Pani Maria Witas była jedyną kobietą na stanowisku kierownika browaru w Cieszynie. Ukończyła Wyższą Szkołę Rolniczą w Poznaniu, wydział technologii rolno – spożywczej. Jako młoda dziewczyna po studiach awansowała w niespełna pół roku. Prowadziła browar w latach 1971 – 1978. Pełniła funkcje kierownicze przez siedem lat – w czasach, które pożegnaliśmy bez żalu.
Jak to się stało, że znalazła się Pani w browarze?
Wszystko zaczęło się od roku 71, kiedy ukończyłam studia i osiadałam w rodzinnym Cieszynie. Pracę w browarze podjęłam dlatego, że moje stypendium zostało ufundowane przez browar żywiecki, a w tym czasie browar cieszyński należał do browaru żywieckiego. Prosto po studiach trafiłam na staż. Po trzech miesiącach zostałam głównym technologiem, a w niecały rok zrobiono mnie głównym kierownikiem. Stało się tak m.in. dlatego, że praca w przemyśle spożywczym była w tamtym czasie bardzo słabo płatna. Wiadomo. Wszyscy mężczyźni szli do przemysłu ciężkiego. Z tego, co sobie przypominam, w tym czasie w fabrykach Cieszyna pracowało 12,5 tys. ludzi. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić. Wówczas w mieście było 25 dużych zakładów pracy, z czego Celma zatrudniała 3.5 tys., Polifarb również około 3 tys., Zampol – jedyna fabryka zamków błyskawicznych w kraju – 1,5 tys. pracowników.
Jak Pani przyjęła decyzję o awansie?
Dla mnie, jako młodej dziewczyny była to sprawa ambicji, ponieważ byłam pierwszą kobietą, kierownikiem browaru w Polsce. Wiedziałam, że sobie poradzę, biorąc pod uwagę osoby, które pracowały w browarze i z którymi miałam kontakt na co dzień.
Co było największym problemem w zarządzaniu browarem?
Jednym z największych problemów w mojej pracy była sprawa zatrudnienia. Można było zatrudniać osoby tylko po 18- tym roku życia. W tym czasie nie można było inaczej.
Tak, jak wspomniałam mężczyźni szukali pracy lepiej płatnej. Ci, co podejmowali pracę w browarze, albo bardzo kochali piwo albo byli to chłoporobotnicy korzystający z odpadów produkcyjnych, tzw. młóta. Była to bardzo dobra pasza dla trzody chlewnej. Wśród nich byli i tacy, którzy nawet skupywali deputaty na młóto. Gdy kończyłam pracę w 1978 roku, deputat wycofywano, ponieważ było to uciążliwe dla samego browaru. Zresztą PGRy i spółdzielnie produkcyjne upomniały się o pierwszeństwo w przejęciu paszy. I zaczęto ją sprzedawać tylko w wielkich ilościach.
Udało się znaleźć rozwiązanie tej sytuacji?
Szukając rozwiązań w kwestii zatrudnienia pojechałam do Szkoły Przetwórstwa Owocowo – Warzywnego w Tymbarku, chcąc zatrudnić osoby po tamtejszej zawodówce. Wprawdzie nie dawaliśmy mieszkania, ale jak na tamte czasy warunki oferowaliśmy dobre. Udało się sprowadzić pięć takich grup. Ci, którzy wówczas przyjechali do Cieszyna do dzisiaj w nim mieszkają. Problem stanowił fakt, że były to uczennice, które jeszcze nie miały ukończonych osiemnastu lat. Kończyły szkołę mając lat siedemnaście. Przyjmowaliśmy je więc do pracy na stanowiska, które nie miały styczności z piwem. Po osiągnięciu pełnoletności przechodziły na inne stanowiska produkcyjne. Tym sposobem załoga browaru była w stanie się utrzymać. W niektórych przypadkach była to bardzo ciężka praca, chociażby przy rozlewaniu piwa do stulitrowych beczek. Wprawdzie nie mówimy o podnoszeniu, ale chociażby o przesunięciu, popchnięciu, gdzie trzeba użyć sporej siły. Również mycie kadzi czy praca na słodowni, która za moich czasów była na trzech piętrach, m.in.w miejscu dzisiejszej sali reprezentacyjnej, wymagała silnych rąk. Słód, czyli kiełkujący jęczmień trzeba było przerzucić trzykrotnie w ciągu dnia.
Jakie piwo warzono wtedy w Cieszynie?
Produkowano tylko piwo beczkowe na zaopatrzenie restauracji. Częściowo rozlewano piwo cieszyńskie również w Skoczowie, ale były to znikome ilości w porównaniu do całej produkcji. Browar w Cieszynie był niestety na uboczu, daleko od Żywca, toteż traktowano go marginalnie, ale moim zdaniem, browar na tym nie tracił. Zarówno technologia, jak i nowinki techniczne były z czasem wprowadzane. Oczywiście browar był stary, ale za to z dużymi tradycjami. W czasie mojego zatrudnienia warzono 200 tys. hektolitrów piwa, czyli sporo, jak na taki mały browar. Do browaru żywieckiego należał też browar w Bielsku, o połowę mniejszy od cieszyńskiego, porównując oczywiście do ilości produkowanego piwa.
Ile osób pracowało w browarze?
Załoga browaru liczyła wtedy 80 osób, z czego kobiety stanowiły 20 – 25 % załogi. Średnią kadrę techniczną stanowili absolwenci Technikum Browarniczego w Tychach.
Pełniła Pani stanowisko w trudnych czasach, wszystkiego wokół brakowało, było to odczuwalne w browarze?
Piwo w tym czasie miało swoje wzloty i upadki. W okresie mojego zatrudnienia w browarze rozpoczęły się kartki na cukier. A wówczas do produkcji piwa był on używany. W związku z jego brakiem do piwa zamiast cukru trafiał… spirytus. Browar na uboczu, produkujący średnie piwo, był na to skazany. Żywiec produkujący piwo eksportowe nie mógł sobie na to pozwolić. Pamiętam wtedy piwo Krakus, produkowane właśnie w Żywcu, które szło prawie w całości za granicę, głównie do Stanów Zjednoczonych. Gdy jechałam do Żywca wszyscy prosili o butelkę, którą można było dostać jedynie w browarnym sklepie. Rzeczywiście było to dobre, jasne piwo – dużo lepsze niż obecne.
Spirytus dodawaliśmy w ostatniej fazie produkcji. Opracowanie odpowiedniej technologi wcale nie było prostą sprawą. Alkohol przychodził w 200 litrowych beczkach, z których trzeba było go przelać do ogromnych kadzi z piwem. Wiadomo, piwo swoje procenty musiało posiadać. W browarze było tylko dwóch wyspecjalizowanych pracowników, którzy w prosty sposób – bez dzisiejszej technologi – wprowadzali przy pomocy rurki, wykorzystując prawa fizyki, spirytus do kadzi. Było to niebezpieczne ze względu na możliwość zachłyśnięcia i zatrucia. Co istotnie miało miejsce – jeden z pracowników, uległ zatruciu.
Przy każdej operacji byli obecni pracownicy Urzędu Skarbowego. Ich zadaniem było dopilnowanie, by spirytus trafił do piwa, a nie znalazł się u kogoś w domu.
Czy pracownicy pili w pracy?
Tak jak wszędzie w tym czasie, zdarzały się przypadki. Miał miejsce też handel wymienny z zakładami mięsnymi. W browarze tradycją było, że każdy może się piwa napić do woli. Kiedy pojawiła się inna i lepiej płatna praca odeszłam z browaru.
Pamięta Pani swoich pracowników?
Tak, wielu. Laborantkę p. Chlebek, piwowarów p. Mleczko, p. Bobrowskiego, p. Tesara, księgową p. Kawulok… Mieliśmy zgraną załogę.
A inwigilacja, była odczuwalna?
Wszyscy wiedzieli, że pani z portierni miała kontakty.
Najlepsze piwo?
Piwo Krakus, było wyśmienite.
A dziś, ma Pani swoje ulubione?
Brackie, beczkowe, lane – ma zupełnie inny smak niż butelkowe.
Patrzy Pani z nostalgią na nasz browar?
Cieszę się, że browar cieszyński się odradza.