Mniej ważny uchodźca – czyli schizofrenia, którą funduje nam rząd

0
780
- reklama -

Nie wiem, czy już potrafię mówić o wojnie. Wciąż martwi mnie, czy dobrze dobieram słowa, by nie spłycić, by nie urazić tych, których ta wojna dotyczy bezpośrednio. Nie umiem również dzielić wojny na tą ważniejszą lub mniej ważną. Nie umiem dzielić uchodźców, bo ściska mnie w sercu, gdy widzę dzieci w białoruskich lasach i tych przybywających z Ukrainy. Dzisiaj przeczytałam o ukraińskich matkach, które na plecach swoich dzieci piszą informacje i telefony krewnych, bo boją się o ich los, gdy zginą. Myślę też o tych matkach, które w białoruskich lasach boją się o los swoich dzieci. One nie mogą napisać adresu czy telefonu krewnych, utknęły w nieludzkiej i okrutnej pułapce. Dla mnie niczym nie różni się okrucieństwo gwałtów i tortur dokonywanych przez białoruskich żołnierzy jak i tych rosyjskich. Nie umiem dzielić ludzkiego życia i kłaść na szali politycznych rozgrywek.
A o matki na białoruskiej granicy nie upomina się świat ani przywódcy europejskich krajów. Nikt nie nakłada na Białoruś sankcji i wszyscy odwrócili wzrok.

Wystarczył miesiąc, by spowszedniała nam nawet wojna 

Kiedy zaczynała się wojna w Ukrainie, do końca wierzyliśmy, że te bomby nie spadną. Że to pomyłka. To było tak surrealistyczne, że potrzebowaliśmy kilku dni, żeby pozbyć się odrętwienia, żeby zrobić cokolwiek. Dziś wojna stała się codziennością. 

Pamiętam ten pierwszy niepokój, łzy i niedowierzanie. Pamiętam też, że wszyscy chcieliśmy pomagać, jechać na granicę i robić po prostu cokolwiek. Po ponad miesiącu opadł kurz narodowego zrywu, a wolontariusze pojawiają się coraz rzadziej. Nic dziwnego, dopadło nas prognozowane wypalenie i tak po ludzku, zmęczenie. Rządowych rozwiązań systemowych wciąż jest mało i już cały świat zauważył, że ta najważniejsza pomoc oparta jest po prostu na obywatelach. 

- reklama -

Jadąc taksówką słuchałam audycji radiowej, w której dwaj panowie prowadzili dość rozbawioną rozmowę na temat wojny. Przytoczyli badania, które określały jak zachowaliby się Polacy, gdyby zaatakowała nas armia Putina. Kto uciekłby za granicę, kto zszedłby do piwnicy, a  kto zdecydowałby się walczyć. Panowie żartowali z postaw rodaków, a wojnę traktowali dość lekko. To tylko świadczy o tym, jak szybko oswajamy się z tematem wojny, uchodźców czy dramatów, które rozgrywają się u naszych sąsiadów.

Z początku ogarnęła mnie złość, ale przecież nie mam wpływu na zachowanie innych. Nie mam również wpływu na to, jak odbierają wojenną rzeczywistość inni. 

Takich dziwnych rozmów o wojnie ostatnio słyszę sporo. Niby jest ona tak blisko nas, a jednak nadal zbyt odległa i nierealna. Patrzymy codziennie na przerażające obrazy, choćby te z Buczy i jakby do nas nie docierało to, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Obserwujemy kolejne brutalne zdjęcia, wyłączamy ekrany telewizorów i jemy kolację. Powtarzamy coraz częściej, że to nie nasza wojna. Powtarzamy, że to nie jest nasz problem. I choć pod skórą kryje się warstwa strachu, to wolimy ją oswoić i nauczyć się z tym strachem żyć. Żyjemy prawie tak jak dotąd. Częściej tylko oglądamy wiadomości, narzekamy na rosnące ceny paliwa i baczniej przyglądamy się polityce.

Nie nasza wojna i nie nasz problem jest również przy białoruskiej granicy. O tych uchodźcach zapomnieliśmy zupełnie. Milczą media, rząd, a mur powstaje. Dzieci na ukraińskiej granicy przenosi się na rękach i daje schronienie, a inne dzieci, te z zupełnie innej wojny, wysyła się do lasu. Mam więc wrażenie schizofrenii, w którą wpędza mnie rząd mojego kraju. 

Po białoruskiej stronie przebywa obecnie ok. 270 osób. To garstka w porównaniu z kilkoma milionami uchodźców z Ukrainy. Większość z nich to rodziny z dziećmi, osoby schorowane, najsłabsze, które całą zimę spędziły w lasach lub magazynie w pobliżu przejścia granicznego Bruzgi, ok. 500 metrów od granicy z Polską. Niektórzy na granicy są od sześciu lub siedmiu miesięcy. Wielu było push-backowanych z Polski na Białoruś nawet po kilkadziesiąt razy.

„Każda wywózka pod drut kolczasty stanowi zagrożenie życia i zdrowia. Białoruscy funkcjonariusze stosują brutalną przemoc wobec kobiet, dzieci i mężczyzn. Wiemy o przypadkach zbiorowych gwałtów i rażenia prądem, o szczuciu psami, odcinaniu palców i łamaniu kończyn. Każda wywózka to wydanie ludzi w ręce stosujących tortury oprawców” – piszą na forum członkowie Klubu Inteligencji Katolickiej, którzy na co dzień pomagają uchodźcom w przygranicznych lasach. 

Tekturowe państwo, ale ludzie ze złota 

Jak pisałam wcześniej, świat już zauważył, że pomoc niesiona ukraińskim uchodźcom oparta jest na wolontariuszach. To oni od pierwszego dnia wojny są wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc. Również znaczna część darów przekazywana jest przez obywateli i firmy prywatne. Takiej mobilizacji wśród społeczeństwa nie widzieliśmy już od  bardzo dawna. Działań aktywistów nie sposób pominąć bez względu na to, czy dotyczy pomocy przy ukraińskiej czy białoruskiej granicy. Z jedną tylko różnicą – za pomoc uchodźcom w przygranicznych lasach można zostać aresztowanym.

Aktywiści działający w rejonach białoruskiej granicy zwracają  uwagę, że legalny wstęp do strefy objętej stanem wyjątkowym nie jest możliwy. Jak twierdzą, jeżeli funkcjonariusze Straży Granicznej złapią kogoś z medyków lub wolontariuszy w strefie, pojawiają się automatycznie insynuacje o przemycie lub handlu ludźmi. Wolontariusze karani są mandatami, a nawet zatrzymywani. Mimo to nieustannie próbują ratować uchodźców.