotę na pizzę, a tamci na sushi. Zdecydowana, kategoryczna przynależność jednak bardzo często jest ograniczająca i wykluczająca, jest czymś w rodzaju dogmatu, który przyjmuje się do wierzenia i praktykowania jakby to była religia. Narodowość nieustalona to status, który należałoby zalegalizować, formalnie na równych prawach zarezerwować dla tych, którzy nie chcą deklarować swojej narodowości, bo nie są pewni, czy ją w ogóle mają, czy jej chcą i czy potrzebują należeć do jakiejś administracyjnie, państwowo narzuconej wspólnoty wyobrażonej. Ważne, by nie byli dyskryminowani przez takich, co swoją narodowość z poczuciem nieuzasadnionej wyższości kultywują, bardzo często nastawiając się wrogo wobec tych, którzy deklarują inną narodowość.
W dodatku sformułowanie narodowość nieustalona dobrze charakteryzuje tak zwaną narodowość śląską, ponieważ taka narodowość właściwie się jak dotąd nie ustaliła i jej fundamentalne cechy to niejednoznaczność, różnorodność, pograniczność, hybrydowość, eklektyczność, mozaikowość, patchworkowatość, niedefinitywność, transkulturowość, takość, siakość i owakość jednocześnie, w płynnych, zmieniających się związkach. Taki też jest język śląski, który nie jest skodyfikowany, jednolity, ustalony, z rozbudowaną gramatyką i oryginalnym słownictwem, nie jest językowym systemem opartym na dawnym narzeczu tubylców. Na przykład w XVI wieku taki język nie funkcjonował, nie przetłumaczono nań Biblii, dzięki czemu później mogłaby się rozwijać oparta na nim kultura, zwłaszcza literatura. Śląsk od wielu wieków był obszarem transgranicznym, przejściowym, przelotowym, przechodzącym z rąk do rąk, lecz przez kilka wieków dominowała na tym obszarze kultura niemiecka, którą Śląsk wtedy współtworzył, wystarczy choćby przypomnieć Angelusa Silesiusa czy Josepha von Eichendorffa. Księstwo Cieszyńskie zaś, jak wiadomo, do 1918 roku było częścią monarchii i cywilizacji Habsburgów, najpierw bardziej związane z Pragą, a później z Wiedniem. Także jako część Śląska Austriackiego. Po Wielkiej Wojnie padło ofiarą upadku Austro-Węgier i polsko-czechosłowackiego rozbioru nadzorowanego przez Konferencję Pokojową w Paryżu. Tak jak zaginęło Księstwo Cieszyńskie, zaginął cały Górny Śląsk. W okresie międzywojennym polskie województwo śląskie miało jeszcze autonomię, ale nie był to czas sprzyjający budowaniu nowych wspólnot wyobrażonych i nowych państw. Nie było śląskiego narodu, który potrafiłby się wybić na samostanowienie. Po Wielkiej Wojnie śląskie, wielokulturowe – wielonarodowe, wielowyznaniowe – pluralistyczne śląskie państwo nie powstało. Próby zbudowania ślązakowskiej wspólnoty wyobrażonej nie powiodły się. Można się spierać i dyskutować o tym, kiedy Śląsk się skończył, czy rozdarli go, obrabowali i dobili dopiero Hitler ze Stalinem. Po II wojnie światowej już właściwie Śląska nie było, a po pierwszej wojnie światowej śląskie państwo nie powstało, ponieważ nie było tradycji odrębnej śląskiej państwowości, do której twórcy takiego nowego państwa mogliby nawiązać – niestety, w historii nie zdarzyło się królestwo śląskie. Po wojnie był tylko węgiel i ciężki przemysł znacjonalizowany przez komunistów, a potem, w III RP, odziedziczony przez państwowe spółki węglowe. I z tym przede wszystkim kojarzy się Śląsk Kaczyńskiemu, Dudzie i Morawieckiemu. Ale taki Górny Śląsk też już się kończy. Kim zatem są Ślązacy? Tego też nie wiadomo dokładnie. Nie zostało to ustalone. A może Ślązaków od dawna już nie ma?
Jedno jest pewne. Górny Śląsk to obszar europejski, najbardziej europejski w obecnej Polsce. I tutaj wytworzy się coś, co prowizorycznie można by określić jako nową śląską tożsamość. Górniczy, węglowy Śląsk musi przejść europejską, dekarbonizacyjną transformację w kierunku nowych specjalizacji w gospodarce, wysokiej techniki i zielonego ładu. Komisja Europejska właśnie przydzieliła województwu śląskiemu na to kilka ładnych miliardów euro, a Frans Timmermans, wiceprzewodniczący KE, który wygląda trochę jak święty Mikołaj, oznajmił na Stadionie Śląskim, podczas Festiwalu Nauki, że wierzy w śląski sukces.
Śląsk znajduje się w środku Europy. Jaka będzie jego tożsamość, nie może być ustalone czy zadekretowane według nacjonalistycznych dogmatów, bowiem tożsamość to płynny, dynamiczny proces, a Europa już niedługo bardzo będzie się zmieniać. Tymczasem życzę sobie i wszystkim ludziom dobrej woli szczęśliwego Nowego Roku! Niech będzie Chwała na Wysokości, a Pokój na Ziemi!