Strach, ból i smutek formuje nas na całe życie. Tak będzie z ludźmi, którzy przekraczają polską granicę uciekając przed wojną.
Codziennie w wojennych obrazach widzimy rozpacz ludzi, których świat nagle przestał istnieć, którzy stracili wszystko, na co pracowali. Ci, którzy zostali, chowają się przed bombami, ostrzałem, wciąż narażając życie. Ci, którzy uciekli, często poszli w nieznane. Granica polsko-ukraińska przestała być zwykłą linią na mapie. Stała się miejscem zjednoczenia tych, którzy nie wyrażają zgody na przemoc, agresję i łamanie praw człowieka, a także bramą do bezpiecznego świata.
Tak naprawdę o realiach wojny wiemy bardzo niewiele, nie znamy więc sytuacji w jakiej znaleźli się ci ludzie. Od czasu zakończenia II wojny światowej jesteśmy krajem żyjącym w pokoju. Dobrze pasuje tu stare powiedzenie, że „syty głodnego nie zrozumie”. Niewiele wiemy też o samym konflikcie rosyjsko-ukraińskim, informacje są bowiem zniekształcone na potrzeby działań wojennych. O tym, że dzieje się źle, świadczy jednak ogromna liczba uchodźców przybywająca m.in. do Polski.
Uważasz, że jesteś silny? Spójrz w oczy tych, którzy musieli uciekać przed piekłem wojny.
Khrystyna Kamborova opowiada o tym, co zobaczyła na granicy oraz historię o prawdziwym kozaku, Piotrze Bruslawskim z Wołynia!
Historia naszej znajomości:
Była pora obiadowa. Piotr do nas podszedł i od razu, jak zaproponowałam mu kawę, nie myśląc zaoferował swoją pomoc.
– „O, dziękuję nie jestem głodny” – On mówił po polsku.
– „Czy mógłbym razem z wami pomagać ludziom? Jestem tu przejazdem, nie chcę nocować w hotelu 3 nocki i nic nie robić”.
Usłyszawszy jego akcent, zaczęłam odpowiadać w języku ukraińskim. Pan się bardzo ucieszył.
– „Nam brakuje koordynatorów ukraińsko języcznych! Myślę, że mógłby nam Pan w tym pomóc!”
Dlaczego tak ważna jest pomoc w ojczystym języku uchodźców? Nawet trudno mówić o tym, co czują uchodźcy wysiadający na granicy z autobusów. Panuje nieustanny chaos, a ludzie nie znając języka nie wiedzą, gdzie mają iść, gdzie szukać toalety, czy też prowiantu. Boją się podchodzić, pytać, ponieważ większość uchodźców po raz pierwszy przyjechało do Polski, więc nie rozumieją języka… Uwierzcie, wychodząc z przepełnionego autobusu przez stres i zmieszanie ludzie wpadają w panikę.
Ponieważ Polacy wyznaczyli swojego polskojęzycznego koordynatora, z powodu braku znajomości języka polskiego komunikacja była bardzo utrudniona i to Pan Piotr stał się idealnym rozwiązaniem tego problemu.
Uchodźcy z powodu spotkania z polskim koordynatorem nie potrafili wykonać najprostszych zaleceń.
A teraz uwaga!
Pan Piotr uśmiechając się szeroko z duchem prawdziwego kozaka, mówiąc w języku ojczystym i dając sporą porcję nadziei, uspokajał tych ludzi. Był przewodnikiem, który prowadził ich jak dzieci za ręce.
Po 3 dniach pracy z wolontariuszami Pan Piotr pożegnał się zmuszony do swojej dalszej podróży. Przyszedł na ostatnią herbatę o 6 nad ranem i złożył życzenia dla naszej ukochanej Ukrainy mówiąc: „Czas wprowadzać porządek na naszej ziemi! Chciałbym, żeby nasze dzieci żyły w pokoju! Zwycięstwo będzie nasze!”
W imieniu wszystkich dziękuję Ci kozaku! Każdemu wolontariuszowi życzę siły, bo tu jesteśmy potrzebni. Nawet 2 doby z waszego czasu to ogromny wkład, a każdy z nas może być wolontariuszem.
……
Migałka (wspomnienie) z granicy:
Stoisz. Podjeżdża autobus. Drzwi otwierają się, ludzie wychodzą z lękiem w oczach i te same oczy szukają kogoś, kto ich zrozumie, swoich rodaków. Wśród 20 namiotów pomocy dobroczynnej. Tylko jeden namiot, w którym jest tylko 3 wolontariuszy Ukraińców. Przechodzę wszystkie namioty, gdzie słyszą cudzy język i starają się porozumieć gestami. W końcu doszli do naszego namiotu:
– Dobrogo dnia!! Wam kawy, czy czaju? (Dzień dobry, kawkę czy herbatkę?)
14-letnia dziewczynka ze zdziwieniem spojrzała i zapytała:
– Jesteście Ukraińcami czy Polakami, którzy tak pięknie nauczyli się w języku ukraińskim rozmawiać?
– Jesteśmy Ukraińcami. Jesteśmy waszymi. Nie bój się dziecko, my was nakarmimy i pomożemy, jak tylko możemy.
Gdybyście tylko widzieli, jak wielka radość w tamtej chwili pojawiła się w jej oczach. Z tej radości krzyknęła szukając wśród dziesiątków uchodźców spojrzenia swojej mamy.
– O, Boże! MAMO, to są nasi! MAMO oni wszystko rozumieją!
Sami możecie się przekonać jakie to ważne.
Ukraińcy! Zwracam się do Was!!! Tak właśnie do was! Nie do mieszkańców tego kraju! Ponieważ oni już zrobili bardzo dużo! I pomagają nadal. Czas zacząć pomagać naszym ludziom naszymi rękoma.
Bądźcie odważni, jak pewna Pani, która wraz ze mną pomagała na granicy. Co ciekawe przebywała w Polsce tylko 3 tygodnie, a już wraz ze mną wspierała uchodźców z Ukrainy, ludzi w takiej sytuacji jak ona sama.
Nie bójcie się pomagać innym – swoim rodakom.
Z nami każdy uchodźca może choć na chwilę zapomnieć o tym, że jest w obcym kraju, w obcym miejscu słysząc swój język. Bez nas pomoc jest dużo mniej skuteczna.
Mogłam zrozumieć, jak trudno czasem być wolontariuszem, ponieważ będąc na granicy ogromnym problemem okazało się witanie z ludźmi. Ponieważ zwykłe „Dzień dobry” było powitaniem nie do końca na miejscu. Dla tych ludzi to nie jest dobry dzień. Dla nich to dzień pożegnania z ojczyzną i z pewnością „zły dzień”.
Do najtrudniejszych chwil, które przywiozłam ze sobą należą spotkania ze starszymi osobami. Oni w najgorszych scenariuszach nie brali pod uwagę, tego że będą musieli na nowo przeżywać wojnę. Dlatego chcę podzielić się jedną z wielu sytuacji, która bardzo mnie poruszyła:
Podszedł do mnie starszy Pan, który przyszedł po herbatę i małe kołacze. Chciałam dać mu całe opakowanie. On wziął tylko pół, mówiąc, że ta druga połowa na pewno przyda się komuś innemu. Gdy się pożegnaliśmy, Pan skierował się w stronę autobusu. Ale nie spieszył się z wejściem. Stał niedaleko więc widziałam, że płakał. Po pewnym czasie, gdy się uspokoił, wytarł łzy i wszedł do autobusu. Widok tego płaczącego starszego człowieka zostanie mi w pamięci na zawsze. Nigdy bowiem nie pozbędziemy się tych obrazów i tych emocji.
Khrystyna Kamborova