Święto wiosny i magia Księstwa

0
411
- reklama -

Magnolie nie zakwitły tej wiosny. Przymrozki spaliły pąki, które wyszły już w marcu, kiedy było ciepło. W kwietniu miłośnicy magnolii zaglądali do cieszyńskich ogrodów z gorzkim  rozczarowaniem i smutkiem. Podczas chłodnej Wielkanocy było jasne, że w tym roku magnoliowej feerii nie będzie. Jeszcze pod koniec kwietnia meteorolodzy ostrzegali przed przymrozkami i gołoledzią w powiecie cieszyńskim. I rano wyjeżdżało się spod domu oszronionym samochodem. W nocy zimno było jak pieron, bo zima – nadal potwierdza się kalendarz starożytnych Celtów – trwa właściwie do końca kwietnia.

Przeskok z zimy od razu do lata następuje podczas Nocy Walpurgii, z 30 kwietnia na 1 maja. Ale w tym roku zimno nękało jeszcze dłużej, do 3 maja szczękało się zębami. Jak wiadomo, potem są jeszcze Zimni Ogrodnicy i Zośka, która też nie jest ciepła. Kalendarz gregoriański, który stosujemy na Zachodzie od końca XVI wieku to system umowny, ale praktyczny. Konsensus, który chcąc nie chcąc uznajemy, bo jakoś porządkuje nasze życie. To także silnik do wytwarzania historii. Ale kosmos, bez naszej historii, leci w oszałamiającym pędzie po swojemu ponad nami. W naszych okolicach, w środkowoeuropejskiej strefie, zima się wydłuża i może zaskoczyć nawet w lecie. I vice versa. Lato może zaskoczyć w środku zimy. Podział na pory roku zrobił się perwersyjnie problematyczny. A magnolie może zakwitną jak należy w pełnej krasie dopiero jesienią. Trzeba  zatem weryfikować dawne tradycje związane z następstwem pór roku, porzucić stare przyzwyczajenia, spalić żółte kalendarze, zaktualizować obyczaje i rytuały. Kiedyś za czasów PRLu, w wigilię 1 maja młodzież snuła się po mieście w capstrzykowych pochodach organizowanych przez harcerzy, z lampionami, przed pochodami pierwszomajowymi. Raz – a było to chyba w połowie gierkowskiej dekady czyli w 1975 roku – nawet wziąłem udział w takim capstrzyku. Pamiętam, że było wtedy bardzo ciepło i chciało się pić, więc młódź licealna rozchodziła się potem chyłkiem na piwo, żywieckie albo brackie do cieszyńskich knajp, które wtedy miały więcej uroku niż teraz. Udziału w nacechowanych ideologicznie pochodach zawsze unikałem, a i w procesjach religijnych fatalnie się czułem, choć w PRL-u o Kościele katolickim nie wiedziało się tych wszystkich gorszących  rewelacji, które wie się dzisiaj i jeszcze wiązało się z tą starą strukturą pewną nadzieję. Naiwny, młody człowiek wierzył w siłę takich emocji jak wiara, nadzieja i miłość, przez Kościół uznawanych za teologiczne cnoty. Ba, wierzył ów młody człowiek nawet w cuda, a wiosna ma naturę cudowną, ponieważ jest to powrót do bujnego życia na planecie, która nie tylko w Układzie Słonecznym, lecz w całej galaktyce jest wyjątkowa, bowiem, jak na razie, w części kosmosu poetycko zwanej Drogą Mleczną astronomowie nie znaleźli planety równie cudownej jak Ziemia. Jest więc co świętować i Święto Wiosny powinno być najważniejszym świętem w roku. 

W kraju nad Wisłą mówi się na to święto majówka i jest ono, oczywiście, sprofanowane i zawłaszczone przez bezbożne i pseudopobożne ideologie związane w poczwarny, hybrydowy węzeł czczony pod flagą białoczerwoną. Dla miejscowych chojraków jest to okazja, by przynajmniej parę razy wypalić Panu Bogu w okno na wiwat. W tym roku majówka zaczęła się w mieście w piątek o zmierzchu od sztucznych ogni, które jacyś piromani i fanatycy fajerwerków wystrzeliwali bez pozwolenia i bezkarnie gdzieś w okolicach więzienia. Już nie po raz pierwszy się to zdarza i straż miejska jak zwykle nie uważa tego za swój problem zajęta upominaniem emerytów, którzy nieprawidłowo zaparkowali swoje gruchoty przy Placu Wolności. W Cieszynie Święto Wiosny już od wielu lat przyjmuje formę kilkudniowej imprezy zwanej Kino na Granicy. Wytworzyła się nowa kulturalna, świecka, transgraniczna tradycja, trochę snobistyczna, ale pożyteczna. W tym roku Kino na Granicy, doroczny przegląd kina czeskiego, słowackiego i polskiego, odbył się po raz dwudziesty piąty. Tym razem bez dotacji rządowego Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej jako impreza jawnie opozycyjna. W zamyśle organizatorów zasadniczo jest to przegląd filmowy, choć w tym roku spory udział w programie miały intelektualne debaty i spotkania literackie. I słusznie, albowiem Cieszyn ma większe zasługi dla literatury niż dla filmu, a Śląsk Cieszyński jest ostatnio prawdziwym, międzynarodowym zagłębiem literackim. Mieszkają tu i piszą różni literaci nie tylko w sensie ścisłym. Jest też coraz więcej literackich zaułków, kawiarni, zabytków, tematów oraz grobów. 

Cieszyn od XVI wieku jest miastem książek, a teraz jest także ważnym ośrodkiem literatury śląskiej, polskiej, czeskiej, europejskiej, międzynarodowej. A ludziska tutejsze jeszcze tego nie wiedzą, bowiem literatura piękna mało ich interesuje. Już bardziej kino, kultura obrazkowa. Podczas Kina na Granicy na cieszyńskim Placu Teatralnym (literatura często łączy się tu z teatrem) odsłonięto mural poświęcony zmarłemu jesienią zeszłego roku poecie Jerzemu Kronholdowi. Stało się to okazją do spotkania jego przyjaciół i znajomych z różnych stron i miast, przedstawicieli różnych dyscyplin, a także figur z różnych obozów politycznych. Widziano nawet Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. I była to chwila ponad politycznymi podziałami, ponieważ lewicowo-liberalnego redaktora Michnika przyłapano na sympatycznej pogawędce z redaktorem prawicowego „Gościa Niedzielnego”, który to kościelny organ lewicę i liberałów raczej zwalcza. Sam mural okazał się niewydarzony, zarówno pod względem graficznego projektu jak poetyckiego przesłania. Kronhold jest na nim tylko częściowo widoczny, nierozpoznawalny, przysłonięty jakimś ekologiczno-symbolicznym zielskiem, a kiczowaty cytat z wiersza Kronholda źle będzie świadczył o jego poetyckim talencie i randze jego poezji. A to z kolei świadczy o, niestety, słabym oczytaniu i pensjonarskim guście poetyckim tutejszej elity. Kronholdowy mural będzie upowszechniał ten rodzaj poetyczności, na którym Kronholdowi na pewno nie zależało. I z tego widać, że poeta jednak nie może być dobrze zrozumiany w swoim mieście, w swojej małej ojczyźnie. Można było wybrać co najmniej sto jedenaście lepszych, jakoś intrygujących cytatów z jego wierszy, a przede wszystkim wymalować je tak, by były czytelne i w miarę zrozumiałe dla przechodnia.

W tym kontekście jako przykład mocnej, zdecydowanej, realistycznej i nieupupiającej poezji pozwalam sobie przytoczyć w całości wiersz Mirosława Gabrysia, również cieszynianina, a w dodatku gitarzysty rockowego, który niedawno wydał cienki, ale mocny tomik wierszy zatytułowany Mglista glista. A wybrałem akurat ten wiersz, bo też nawiązuje do kwestii przyrodniczych i cywilizacyjnych, a potrafi temat potraktować w niekiczowaty sposób. Utwór zaleca się aktualnością, syntetycznością, wieloznacznością i lapidarnością. Nosi tytuł Bez.
 
Bez
Im dalej w las, tym więcej monitorów.
Z wygaszaczem. I bez. Dużo bzu,
bez ludzi, bez flory, bez fauny.
Im dalej w czas, tym mniej człowieka.
Są wieka otwarte i ostatnie gwoździe.
Zazgrzyta zgrzany zegar. Zamilknie
kukułka, podrzucając jajo.
Wygaśnie monitoring.
 
 To, że kolejny cieszyński poeta wydał premierowy zbiór znakomitych wierszy, należy uznać za bardzo dobrą wiadomość. A jest jeszcze jedna bardzo dobra wiadomość. Oto Michael Morys-Twarowski, jeszcze młody, a już bardzo ceniony historyk o znacznym dorobku, autor wydanych przez wydawnictwo Znak bestsellerowych książek Polskie imperium i Przedmurze cywilizacji, napisał i wydaje teraz książkę, która też może okazać się bestsellerem, a dla cieszynioków nawet książką kultową. To ni mniej ni więcej tylko Dzieje Księstwa Cieszyńskiego. I to właśnie jest książka, na którą czekaliśmy od dawna, nawet jeżeli historia nie interesuje nas za bardzo, bo jesteśmy przekonani, że maniakalne rozpamiętywanie przeszłości niszczy teraźniejszość i jest szkodliwe dla przyszłości. Książka Morysa-Twarowskiego to jednak wyjątek, bo autor patrzy na historię naszego magicznego, środkowoeuropejskiego księstwa z perspektywy naszych czasów, przyjmuje nienacjonalistyczny, nieco przygodowy punkt widzenia, przygląda mu się przez różne niehistoryczne pryzmaty, a przez to odkrywa je na nowo. Cieszmy się więc i radujmy wszyscy, którzy są stela i którzy nie są, ale Śląsk Cieszyński zaciekawił ich swoją dziwną odmiennością. Oto mamy nową biblię cieszyńskości! Michael Morys-Twarowski spisał dzieje Księstwa Cieszyńskiego, naszej śląskiej, legendarnej, mitycznej, magicznej, ponadnarodowej, bezgranicznej, transkulturowej, wielowyznaniowej, europejskiej ojczyzny. Mimo swojej objętości, nie jest to historyczna kobyła ani akademicka cegła. Przeciwnie, czytając Dzieje Księstwa Cieszyńskiego poczujemy się jak motyl, który może przysiadać to tu to tam – podług swoich zainteresowań i widzimisię. Tej książki nie trzeba czytać od początku do końca, a radość i pożytek z tej lektury i tak będą nieskończone. Przeszłość jawi się tu wyjątkowo plastycznie, a tak zwana historia pulsuje prawdziwym życiem. Tą książką można się rozkoszować czasem jak kwietną łąką, a czasem jak thrillerem historycznym, ponieważ jest to dzieło nie tylko historyczne, lecz także literackie, które z powodzeniem może konkurować z serialami z telewizji czy platform streamingowych. Autor ma świetne pióro i czyta się go o wiele przyjemniej niż na przykład Normana Daviesa. Czytajmy więc Dzieje Księstwa Cieszyńskiego, bowiem jest to lektura bardzo przyjemna i pożyteczna. Tak bardzo was ucieszy, że będziecie żałować, że Księstwa Cieszyńskiego już nie ma. I żeby w nim przebywać, zaczniecie czytać tę książkę od nowa.

Nie zapominajcie jednak, by od czasu do czasu trochę się przewietrzyć i zanurzyć w zieleni, wśród drzew, łąk i kwiatów, których kwitnienie w tym roku jest spóźnione. Niech magia Księstwa Cieszyńskiego będzie z wami, zagadkowa i filuterna jak uśmiech tegorocznej maturzystki. Niech mgliste glisty odpełzną spulchniać glebę. Tylko o jednym pamiętajcie jeszcze: trzeba uważać na kleszcze. I niech was strzeże św. Florian, a jego fontanna niech wam orzeźwiająco szemrze na cieszyńskim rynku, wśród ogródków pod masońską wieżą ratuszową ufundowaną przez księcia Alberta. I niech będzie poidłem dla ptaków i ptaszyn. Tej wiosny, w lecie, a nawet jesienią, cieszmy się na nowo Cieszynem, jego poezją, muzyką i dziejami, w cieniu nowych drzew na rynku.

I nie dajcie się zwieść sztucznej inteligencji. Dajcie jeszcze szansę inteligencji przyrodzonej. Bądźcie spokojni i dla siebie nawzajem łagodni. I żeby tylko w mieście było mniej donosicieli i złośliwych, agresywnych sąsiadów. Już lepiej niech będzie więcej monitoringu. A straż miejska niech będzie bardziej przyjazna mieszkańcom i pilnuje, by nikt nie niszczył drzew na rynku, nie łamał im gałęzi i nie wyrywał ich po pijaku z korzeniami. Święty Florianie Łaskawy, rzymski męczenniku, patronie strażaków, kominiarzy i piekarzy, a nawet hutników, módl się za nami i za drzewa, które cię znowu będą otaczać! Niech lśni złota bania i książęca chorągiewka na  iglicy ratusza i niech książę na białym koniu powróci. Albo nawet w niebieskiej karecie. Niech oddali z miasta TIRy, zbiry spod ciemnej gwiazdy i kawalkady hałaśliwych, czarnych motocyklistów. Niech moc książęca będzie z nami i niech wreszcie będzie dobrze na tym świecie. Przynajmniej w naszym powiecie.
 
 
 
- reklama -