Mija właśnie pół wieku od lądowania pierwszego człowieka na Księżycu. Orzeł wylądował – zameldował wtedy amerykański astronauta Neil Armstrong do centrum lotów kosmicznych NASA na Przylądku Canaveral i jako pierwszy ziemianin postawił swoją stopę umieszczoną w białym, bałwaniastym skafandrze na powierzchni Srebrnego Globu. Wypowiedział przy tym pamiętne zdanie o małym kroku człowieka, a wielkim skoku ludzkości. Przez te pięćdziesiąt lat nikomu poza dwunastoma amerykańskimi astronautami nie udał się podobny wyczyn. Później, po sześciu lądowaniach na Księżycu, Amerykanie zakończyli Program Apollo i nikt na Księżyc jakoś już się nie kwapił. Srebrny Glob spowszedniał i także polskie orły, na czele z Orłem z Wisły, nie myślały już o zdobywaniu naturalnego ziemskiego satelity, lecz wyznaczały sobie rozmaite przyziemne cele na Ziemi. Okazało się bowiem, że nie trzeba lecieć na Księżyc, bo ziemski krajobraz coraz bardziej przypomina krajobraz księżycowy. Na Śląsku Cieszyńskim jest to teraz szczególnie dobrze widoczne wzdłuż linii kolejowych, a w awangardzie przerabiania cieszyńskiego krajobrazu w krajobraz księżycowy uwija się PKP PLK.
PKP PLK z błogosławieństwem Ministerstwa Środowiska zajęły się gorliwie wykonywaniem tzw. prawa zezwalającego na wycinkę drzew i wszelkiej zieleni w odległości 15 metrów od torów. Według polskiego orlego, niezłomnego prawa właśnie w takim obszarze wzdłuż trakcji należy zapewnić bezpieczeństwo pociągom, pasażerom, dzielnym kolejarzom i składom cargo, aby bez zagrożenia ze strony drzew, spokojnie, choć niekoniecznie punktualnie cały ten transport mógł dotrzeć do celu. Efekt jest taki, jaki widzimy teraz wzdłuż linii kolejowej Cieszyn – Zebrzydowice. Ale nie trzeba wyjeżdżać z Cieszyna, żeby ze zdumieniem, a nawet przerażeniem stwierdzić, co się dzieje. Wycina się stare, zdrowe drzewa i inną roślinność na masową skalę. Wizytówką tej przeprowadzanej w majestacie prawa rzezi drzew jest teraz okolica odnowionego dworca kolejowego w Cieszynie, lewy brzeg Bobrówki na zachód od wiaduktu i uliczka Czarny Chodnik. Tam, gdzie były dorodne, piękne drzewa, stoją teraz ponure kikuty, a wzdłuż Bobrówki zaległy zwaliska, coraz bardziej szarzejące od słońca, pyłu i spalin. A dzieje się tak w tym samym czasie, kiedy naukowcy z Zurichu ogłosili światu, że uratowanie świata przed klimatycznym kataklizmem jest bardzo proste. Wystarczy zasadzić 4, 5 miliarda drzew. Ani PKP ani wynajęci przez nią drwale chyba o tym nie słyszeli, może nie mają internetu ani telewizji i nie wiedzą, co się na świecie dzieje. Nie należy się więc spodziewać, że aby przynajmniej częściowo zrekompensować straty spowodowane masakrą tysięcy drzew na Śląsku Cieszyńskim, PKP PLK zasadzi w naszej okolicy w bezpiecznej odległości od torów jakieś drzewa i krzewy. Na to nie ma co liczyć.
Nazajutrz po wycince przy Czarnym Chodniku poszedłem zrobić parę zdjęć tym żałosnym kikutom drzew, pod którymi trzy tygodnie wcześniej, kiedy jeszcze szumiały na wietrze, stanęła w ich obronie niewielka grupka zaniepokojonych mieszkańców. Starosta Powiatu Cieszyńskiego, który wtedy odważnie przybył na to spotkanie, tłumaczył zebranym, że nie miał możliwości administracyjnego ruchu, musiał podpisać decyzję o wycince, na co skrupulatnie powołuje się teraz PKP PLK, twierdząc, że jest tylko wykonawcą decyzji Starosty. Nic nie dała obywatelska petycja. Uważamy, że każde drzewo w terenie miejskim jest wartością, o którą trzeba dbać w sposób szczególny i decydować się na wycinkę dopiero w sytuacji ostatecznej. Zgodnie z ustawą o ochronie przyrody, do zadań ochrony przyrody zalicza się m.in. zachowanie i zrównoważone użytkowanie zieleni w miastach, a tym samym również drzew i krzewów – pisali w petycji zatroskani o los swojego miasta mieszkańcy Cieszyna. Wycinka zieleni przez Spółkę PKP na tak ogromną skalę odbywa się bez poszanowania tych zasad. Nie był brany pod uwagę również okres lęgowy – nigdy nie dowiemy się, ile dokładnie ptaków zginęło, ale patrząc na skalę wycinki, możemy się tylko domyślać, że jest to ogromna liczba. W dobie ocieplającego się klimatu miejskie obszary zieleni powinny być traktowane jako coś bezwzględnie niezbędnego do ludzkiego przetrwania, o co musimy wspólnie dbać, dla przyrody, siebie samych i przyszłych pokoleń, a w sytuacji zagrożenia katastrofą klimatyczną rozszerzać je, a nie lekkomyślnie niszczyć i ograniczać. Odwoływanie się do przepisów o bezpieczeństwie w transporcie kolejowym nie posiada odzwierciedlenia w rzeczywistych potrzebach w tym zakresie. Wydawało się, że jest to język zrozumiały dla menedżerów PKP PLK, ale władze państwowej kolejowej korporacji okazały się na te argumenty zupełnie głuche. Interwencja w tej sprawie pani burmistrz Cieszyna również nie zdała się na nic. Prośby i apele o przełożenie i rozważenie możliwości ograniczenia wycinki nie zostały uwzględnione. Dura lex sed lex – powtarzają patetycznie egzekutorzy praw. Po raz kolejny potwierdza się, że polskie prawo jest zupełnie bezduszne, nie bierze pod uwagę rzeczywistych zagrożeń, jest wprowadzane w życie literalnie, służy tylko interesom państwa właśnie, jego politykom, urzędom i korporacjom, a nie zwykłym obywatelom. PKP PLK nie przedstawiło statystyk szkód spowodowanych przez drzewa i inną roślinność w ruchu kolejowym na trasie Cieszyn – Zebrzydowice choćby w ciągu ostatnich dziesięciu lat, ale na wszelki wypadek, choć jeździ tędy tylko kilka pociągów na dobę, wycięły wszystko do imentu.
Podczas czerwcowego protestu przy drzewach na Czarnym Chodniku zapytano też Starostę Powiatu Cieszyńskiego, czy przed wyrokiem z jego podpisem wydanym na drzewa, zostały przeprowadzone konsultacje społeczne.
Starosta, który na spotkanie z obrońcami drzew przybył w eleganckim, czarnym garniturze, pod krawatem i w ładnie wyglansowanych, czarnych półbutach, co wyglądało na trochę pogrzebową stylizację, na zapytanie protestujących odpowiedział, że oczywiście zgodnie z prawem takie konsultacje się odbyły. A z kim konkretnie? – zapytali naiwnie obrońcy drzew. Jak to z kim? – odpowiedział Starosta – z właścicielami działek przylegających do linii kolejowej, także prywatnymi właścicielami. I co? I nikt się nie sprzeciwił. No i właśnie tacy są właściciele działek na pięknej ziemi cieszyńskiej, która podobno jest cudna jak uśmiech Pana Boga. Wszyscy posiadacze przykolejowych działek uznali prawomocność i niezbędność wycinki. Wszyscy bez szemrania poddali się dyktatowi urzędników, nikt się nie zaszprajcował, nikt nie robił problemów, może nawet wszyscy oni uznali słuszność i konieczność takiej decyzji, i nie dlatego, że sprzeciwianie się władzy państwowej i kolejowej jest daremne, lecz dlatego, że porządek musi być, drzewa trzeba wycinać, kiedy przeszkadzają pociągom albo samochodom, drewno z wycinki można sprzedać albo w zimie spalić pod kotłem razem z miałem i plastikiem. No i było po ptokach. Posiadacze działek przykolejowych okazali się prokolejowymi legalistami i jakby im w majestacie prawa władza kazali podciąć gałąź, na której siedzą, też by to zrobili. A właśnie to się stało. PKP PLK tnie gałęzie, na których siedzimy my wszyscy. Nie tylko ptaki.
Protest na Czarnym Chodniku w obronie tamtejszych drzew odbywał się na przebiegającej tamtędy trasie rowerowej. Od czasu do czasu przejeżdżali więc jacyś rowerzyści w elastycznych kostiumach i w kaskach na głowach i krzywo spozierali na protestujących, niemal z oburzeniem, że ktoś tarasuje trasę przeznaczoną na ich cyklistykę. A mnie zdziwiło, że rowerzyści nie przyłączyli się wtedy do protestu w obronie drzew. Oni też są w prawie, jest to trasa specjalnie wyznaczona i zbudowana dla nich i na takiej trasie piesi obrońcy drzew nie mieliby stać i protestować. Wszyscy pilnują swojego egoistycznego interesu. Teraz na tej trasie będzie znacznie mniej cienia, ale za to rowerzyści będą bezpieczniejsi, nie będą im zagrażać drzewa i otworzy się przed nimi szersza perspektywa linii kolejowej i rozległy kolejowo – księżycowy krajobraz. Czy rowerzyści to kolejna grupa społeczna obok kierowców, którym przeszkadzają drzewa? W normalnych krajach zachodniej Europy rowerzyści są po stronie drzew. W Polsce, oczywiście, musi być inaczej. Kiedy nazajutrz po wycince poszedłem na Czarny Chodnik i robiłem zdjęcia rozpaczliwym kikutom drzew, jakiś idący od dworca w stronę Rynku przedstawiciel cieszyńskiego ludu krzyknął w moją stronę: dobrze, że wycięli! dobrze, że wycięli! Nie miałem siły mu odpowiedzieć. Chłopie, obudź się! – rzuciłem tylko w jego stronę zdławionym głosem. Jakbym mu odszczekał Spadaj na drzewo! byłaby to obraza dla drzew i ptaków, które giną razem z drzewami.
A kiedy stamtąd odchodziłem, na pobliski parking podjechał policyjny radiowóz. Może policja zaraz otrzymała sygnał, że jakiś niepowołany obywatel kręci się przy wyciętych drzewach i w tri miga przyjechała, żeby zabezpieczyć porębę przed możliwością ekoterroryzmu. Cieszyniocy zawsze byli szybcy w donosach. Moja sąsiadka, starsza pani o inteligenckim wyglądzie, emerytka, która, zdaje się przez lata pracowała w wymiarze sprawiedliwości, ostatnio nagabywała mnie w sprawie przycięcia gałęzi rozrośniętego krzewu z mojego ogródka, które przechodzą za płot, na teren jej ogródka. Naturalnie, nie zgodziłem się, zwłaszcza, że sąsiadka w zeszłym roku w lecie, pod moją nieobecność wtargnęła na moją działkę i wycięła bujne krzewy, w tym piękną leszczynę, przy płocie. Dlaczego? Bo zasłaniały dostęp światła na jej rabaty z różyczkami. Problem polega na tym, że sąsiadka ma prawo wyciąć każdą gałąź i każdy listek, jeśli przedostały się przez płot na obszar jej działki. Takie jest bowiem w Polsce prawo, które obecnie należałoby gruntownie zaktualizować pod kątem nadciągającej milowym krokami katastrofy klimatycznej. Pakiet klimatyczny, o którym w grudniu ubiegłego roku debatowano w Katowicach, powinien bowiem być – jak to mówią światli urzędnicy – stopniowo implementowany do zapisów lokalnego prawa. A tu tymczasem z inicjatywy sąsiadki ścięto też niedawno kilkanaście zdrowych gałęzi ogromnego jesionu wyniosłego. A dlaczego? A dlatego, że góruje nad placykiem z garażami i raz czy drugi coś z niego spadło na zaparkowane pod nim auto i zarysowało karoserię. Sąsiadka wezwała więc zmotoryzowaną ekipę drwali, która przyjechała samochodem z długim wysięgnikiem i elektrycznymi piłami i pod nosem Straży Miejskiej zdemolowała piękny okaz wyniosłego jesionu, choć znajduje się on na terenie dodatkowo chronionym ze względu na strefę zabytkową miasta. W przeciwieństwie do mnie, sąsiadka w swoim małym ogródeczku regularnie przycina trawnik. Ale w tym roku już właściwie nie ma czego przycinać, nie ma trawnika, tylko sucha, ziemista szczecina. Trawa wyschła podczas upałów na początku lata, a sąsiadka chyba nie widzi związku między wysychaniem trawnika i wycinaniem drzew. Nie łudźmy się więc. Obrońców drzew na Śląsku Cieszyńskim jest mało i w najbliższym czasie wielu ich nie przybędzie. Bo nawet tutejszej młodzieży, która w przyszłości najbardziej odczuje zmiany klimatyczne, nie rusza to, co się dzieje z przyrodą. Czyżby już tak bardzo ich wchłonęła wirtualna rzeczywistość i gry komputerowe?
W związku z powyższymi przykładami trzeba by postawić parę pytań. Skąd taka zaciętość ludności wobec drzew? Czy dlatego, że w Polsce dominuje chłopstwo i drobnomieszczaństwo, które przyrodę rozumie tylko jako mordowanie własnego zagonu z przycinaniem własnego ogródka i nie myśli o dobru wspólnym, jakim jest powietrze, woda i drzewa, które w mieście zatrzymują i rozdzielają wilgoć, wyłapują pyły, tłumią hałas, a przede wszystkim konsumują CO2 i wytwarzają tlen? Zieleń, która zza płotu przerasta na teren drobnomieszczańskiego ogródka, legalistyczny drobnomieszczanin chce zaraz równiutko przyciąć piłą elektryczną albo sekatorem na linii płotu. Inne pytanie brzmi: czy chłop jest w stanie żywemu przepuścić i nie myśleć wyłącznie o swoim zasranym interesie uzyskiwanym na koszt powietrza, ziemi, wody i lasów? A lasy, nota bene, na przykład beskidzkie lasy, to jest w III RP wielki, ale strasznie smutny temat, ponura saga o wielkich korporacjach nastawionych wyłącznie na zysk, w góralskich lasach kwitnie bowiem od wielu lat barbarzyński szaber i postępuje ekologiczna katastrofa. Następne pytanie można by postawić takie: czy przez ostatnie trzydzieści lat, w niby to wolnej Polsce, szkolnictwo, nawet na lekcjach biologii, nie było w stanie nauczyć ludzi szacunku dla przyrody i zdrowego rozsądku, który by sprzyjał ograniczeniu dla wspólnego dobra rabunkowej eksploatacji ziemi, powietrza i wody? I w końcu pytanie takie: dlaczego polskie państwo nie kocha rodzimej przyrody? Czy troska o przyrodę nie jest formą patriotyzmu tudzież pogłębionego człowieczeństwa? Polak – mówiło dawne porzekadło – jest mądry po szkodzie, jednak już renesansowi poeci uczyli, że Polak i przed szkodą i po szkodzie głupi. Ale to, co się lawinowo zbliża, trudno już rozpatrywać w kategoriach szkody czy narodowej straty. Nadchodzi bowiem globalna katastrofa, która zniszczy nas jako ludzi, jeśli nie zmienimy cywilizacji opartej na brutalnej eksploatacji, religii zysku i narodowych mitach. Czy Matka Ziemia zrzuci z siebie ludzkie jarzmo, żeby nie zmienić się w jałowy i pustynny Księżyc? Czy nie powinniśmy zatem wreszcie uszanować Matki Ziemi? A jak to zrobić? Sadzić drzewa i o nie dbać. Zrezygnować z plastiku, węgla i krowiego mięsa. I oszczędzać wodę. Tylko tak możemy opóźnić nadciągającą katastrofę.