Wakacje w czasach zarazy

0
1187
Kangury w John Forrest Park w Perth. Fot. Małgorzata Perz
- reklama -

Wakacje, wakacje i… nadal wakacje, niestety, przymusowe. Co robić? Opanowujemy gniew i cierpliwie surfujemy po internecie szukając optymalnych rozwiązań. Rozwiązań brak, są utrudnione, niemożliwe do zrealizowania lub akurat nas nie dotyczą.

W takiej sytuacji znalazły się tysiące turystów z całego świata. Można oceniać ich jako: głupich, bezmyślnych czy też naiwnych. Ale to przecież bardzo ludzkie uważać, iż wszelkie nieszczęścia tego świata dotyczą innych. Innych, nie mnie. Homo sum; humani nihil a me alienum puto więc na początku marca wsiadłam do samolotu i odleciałam do ciepłych krajów odespać stres i zobaczyć inny świat. Na lotniskach spokój, żadnej paniki, czy też trzymania przepisowego dystansu od drugiej osoby. W holu, na lotnisku w Warszawie, w butiku duży plakat zachęcający do kupna maski w cenie 35 zł, macham na to ręką, w moim bagażu są 4 takie maski, pełnią rolę wsparcia psychicznego i nic więcej. Czuję się przez to bardziej odpowiedzialna.
W samolocie lecącym do Dubaju tylko jedna osoba „w moim przedziale” śpi z maską na twarzy. Małe dzieci bawią się na podłodze, stewardesy podchodzą i pytają co podać. W okienku cudne widoki, sprawdzam na mapie w monitorze wmontowanym w tył siedzenia, nad czym lecimy… są to, nieco na północ od Mosulu, zapierające dech w piersiach góry. Sąsiedzi nawzajem, pokazują sobie bajkowy krajobraz. Wszyscy czujemy się bezpiecznie.
Lotnisko w Dubaju ogromne, chrom i szkło, woda i palmy. W swój region terminala A przenoszę się pociągiem/metrem. Nieliczni, z racji ogromnej przestrzeni, pasażerowie bez żadnych zabezpieczeń. Czasami rodzina żywcem wyjęta z buszu, w barwnych materiałach owiniętych wokół sylwetki i na boso. Obserwuję z przyjemnością, czuję się taka zdrowa i szczęśliwa. Euforia, uczucie przynależności do wybrańców jest wspaniałe (w tle szyderczy śmiech chóru greckiego).
Jedynie pod bramką na lot do Tokio wszyscy „zamaskowani”, głównie obywatele Azji. Pod tym względem są bardzo zdyscyplinowani. Robi też na mnie wrażenie jak pieczołowicie i długo myją dłonie w lotniskowej toalecie. W duchu się jednak z nich podśmiewam. O naiwności!
Pierwsze zetknięcie z kontrolą zdrowotną następuje na lotnisku w Perth. Turyści przechodzą przez nią bez problemu. Nikt nie gorączkuje, nikt nie jest osłabiony, nikt nie kaszle. Oddaliśmy karty z danymi do kontaktu, które kazano wypełnić pasażerom w samolocie, na wypadek zarejestrowania turysty z koronawirusem w naszym locie. Podoba mi się taka organizacja. Witaj Australio!
Ogromne przestrzenie, wiatr, słońce. Przeciągi lub klimatyzacja, których staram się unikać, co jest trudne gdyż klima lub przeciąg to podstawowe i chyba jedyne sposoby utrzymania w pomieszczeniach znośnej temperatury. Znośnej, ale tylko w domu, do hipermarketów ubieram polar mając na uwadze nienarażanie się na przeziębienia i nie ułatwianie koronawirusowi życia we mnie. Bowiem cały czas o nim pamiętam. W centrach handlowych zwykła ilość kupujących, tylko gdzieniegdzie opustoszałe półki, a przy kasach kartki z wyliczonymi artykułami podlegającymi reglamentacji. Np. dwie puszki… czegokolwiek, już nie dwie puszki rybek i dwie puszki brzoskwiń.
Poza tym jest pięknie, ciepło i oceanicznie, szum fal zdaje się drwić z wiadomości telewizyjnych, które pilnie śledzimy. Ludzie spacerują masowo, piknikują na trawnikach. Psy towarzyszą właścicielom. Restauracje przy plaży działają, sklepiki z pamiątkami serdecznie zapraszają.
Nurkując obserwuję rybki i inne żyjątka i zastanawiam się czy, solanka w której pływam radzi sobie z wrednym wirusem.
Tak mijają dni.
Wakacje, wakacje i … nadal wakacje, niestety.
Tysiące zarażonych na całym świecie, wiele cierpienia i śmierci. Panika i strach. Czuję się jakby wybuchła wojna. Utknęłam w miejscu, które nie jest moim domem, z dala od bliskich, niepewna niczego.
W takiej sytuacji są tysiące ludzi każdej narodowości. Dla jednych były to wymarzone wakacje odkładane latami, z trudem organizowane wizy, dla innych odwiedziny u rodziny, jak Miłej Pani z Adelajdy spotkanej w Dubaju, która powinna była wrócić 24 marca. Często o niej myślę i zastanawiam się czy wróciła szczęśliwie. Stara prawda mówi, że czego byśmy nie zrobili i tak nas ocenią. Przeważnie niekorzystnie. C’est la vie.
Jest koniec marca i nie sposób dodzwonić się do biur pośredniczących w sprzedaży biletów, loty odwołane, wieści z sieci nie do końca jasne, a jeżeli już, to przekaz jest pesymistyczny i nie określający jasno terminów. Z dnia na dzień wszystko się zmienia. Potencjalne terminy odlotów po zawyżonych, szalonych cenach. Czynienie wszystkiego przez Internet powoduje, że w chwilach kryzysu jesteśmy skazani na automatyczne odpowiedzi…
Szanowny/a Malgorzata, Otrzymaliśmy Twoją prośbę i dołożymy wszelkich starań, aby odpowiedzieć Ci w ciągu 21 dni roboczych.
Pozdrawiamy,
Zespół noname.pl

- reklama -