Na terenie między Cieszynem a Skoczowem doszło do najcięższych walk wojny czesko-polskiej w styczniu 1919 r. Tu także, wokół Skoczowa i na wschód od rzeki Wisły stacjonowały wojska polskie po zawarciu rozejmu wieczorem 30 stycznia 1919 r.
Ta część Śląska Cieszyńskiego, była matecznikiem ruchu ślązakowskiego, tu żyła większość spośród członków i sympatyków Śląskiej Partii Ludowej kierowanej przez Józefa Kożdonia. W Strumieniu, Skoczowie, Bielskui jego okolicach dominowała z kolei ludność niemiecka. Już przed wojną z Czechosłowacją, doszło do pogorszenia stosunków władz polskich ze ślązakowcami. Choć ruch ten był zdecydowanie antypolski, istniała szansa utrzymania go przynajmniej na neutralnej pozycji wobec narastającego konfliktu polsko-czeskiego. Według wspomnień Zofii Kirkor-Kiedroniowej, członkini Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego, Józef Kożdon miał nawet zgłaszać chęć współpracy z Radą Narodową. Mimo swojego antypolskiego nastawienia, był przede wszystkim politykiem pragmatycznym. Niestety płk Franciszek Latinik jeszcze w listopadzie 1918 r. zbyt pochopnie wydał rozkaz aresztowania liderów ślązakowców, w tym przede wszystkim Józefa Kożdonia wrazz żoną. Po miesiącu z braku dowodów zdrady i w związku z międzynarodowymi prośbami, trzeba było go zwolnić z aresztu, a on natychmiast wyjechał do Morawskiej Ostrawy pod czeską opiekę. Spalone zostały wszystkie „mosty i kładki” jakiegokolwiek porozumienia. Jak słusznie zauważyła Zofia Kirkor-Kiedroniowa należało Kożdonia „bądź pozyskać, bądź zamknąć aż do rozstrzygnięcia sprawy Śląska Cieszyńskiego”. Zamiast tego wzbudzono w nim chęć zemsty za upokorzenia i wepchnięto (wraz z tysiącami zwolenników) „w ramiona” strony czeskiej.
Do sytuacji konfliktowych między mieszkańcami, a wojskiem polskim dochodziło już przed wojną z Czechami. Jesienią 1918 r. w atmosferze upadku monarchii Habsburgów, dysfunkcji aparatu administracyjnego, a jednocześnie biedy i głodu, które dotykały dużych grup społecznych, dochodziło do naruszania prawa.
O broń było łatwo, bo przywiozło ją wielu powracających z frontu. Tworzyły się grupki, które szabrowały „porzucony” majątek m.in. komory książęcej, ale były też takie, które dokonywały bandyckich napadów rabunkowych np. na sklepy. Do sytuacji takich dochodziło w różnych miejscowościach m.in. wśród propolsko nastawionych górali w Beskidach, ale i wśród ślązakowców w okolicach Skoczowa. Trzeba było wysłać oddziały wojska i żandarmerii, żeby przywrócić spokój, chronić majątek i wyłapać sprawców rabunków. Nawet hrabiemu Larischowi posłano kilku żołnierzy, którzy mieli bronić jego pałacu w Solcy koło Karwiny (choć nikt go nie atakował…). Na początku roku 1919 udało się do znacznej miary przywrócić porządek, jednak wybuch wojny znowu dał okazje do „anarchii”.
Rozejm zawarty 30 stycznia 1919 r. nie zwolnił żołnierzy ze służby na dotychczasowych pozycjach wzdłuż linii frontu. Opadł stres bezpośredniej groźby śmierci, a żołnierze na kwaterach zaczęli się „trochę” nudzić.
W Pierśćcu stacjonowali szwoleżerowie z 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, dowodzeni przez por. Jana Prizińskiego. Prawdopodobnie 13 lutego 1919 r. doszło w tej miejscowości do wymiany ognia między grupką miejscowych, a szwoleżerami. Płk Latinik różnie opisuje to wydarzenie. W swoim „Memoryale” z czerwca 1919 r. pisze, że przeciwko wojsku miała wystąpić banda rabusiów złożona z „kożdoniowców współpracujących z czeskimi bolszewikami”, których czterech złapanych powieszono, a 3 innych uwięziono. Z kolei w książce pt. Walka o Śląsk Cieszyński w r. 1919 wydanej w 1934 r., która zawiera więcej informacji o tym wydarzeniu, opisuje ukaranych już jako: „banda koniokradów kierowana przez żyda”, a okoliczna ludność miała dziękować żołnierzom polskim za likwidację rabusi.
Do egzekucji tych czterech mężczyzn odniósł się także organ prasowy Śląskiej Partii Ludowej gazeta „Ślązak”, który pisał, że ci czterej powieszeni
(w tym jeden wyznania mojżeszowego) nie byli członkami Śląskiej Partii Ludowej, ale byli dobrymi Ślązakami. Miano specjalnie skazać ich na śmierć, tylko po to aby w ten sposób zastraszyć okoliczną ludność przeciwną władzy polskiej. Dlatego też wojsko nie pozwoliło przez trzy dni ściągnąć ich ciał i pochować. Ślązakowcy jednocześnie apelowali do prasy polskieji komisji Ententy w Cieszynie o wyjaśnienie tej sprawy.
Mogłoby się wydawać, że sytuacja była prosta, tuż za linią frontu (mimo rozejmu, dochodziło do sporadycznej wymiany ognia), która biegła na linii rzeki Wisły, miejscowi antypolscy ślązakowcy, zaatakowali polskich żołnierzy. Nieumundurowani cywile, stawiający zbrojny opór wojsku i złapani z bronią w ręku. W czasach wojny wyrok musiał być surowy.
Jest jednak jeszcze jedno, czwarte źródło informacji o tym wydarzeniu – kronika szkoły polskiej w Pierśćcu. Źródło podające najwięcej szczegółów, danych osobowych itp., a jednocześnie bardzo wiarygodne, ponieważ prowadzący ją w lutym 1919 r. dyrektor szkoły, pozostał na stanowisku także później, w okresie miedzywojennym, a więc nie ma podejrzenia, że był sympatykiem ślązakowców. Z obowiązku kronikarskiego, przekazania potomnym prawdy, starał się być obiektywny i postawił taki opis:
Do jednego z pierścieckich domów, w którym były dwie panny wybrali się szwoleżerowie „na gawędę”, ale zjawił się tam też kawaler jednej z nich. Doszło do kłótni i żołnierze wyrzucili go z domu. Poniżony narzeczony szybko zebrał uzbrojonych kolegów i zaczęli ostrzeliwać szwoleżerów, raniąc jednego z nich w nogę. Na odgłos strzałów, na pomoc cofającym się żołnierzom ruszył pluton szwoleżerów, który błyskawicznie rozproszył napastników. Złapano trzech z nich, odbył się krótki sąd polowy i wieczorem 13 lutego 1919 r. powieszono ich na wierzbach. W czasie sądu, w obliczu grożącej śmierci, „wydali” innych wspólników. Złapano jeszcze kilku nieletnich, którym wymierzono karę chłosty, a kilku innych poszukiwanych zdążyło uciec. Zeznania skazańców miały także obciążyć Żyda, rzeźnika w Międzyrzeczu – Moritza Fantego. Trzy dni później aresztowano go i oskarżono o to, że miał odbierać od wcześniej skazanych „rzeczy (…) oraz też namawiał żołnierzy do nieposłuszeństwa”. Po trwającym niecałe 2 godziny „procesie” powieszono go na drzewie przy drodze w Pierśćcu i nie pozwolono zdjąć ciała. Wisiał tam przez 3 dni i dopiero na prośbę Gminy Żydowskiej z Bielska pozwolono go pochować.
Można teraz postawić cały szereg pytań: czy niezbędna była kara śmieci, czy ci powieszeni cywile rzeczywiście mieli na sumieniu jakieś inne ciężkie zbrodnie? Czy uzasadniały one natychmiastowe wykonanie kary śmierci i haniebne pozostawienie wiszących ciał przez kilka dni w miejscu publicznym ? Na te i inne wątpliwości nie znamy dziś odpowiedzi.