„Jest w byciu uchodźcą coś, co budzi podświadomy lęk przed podzieleniem ich losu. Może dlatego udajemy, że nie widzimy tych wyławianych z morza, tych z białoruskich lasów. Są inni, nam to się nie zdarzy. Może dlatego nie pamiętamy o tamtych z przeszłości. I może dlatego ruszamy na pomoc tym, którzy są do nas podobni: zaklinając rzeczywistość, ufni, że dzięki odrobinie wysiłku to się nigdy więcej nie stanie. Nie nam. Nikt nie wybiera losu uchodźcy.”
Dzisiaj polecam książkę Moniki Białkowskiej „Nawet jeśli umrę w drodze”. To książka, która odbierała mi sen i zmusza do refleksji o uchodźcach. O tym kim jest uchodźca. Jak my, Polacy i dlaczego właśnie tak, postrzegamy ludzi uciekających przed wojną czy biedą. To ważna refleksja na temat empatii, humanitaryzmu, polityki, dehumanizacji czy religii.
„Trudno jest patrzeć w oczy ludziom, którzy mówią: Polska nas nie chce. Ci, z którymi rozmawiam nie mają roszczeń. Oni mają tylko w sobie zdradzoną nadzieję” – pisze Białkowska.
„Nawet jeśli umrę w drodze” to książka dla tych, którzy uchodźców chcą potraktować jak ludzi, a nie jak temat polityczny czy narzędzie propagandy. Każdy z nich ma inną twarz, ale to nie oni nam zagrażają. To my sami zagrażamy naszej cywilizacji, odwracając się od jej największych zdobyczy – troski o najsłabszych i równych praw, przysługujących każdemu człowiekowi.
Jestem wdzięczna autorce tego reportażu, że pokazuje różne perspektywy – Grecja, Włochy, Szwecja, Polska. Autorka nie chce pisać wielkiej rozprawy na temat migracji. Jak sama przyznaje, nie jest specjalistką. To opowieść o ludziach. Ludziach, z którymi rozmawiała godzinami, wspólnie śmiała się i płakała. Ludziach, którzy uciekli przed piekłem wojny, przemocą i prześladowaniami, ale jednak z pewnych powodów ci uchodźcy nie mogli liczyć na ciepłe przyjęcie i pomoc. Książka momentami jest trochę chaotyczna, ale może to było zamysłem autorki, by dobrze wpisać się w chaos, który przecież sami mamy w głowach, w obliczu obecnej sytuacji.
Mniej ważny uchodźca
To zdanie idzie ze mną od wielu miesięcy. Myślę o tym, kto dał nam prawo do decydowania o tym, kto może tu przybyć, a kto nie. Myślę często wyciągając z historii naszych, polskich uchodźców. To również wiele pytań, które pojawiają się każdego dnia: o naszą empatię, o religię, politykę. O różnicowaniu uchodźców wiemy już sporo. Patrzymy na dwie granice Polski mając wrażenie schizofrenii.
Przy ukraińskiej granicy pojawiło się nagle kilka milionów uchodźców. Skala pomocy przerosła oczekiwania chyba całego świata. Ukraińcy wzruszeni dziękowali za pomoc. Europa wstrzymała oddech, z podziwem patrząc na taką mobilizację. Zdaliśmy egzamin.
Kilkanaście kilometrów dalej, nieco na północ, wolontariuszy jest dużo mniej. Ludzie uciekający ze swoich krajów przychodzą tam już ósmy miesiąc. Zimą było o nich głośno, dziś mało kto o nich pamięta. Są wśród nich dzieci. Wiele z nich wymaga pomocy medycznej. Nie otrzymują jej. Głodni, zmarznięci, przemoczeni i przerażeni wypychani są z powrotem na Białoruś.
Ukraińcy znaleźli już w miarę bezpieczne schronienia. Dzieci zaczęły chodzić do szkoły. Wyciągnięci z lasów białoruskich uchodźcy mieszkają w zamkniętych ośrodkach. Część z tych ośrodków jest tak przepełniona, że ludzie mają dla siebie po dwa metry kwadratowe. Europejski Komitet Zapobiegania Torturom za powierzchnię minimalną uznaje cztery metry. Zdarza się, że są głodni, bo na ich wyżywienie państwo przeznacza mniejszą kwotę, niż w więzieniach. O tym, że nie mają butów, skarpet i majtek myślą w zasadzie tylko wolontariusze – grupa zapaleńców, którzy zbierają wśród uchodźców listy potrzeb i przygotowują dla nich paczki. Mieszkańcy ośrodków zamkniętych nie są przestępcami: nie ciążą na nich wyroki. Czekają, aż państwo polskie sprawdzi ich tożsamość i rozpatrzy wniosek o azyl.
Monika Białkowska mierzy się z historiami uchodźców, by pokazać czytelnikowi przede wszystkim człowieka. Trzy miesiące, podróż przez cztery kraje, spotkania z ludźmi dziesięciu narodowości. Wszystko po to, żeby zrozumieć motywacje, lęki i nadzieje tych, których nazywamy uchodźcami. Ostatecznie zaś po to, aby odkryć, że próby zatrzymania ruchów migracyjnych skazane są na porażkę. Nawet jeśli mogą umrzeć w drodze – będą iść. Będą iść – tak samo jak my kiedyś szliśmy.
Dzięki reportażowi Moniki Białkowskiej naprawdę stajemy twarzą w twarz i z uchodźcami, i z nami samymi.
Monika Białkowska – dziennikarka, autorka pracy doktorskiej na temat narracji genealogicznych, pasjonatka historii i lokalna patriotka. Doktor teologii fundamentalnej, autorka książki „Sukienka ze spadochronu”. Prowadzi program „Reportaż
z wycinków świata”.