Jeśli ktoś pyta, ilu jest na Białorusi więźniów politycznych, można odpowiedzieć, że 9,5 miliona. Wszyscy są zakładnikami nieprzewidywalnej polityki Aleksandra Łukaszenki.
Dzisiejsi oponenci Łukaszenki mają zróżnicowane i nie zawsze sprecyzowane poglądy. To co ich łączy to przekonanie, że obecny system polityczno-gospodarczy Białorusi jest anachroniczny, nie zaspokaja potrzeb społecznych i nie gwarantuje ochrony niepodległości państwa. Stąd postulat reform. Przede wszystkim jednak białoruskie społeczeństwo powinno odzyskać realną szansę decydowania o swoim losie i o swoich przywódcach poprzez wolne, demokratyczne wybory. Tylko taka sytuacja spowoduje, że uzna ono państwo białoruskie w pełni za swoje i będzie bronić jego niepodległości.
Polscy politycy patrzą w milczeniu na to, co dzieje się na Białorusi. Milczy polski kościół. Celebryci nie wstawiają sobie zdjęć z napisem „solidarni z Białorusinami”, nie toczą mądrych dyskusji, a wieczorne wiadomości TVP pokazują Białoruś bardzo zdawkowo. Prasa tematem zainteresowana jest trochę bardziej, jednak czy to nie jest za mało?
Dlaczego temat walki tych ludzi jest mało atrakcyjny? Co się stało, że większa część polaków całą swoją energię skupiła na walce polsko – polskiej o LGBT i podwyżki w sejmie? Politycy każdej partii skupieni są na tłumaczeniu rodakom dlaczego podwyżki uposażenia sejmowego są tak ważne, odwracają się plecami do tematu wyborów na Białorusi. Nie potrzebujemy już lajków na facebooku? Nie potrzebujemy być w opinii publicznej postrzegani jako Ci, co walczą o demokrację i wolność? Zachowujemy się jak kiepski sąsiad, który patrzy na bitą przez 20 lat sąsiadkę, a gdy woła o pomoc kosimy trawę, udając, że niczego nie słyszymy. Covidowe maski zakneblowały nam usta, ale kiedyś przyjdzie nam je zdjąć i spojrzeć naszym sąsiadom w oczy.
W kilku polskich miastach Białorusini mieszkający w naszym kraju wraz z Polakami na znak protestu wyszli na rynki i pod ambasady. Cieszyn milczy. Milczą również strony fb. naszych włodarzy, którzy przy każdej okazji właśnie tam dają wyraz swoim politycznym poglądom.
Kiedy w USA policjant zabił podczas aresztowania czarnoskórego mężczyznę Georga Floyda, Polacy ustawiali się pod ambasadą USA na znak protestu. Solidaryzowali z czarnoskórymi Amerykanami dając wyraz niezgody na przemoc i nietolerancję. Strony społecznościowe kipiały od komentarzy i smutnych zdjęć.
Gdy na Białorusi torturuje się zwykłych obywateli i ginie 34 letni Aleksander Tarajkowski, świat się tylko przygląda. Przyglądają się również polscy parlamentarzyści. Prezydent Aleksander Kwaśniewski był rozjemcą podczas Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie, szef MSZ Radosław Sikorski wraz z szefem niemieckiego MSZ Guido Westerwelle w 2008 r. w imieniu UE namawiał Łukaszenkę na poluzowanie śruby, a w 2014 roku prowadził negocjacje na Majdanie. Prezydent Lech Kaczyński wspierał Gruzję w konflikcie z Rosją, tworząc koalicje państw Europy Środkowej. Dlaczego już takim chorążym demokracji nie jesteśmy? Czyżby dlatego, że w przypadku polskich wyborów prezydenckich 2020 roku krystalicznymi standardami demokracji trudno się nam pochwalić? Rząd PiS przestał być przykładem demokracji w Europie Wschodniej. Zamiast tego postawił na Łukaszenkę, sądząc, że w obliczu mocarnej Moskwy będzie on lepszym gwarantem suwerenności Białorusi niż liderzy opozycji. Ta koncepcja polityczna poniosła na szczęście klęskę.
Milczenie w sprawie Białorusi i tego, co się tam dzieje, nie jest zapewne wynikiem jedynie krępujących podobieństw. Polska polityka ostatnich lat to proces gaśnięcia prestiżu Polski jako prymusa Unii Europejskiej w oczach naszych wschodnich sąsiadów i rewidowania prometejskich projektów polityki wschodniej. Jeszcze w 2013 roku, gdy to było modne, Jarosław Kaczyński jeździł na kijowski Majdan, a Jacek Kurski robił sobie selfie na tle protestujących.