„Zakazałabym używania pięknego słowa „solidarność” społeczeństwu, które odmówiło pomocy uchodźcom.“
Olga Tokarczuk
Miesięcznik ma to do siebie, że trudno pisać o bieżących sprawach choćby politycznych. Po prostu teksty przestają być aktualne. Robię jednak wyjątek, gdy dotyczy to tematów wyjątkowo ważnych, oraz takich, które można rozpatrywać przyszłościowo. Piszę nie robiąc wyjątku, gdy sprawa dotyczy ludzi, krzywd jakich doświadczają, czy gdy o ludzkie życie właśnie chodzi.
O czym mowa? O uchodźcach, którzy utknęli w miejscu, z którego nie ma wyjścia.
Kto zyskuje tak naprawdę na budowie antyimigranckiego muru?
Jak prowadzić kontrolę granic nie łamiąc zasad humanitarnych?
Kto pojawi się przy polskiej granicy za rok, dwa, a kto schronienia będzie szukał za 10 lat?
Co stanie się z ludźmi, którzy utknęli w przygranicznych lasach?
Czy jesteśmy w stanie wziąć na swoje sumienie śmierć kobiet, dzieci i mężczyzn?
Dlaczego usiedliśmy do gry z Łukaszenką?
Histeryczne reakcje rządu na kryzys humanitarny na granicy pokazują, że państwo PiS jest słabe. Kolejne nerwowe reakcje to budowa zasieków, stan wyjątkowy, teraz budowa muru za ponad półtora miliarda. To wszystko tylko spektakl i straszenie Polaków. Oraz kolejny pokaz tego, że państwo PiS potrafi być silne tylko wobec słabych, kiedy wywozi ich do lasu.
Rząd heroicznie próbuje nas przekonać, że istnieje sprzeczność pomiędzy bezpieczeństwem Polski i granicy, a przestrzeganiem praw człowieka i podstawowym humanitaryzmem. To nieprawda. Wszystko, co robi obecnie rząd w sprawie uchodźców, nie tylko jest nielegalne i antyludzkie, ale jednocześnie nie zapewnia żadnej ochrony polskim obywatelom.
Bezpieczna granica to taka, na której nie giną ludzie
Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla niepotrzebnych śmierci na polsko-białoruskiej granicy. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla wywożenia zziębniętych, przerażonych dzieci na zimną noc do lasu. Polskę stać na to, aby zaopiekować się potrzebującymi ludźmi. Udzielić pomocy medycznej chorym. Przez bezpieczną granicę nie przechodzi nikt niezauważony, tymczasem polskie służby odmawiają rejestrowania i weryfikacji osób przekraczających granicę polsko-białoruską. Zamiast wrzucać ich do systemu i rzetelnie sprawdzać, wolą wdawać się z Białorusinami w chaotyczną i okrutną przepychankę. Słabsi giną na granicach. Inni przedostają się w głąb kraju, chociaż nic o nich nie wiemy. Taka sytuacja nie załatwi problemu migracyjnego. Doświadczenia innych krajów, które w podobny sposób próbowały sobie radzić pokazują, że przynosi to więcej strat niż korzyści. We Francji konsekwencją podobnych decyzji są nielegalne wielkie obozowiska, które na stałe wpisały się w krajobraz przygranicznych terenów. Opiekę nad nimi przekazano fundacjom, które nie są w stanie takiej dużej społeczności odpowiednio pomóc. Takie obozowiska często stają się więc realnym zagrożeniem dla przygranicznych mieszkańców. Jak się okazuje, Europa nie poradziła sobie w problemem migracyjnym o czym często czytamy w zagranicznej prasie. Więcej jest doniesień o problemach niż pozytywnych rozwiązaniach. Problem migracyjny znany jest i badany od czasu kryzysu w 2015 r. Przeprowadzono wiele badań i stworzono gotowe wręcz rozwiązania. Wystarczy chcieć je przynajmniej wziąć pod uwagę. Nie robi tego nie tylko polski rząd, ale również inni członkowie UE. W polskiej retoryce dominuje jednak wyjątkowa polityka strachu, która nie jest dobrym rozwiązaniem. Konsekwencje takiej polityki będziemy ponosić wszyscy.
Polski rząd robi wszystko, aby nie dopuścić do granicy nikogo, kto mógłby patrzeć władzy na ręce: mediów, obrońców praw człowieka, prawników, medyków a nawet Frontexu. To z tego powodu rządząca prawica zdecydowała się przedłużyć stan wyjątkowy. Wszyscy bylibyśmy bezpieczniejsi, gdyby straż graniczna normalnie weryfikowała tożsamość osób przekraczających granicę i każdorazowo umożliwiała przeprowadzenie wobec nich normalnej procedury azylowej.
Gdy tłumy na ulicach polskich miast słusznie demonstrowały w obronie praw człowieka, jakieś 200 kilometrów dalej były one w tym czasie łamane. Gdy na ulicach Warszawy wznoszono okrzyki „Nikt nie jest nielegalny”, polska straż graniczna nie pozwalała pozostać w szpitalnych łóżkach skrajnie wyczerpanym, schorowanym osobom i wywlekała je by porzucić w nadgranicznym lesie.
Tak naprawdę, sytuacja na polskiej granicy bezpośrednio dotyczy Unii Europejskiej. Tak się bowiem składa, że kształt i prawdziwa treść europejskiej wspólnoty wykuwa się dziś nie w Brukseli, ale właśnie w Usnarzu Górnym czy Michałowie. Dziś Europa to zamknięta granica, którą polska prawica zamknęła przed uchodźcami. I nie bójmy się głośno powiedzieć, że jest to znęcanie się nad bezbronnymi ludźmi, odmawianie podstawowych praw, jedzenia, wody i pomocy medycznej, porzucanie na pewną niemal śmierć. To także okazja, by szerzyć strach przed obcymi, który jest tym większy im dalej do granicy. Odpowiedzialność więc za push-backi ( czyli nic innego jak brutalne przepędzanie) spada wyłącznie na polski rząd i jego służby. Trudno nie mieć też wrażenia, że jest on w swoim żywiole. Zjednoczona Prawica najlepiej przecież czuje się w szczuciu, a polityka notorycznie myli się jej z wojną na wyniszczenie.
I tu jest może odpowiedź na pytanie, dlaczego umundurowane i uzbrojone służby z orzełkami na czapkach tak chętnie idą na wojnę z głodnym i zmarzniętym czterolatkiem, dlaczego ministrowie obrony i spraw wewnętrznych czują się zupełnie bezkarni, gdy wydają rozkazy mogące skutkować śmiercią niewinnych osób.
Robią to, bo po prostu mogą. Bo mają przyzwolenie nie tylko nieświadomej sytuacji większości społeczeństwa, ale też sporej części jego dobrze poinformowanych członków.
Jest sprzeczność pomiędzy troską o ludzi w potrzebie, a interesem partii rządzącej. Ludzie na granicy giną, a wyziębione dzieci spędzają noce w lesie, dlatego bo stratedzy z Nowogrodzkiej uznali, że im od tego przybędzie głosów przy wyborczych urnach. Bo uchodźcy nie po raz pierwszy są prawie darem podanym na tacy, którym można straszyć i szantażować mało świadomych obywateli.
Ci bardziej świadomi, mieszkający przy granicy nie boją się pomagać. Oni nie widzą terrorystów, ale biednych i przerażonych ludzi. Zapalają zielone światła, które są znakiem, że tam uchodźcy mogą zjeść, umyć, się i przebrać w suche ubranie. Tam udziela się pomocy medycznej i daje nadzieję. Tam, gdzie zapala się zielone światło, pisze się opowieść o innych Polakach. O Polakach, którzy nie boją się pomagać głodnym i spragnionym. Nie wyciągają spod łóżek broni i nie czują się zagrożeni. Po prostu, nie są obojętni na krzywdę, która dzieje się człowiekowi, bo strach i ból nie ma koloru skóry i wyznania.