Lubię swoich bohaterów – wywiad z autorem książki „Miłość w korporacji” – Dariuszem Bożkiem

0
859
- reklama -

Jestem wyznawcą chyba mało współcześnie popularnej tezy, że człowiek jest istotą niezwykłą w całej swojej konstrukcji – psychicznej, duchowej, cielesnej. Wiem, że ludzie potrafią być źli i okrutni, lecz sam fakt, że cała ta złożona konstrukcja, wyposażona w kreującą świat świadomość, raz odpalona potrafi działać bez przerwy przez kilkadziesiąt lat, uważam za jeden z cudów tego świata – mówi Dariusz Bożek, którego debiutancka powieść „Miłość w korporacji” ukazała się we wrześniu nakładem wydawnictwa Dleczemu. „Tramwaj Cieszyński” jest patronem medialnym książki.

Dobrze czujesz się w roli debiutanta?

Zawsze marzyłem o tym, aby napisać książkę i ją wydać. Z napisaniem większego problemu nie było, jednak trudności rozpoczęły się w chwili, gdy musiałem znaleźć wydawnictwo. Udało mi się jednak trafić na małą, kameralną oficynę z Warszawy, z którą wszystko doprowadziliśmy do szczęśliwego finału.
Moment, gdy egzemplarz z tytułem i nazwiskiem na grzbiecie do mnie dotrze, zawsze wyobrażałem sobie jako chwilę przejmującego szczęścia: książka już jest, można ją wziąć do ręki, otworzyć i zobaczyć zadrukowane strony, a nawet powąchać. Jednak im bliżej było premiery, miałem coraz większą tremę, wiedziałem bowiem, że nastąpią tzw. obowiązki promocyjne, które wyciągają mnie ze skorupy, którą wokół siebie stworzyłem.

Powieść „Miłość w korporacji” była przez niemal 3 lata drukowana w odcinkach na łamach „Tramwaju Cieszyńskiego”. Czy ten pomysł nawiązywał do pewnej literackiej tradycji sprzed wielu lat, gdy powieści były drukowane w gazetach i czasopismach, a czytelnicy nie tylko wyczekiwali na kolejne fragmenty, ale również mieli możliwość wpływania na losy bohaterów, pisząc np. listy do autora?

- reklama -

„Tramwaj…” pojawił się w Cieszynie w chwili, gdy miałem napisaną pierwszą, otwierającą scenę. Ula Markowska, wtedy redaktor naczelna miesięcznika, zaproponowała mi współpracę, i po publikacji pierwszego fragmentu okazało się, że ma na tyle dobrą recepcję, że postanowiliśmy publikować kolejne odsłony.
Nie myślałem więc o żadnej wielkiej tradycji literackiej, choć rzecz jasna znałem te strategie twórcze, by najpierw publikować na łamach prasy.
Z „miłością…” było zresztą tak, że zaczynając nad nią pracę absolutnie nie wiedziałem, jakie będzie jej zakończenie. Nie wiedziałem nawet, czy będzie to książka, czy raczej dłuższe opowiadanie. I rzeczywiście zaczęły pojawiać się głosy, związane z troską czytelników o losy bohaterów, np. prośby, abym dla któregoś z bohaterów był bardziej łaskawy, a bardziej surowy dla innego z nich. Oczywiście wsłuchiwałem się w opinie, moi czytelnicy domagali się np. bardzo wyrazistego wątku dramatycznego, pogłębienia psychologicznego postaci itd. Potraktowałem te głosy poważnie, i pewnie dlatego książka mniej więcej od połowy zaczyna być katastrofalna dla głównych bohaterów.

W jakiej mierze to książka autobiograficzna?

Wszystkie postaci zrodziły się w mojej głowie, niektóre są jednak w pewnym stopniu realne. Główny bohater, czyli Janusz, przypomina trochę mnie z lat młodzieńczych. Byłem wówczas człowiekiem nieśmiałym i trochę wycofanym, szczególnie w relacjach z kobietami. I w tym sensie Janusz może przypominać mnie sprzed 30 lat. Natomiast wiele rzeczy z jego historii oraz doświadczeń z kobietami jest zupełnie inna. Nie identyfikuję się z Januszem, chyba bardziej mi bliżej do innej postaci pojawiającej się w książce, czyli psychologa Janusza Grażyny Balcerka. To taka lepsza i mądrzejsza wersja mnie samego. Balcerek jest psychologiem skandalistycznym i bezczelnym, który pozwala sobie wobec klientów na takie strategie, które mogą wydawać się przeciętnemu człowiekowi, dziwne lub czasem szalone bo są, np. strategie paradoksalne. Klienci w pewnym momencie uznają, że jest jednak szurnięty i uciekają od niego, pozbywając się przy okazji naiwnego przekonania, że jakaś obca siła drzemiąca w jakimś człowieku obdarzonym mocami za jednym pstryknięciem palców rozwiąże wszelkie ich problemy.
W „Miłości…” pojawiają się cztery kobiety, każda z nich jest inna, wszystkie są piękne i inteligentne, mają w życiu silną pozycję, są samodzielne, a jednocześnie bardzo pogubione i nieszczęśliwe. Bohater do pewnego momentu jest biernym narzędziem w ich rękach. Te cztery bohaterki są zarazem archetypami, które noszę w głowie, one w pewnym sensie wynikają z moich doświadczeń życiowych.

Lubisz swoich bohaterów?

Tak, i to bardzo. Jestem wyznawcą chyba mało współcześnie popularnej tezy, że człowiek jest istotą niezwykłą w całej swojej konstrukcji – psychicznej, duchowej, cielesnej. Wiem, że ludzie potrafią być źli i okrutni, lecz sam fakt, że cała ta złożona konstrukcja, wyposażona w kreującą świat świadomość, raz odpalona potrafi działać bez przerwy przez kilkadziesiąt lat, uważam za jeden z cudów tego świata. Poza tym mam do swoich bohaterów stosunek osobisty i emocjonalny.

To rodzaj dużego wyzwania, aby własne doświadczenia przekuć na literaturę. Musiałeś stoczyć walkę wewnętrzną przy podejmowaniu decyzji, które z własnych doświadczeń przełożyć na literaturę a z czego zrezygnować? Uruchamiałeś wewnętrznego cenzora?

Ten rodzaj mechanizmów towarzyszył mi nie tylko w czasie pisania, lecz nadal mnie nie opuszcza. Ostatnie fragmenty książki powstały 3 lata temu, moje życie prywatne popłynęło dalej, wiele się w nim zmieniło. Dlatego na każde pytanie o autentyczność postaci oraz związanych z nimi doznań muszę mocno uważać i zastanawiać się nad najlepszą odpowiedzią. Aby jednak specjalnie nie kokietować czytelników przyznaję, że rzeczywiście mogą w powieści pojawić się postaci istniejące naprawdę.
W mocnym afekcie pisałem zwłaszcza początkowe fragmenty, nieco później emocje zaczęły opadać. Obecnie, gdy książka już jest, muszę sobie zadawać wiele pytań, w jaki sposób mówić o moich bohaterach i perypetiach, które stały się ich udziałem.

Główny bohater książki – Janusz, wyrusza w poszukiwaniu miłości spełnionej. Taka miłość jest możliwa?

Janusz jest 33-letnim mężczyzną, pozbawionym jakichkolwiek dobrych doświadczeń w relacjach z kobietami, pochodzi z rodziny dysfunkcjonalnej, był najstarszy z rodzeństwa, jest ponadto nieśmiały i wycofany. A jednocześnie jest mężczyzną dobrym, i zarazem atrakcyjnym fizycznie.
Wstępując w podróż nie wiedział, co oznacza miłość spełniona. Romantyczna wizja uczuć sprzedaje i jemu, i nam, pewnego rodzaju iluzję, która polega na tym, że jest oto na tym świecie gdzieś jakaś połówka, którą trzeba odszukać, a po odnalezieniu rodzi się piękne uczucie, połówki się do siebie zbliżają i tworzą całość. I od tego momentu wszystko toczy się dobrze i harmonijnie, miłość wszystko zwycięża i trwa do grobowej deski, siła uczucia przeprowadza nas przez wszystkie ciemne doliny egzystencji. To jednak największe kłamstwo, jakie wmawia nam popkultura, bo wszystko wygląda przecież zupełnie inaczej. Lecz Janusz o tym nie wie, i będzie musiał przejść swoją dolinę cienia. Musi się przekonać, że miłość jest czymś zupełnie innym niż zakochanie, że są to stany niezależne od ludzkiej woli, wprowadzają w psychice i duchowości człowieka bardzo intensywne pobudzenie oraz zaburzają myślenie. I, że prędzej czy później zakochanie musi się skończyć, choć rzeczywiście istnieją pary, u których ten stan się utrzymuje niezwykle długo. Najczęściej jednak kończy się, i to dotkliwym upadkiem, pojawiają się kryzysy, napięcia i awantury, opada pożądanie, ludzie zaczynają patrzeć na siebie bardziej realnie, odkrywają swoje wady. I właśnie od tego urealnienia zależy powodzenie związku. Janusz niestety tego wszystkiego nie wie, zakochuje się jak nastolatek. Na początku poddaje się biernie tym wszystkim relacjom z kobietami, po pewnym czasie przełamuje bariery, staje się aktywny. Jego podróż w pewnym sensie jest jednak fatalna, okazuje się niemożliwa do spełnienia, po prostu wciąż mu nie wychodzi. Dopiero na koniec próbuje budować trwały związek.

Po „Miłość w korporacji” sięgają częściej mężczyźni czy kobiety?

Większość osób, które ją czytały, to kobiety. Wiele czytelniczek zresztą mocno identyfikuje się z bohaterkami, domyślam się, że zbliżają je do nich podobne doświadczenia, prowadzące do życiowego zagubienia. Natomiast jeśli chodzi o mężczyzn – nie wiem czy chcieliby się identyfikować z takim trochę dupowatym Januszem, a nie ma w powieści takich typów, które mogłyby czytelnikom imponować, bo trudno uznać za takie postaci psychologów.

Rozmawiał: Marcin Mońka