Razem z psem, albo ja tu pilnuję

0
1058
fot. arch. autora
- reklama -

Cyt.: tekst własny – Kochająca
„Kochająca kobieta / idzie z psem. / Na brzegu kasztanowiec zrzuca / swoje owoce. / Za rzeką chłopiec mierzy kamieniem / na drugi brzeg. / Przychodzę tu przed podróżą. / Dołączę do psa, który idzie wiernie / ze swoją panią. / Bo ona obcina mu pazurki /wrastające w ciało. / Przycina długie kędziory psiej sierści / i przeciera zamglone coraz bardziej, / ufne zapatrzenie. / Swoimi pazurkami wbijam się / w przestrzeń pomiędzy kochającą i bagaże. / Za rzeką południowy /dzwon. Tak, trzeba podlać kwiaty i usłyszeć dzwon, / i wyprowadzić psa. / Kochająca jest jak plaster miodu. / Zabieramy się dziś w podróż, / razem z psem„

Przed naszym domem wisi tabliczka z portretem spaniela. Napis – „ja tu pilnuję” przestał być aktualny. Właśnie dla czystego „in memoriam” nie zamierzam zdejmować tabliczki z ogrodzenia. Psiaki chodzące tędy spoglądają na nasz ogród, gdzie na wybiegu pusto. Widzimy tych spacerujących z balkonu, naszej domowej Florydy obsadzonej roślinkami, aż do przesadnego Miami. Stąd czasem wchodzimy w rozmowę z psiarzami. Rozczula nas wesoła szczenięcość, wiernopoddańczy spokój, czy wiekowa stateczność w każdym ruchu czworonogów. Przesiadując tak na naszej przysłowiowej już Florydzie stwierdziliśmy – o, jak pięknie jest patrzeć nam, krótkowzrocznym w konstelacje odległych światów i dostrzec Psią Gwiazdę. Czy Psa Mojego również? – wpadam w zadumę. W chłodny wieczór otuleni wspomnieniami okupujemy w fotelach balkon coraz bardziej wnikając w jesień. W tekście Agnieszki Osieckiej „Weź mnie ze sobą” pisanym dla Skaldów odkryłem, że jest to postulat wnoszony w imieniu wszystkich canis familiaris. Z Markizem stawałem w szranki o względy Elisabeth. Można dziś powiedzieć – na śmierć i życie. Chociaż to ja wygrałem turniej, victoria nie była mi na rękę. Nie była mi na rękę pragmatyczność Elisabeth zakładającej w przyszłości pożegnanie się z psem. Ta mądrość wyrażała się przygarnięciem, drugiego, zapasowego psa z przytułku. Frajdek pobył trochę z nami i ożywił swą dynamiką spacerowy duet u boku sfrustrowanego Markiza. Utożsamiałem wiekowość zmęczonego psa z moją, coraz bardziej rysującą się starością. Frajdek, którego nieustannie ciągnęło w zieloną przestrzeń pól, nie spełnił swego zadania uciekając pozostawiając nas i swojego psiego brata samym sobie. Jakby zaprzeczył, że psy są wyobrażeniem wierności i jakby w człowieku nie dostrzegał swego idola. Frajdek okazał się nie tyle niewiernym, co raczej niewierzącym w ludzką dobroć, tęsknotę.. Zostałem więc z Markizem, salonowcem, który wolał swój stary fotel u Babci i jej czułe słówka, aniżeli treningowe wybiegi. Lubił wracać do domu, ze spacerów jednak najpierw trzeba było wyjść. Zastanawiałem się jakbym sobie poradził jako pies pokonując to zejście po schodach. Brataliśmy się smyczą porozumienia ucząc się wzajemnie swoich osobowości. Zmęczenie, czy opór podopiecznego zmuszał mnie do ciągłej refleksji o starości. Jak godnie przeżyć swój wiek, swoje lata. Starość szła ze mną na drugim końcu smyczy, jakoś opornie. Ale im dalej od domu, Markiz jakby rozumiał mój obowiązek wyjścia w plener. W punkcie zwrotnym, kiedy uznałem, że wracamy, że wyczerpaliśmy limit przebywania na świeżym powietrzu, Markiz przejmował inicjatywę
i bezbłędnie zaprowadzał mnie pod dom naszej Pani. Ku tabliczce z napisem – ja tu pilnuję. Uwalniałem go ze smyczy i puszczałem, aby pobiegł do Ukochanej.

A on, zamiast uciekać, przystawał, odwracał głowę i wolny, pytająco spoglądał na mnie. Jakby chciał wiedzieć, czemu nie idę razem z nim, czyżbym zrezygnował z rywalizacji? To był zawsze nasz dialog, najpiękniejszy, niemo wołający – choć ze mną, teraz ja cię zabieram, chodź… Zaakceptował mnie, pomyślałem. Śmieszne? Nigdy nie pokonałem Markiza zabierając mu Elisabeth. Nawet wówczas, gdy zamykałem przed nim drzwi, gdy chciał z El pobyć jak najbliżej. Wydeptywał ścieżki niespokojnie z kuchni przez przedpokój do salonu. Trwało to hałasowanie pazurkami tak długo, aż tknięta miłością wzajemną Pani wzięła Psinę na kolana. Wówczas doznawał chłopięco-szczenięcej błogości, radości roztkliwiającej. Znikała gdzieś w schorowanym ciele psiego staruszka wiekowa nieporadność. W tej demonstracji możliwości Markiz jakby mówił – patrzcie, stać mnie, umiem kochać i nadal pragnę radości życia. Tylko pamiętaj „…czy biegniesz wesoła, jasna i lekka jak obłok, czy cię zły humor z domu gna, weź mnie ze sobą miła ma… ” Markiz był portretowo podobny do telewizyjnego Psa Pankracego, z którym występował Zygmunt Kęstowicz. Została mi w pamięci piosenka – „…poprzez miedzę, poprzez łąki, poprzez leśne ścieżki wąskie, cztery łapy psa unoszą w świat….” Nasz pies też był kudłaty, bardzo. Ale na lato fundowany miał salon psiej urody, strzyżenie. Pazurkami po parkiecie alarmował, że już czas zrobić pedicure. Nie zdążyłem mu załatwić deskorolki – tak, to szalony pomysł. Zamierzałem ulżyć psiemu Przyjacielowi. To miał być dodatek do pełnej miski, ciepłego kąta i drapania za uszkiem. Kiedy w chwilach niżu emocjonalnego ogarniała mnie niedobra energia, przypominałem sobie indiańską przypowieść o naszych Braciach Mniejszych. Na pograniczu Światów w Komitecie Powitalnym będą na nas oczekiwać wszystkie nasze Mruczki, Miśki, Azorki. Będzie też Markiz, jako Sędzia. W towarzystwie Kota Tuwima, z Psem Bartolomeem, z Bellą, Badylem. Będzie też Reks, który pożegnał się ze mną z kpiącą miną na mordce pokazując łobuzersko język, jak Einstein. Dramatyczny gest, pokazanie języka, ucisza gorycz skroploną we łzach, które teraz, jeśli płyną, to raczej do wewnątrz. Bo to chyba bardziej oburzenie, niż smutek, że trzeba się jakoś rozsądnie rozstać. Kolejny pogodny wieczór na Florydzie naszego balkonu. Patrzymy na gwiazdy i mędrkujemy. Patrząc w rozgwieżdżone niebo, mówimy sobie, że, jak te pieski małe dwa, na spacerze wędrujemy i jesteśmy tu na chwilę. Markiz i Małe Pieski, „…wróciły do domu, o przygodzie swej nie rzekły nikomu, wlazły w budę swą, teraz sobie smacznie śpią, si bon, si bon…”. C’est la vie – Takie jest życie, że wyłuskujemy z niego drobiazgi, które umacniają nas jasnymi wspomnieniami. Markiz miał głos typowego psa Baskervilów – głośny i stanowczy, zdecydowanie arystokratyczny. Podskakiwał w kierunku odlatujących gęsi tak jakby do niego należały. Nie on do nich, ale one do niego, Wielkiego Łowczego. Lubił taplać się w mokradłach i pójść tak umorusany na salonowy dywan. Miał wielkopański, gościnny stosunek do kotów. W domu udostępniał im swoje terytorium. Za progiem kot stawał się, intruzem. Nigdy nie wygasł w Markizie instynkt łowiecki i nie pilnowany w amoku gotowy był uciec z domu. Kiedy po raz pierwszy wybiegł na wagary, zatrzymały się samochody na ruchliwej dwupasmówce. Pobiegły za nim jego przerażone opiekunki. Jedna w koszuli nocnej, druga w piżamie, całe rozdygotane, z przejęcia. Zrewanżował im się gorąco, z empatią w zimie w nieogrzanym domu szukając naturalnego ciepła. Zwierzęta zmuszają nas do uwagi, do zachowania porządku. Jeśli zlekceważymy ich charakter, wypunktują szczegółowo każdą naszą niedoskonałość. Zjedzą papierowe chusteczki, zaoszczędzone banknoty. Niczym fetyszyści będą bawić się pozostawioną bielizną, niekoniecznie białą. Będą bez umiaru konsumować niesprzątniętą w porę karmę zmuszając do dodatkowego sprzątania. Potknąłem się o pozostawioną w niedomkniętej spiżarce ponadgryzaną wędzonkę. Wypita przez psa moja kawa odłożona na posadzkę Florydy, przeraziła mnie na dobre. Czy wytrzyma rozbiegane serce siedemnastoletniego już Markiza? Krążył po mieszkaniu niespokojnie, zbyt dynamicznie jak na jego psie lata i zimy. Wcześniej chłeptał pod kontrolą inne zakazane napoje, ale to już sekret genetyczny samego Markiza. Tańczył potem dziwny, wycierany taniec na dywanie. Wyłuskujemy kolejne wspomnienie z wdzięcznością, że mogliśmy być współuczestnikami tych zdarzeń. Targała nami miłość, ale też racjonalny brak miłości. Czy można pociągać do odpowiedzialności kogoś, kogo kochamy? Który inaczej ocenia świat i nas samych? Który jest tu zbyt krótko, naprawdę zbyt krótko, aby tracić czas na kłótnie kto ma rację, moje serce, czy mój rozum? Człowiek, czy pies?

Wędrujemy przez życie spacerkiem. Nadal jest z nami nasz Pies, bo jakże inaczej? Widzę Markiza w spojrzeniach innych psów. Czasami ich oczy są smutne, bywają pełne radosnego pocieszenia, żyją. Markiz i ja spotkaliśmy Elisabeth, która była inspiracją – kto potrafi piękniej żyć, okazywać miłość. Ja, czy mój Pies? Nie czuję się zwycięzcą, nadal trzeba mi się śpieszyć kochać ludzi i … pieski.

- reklama -