23 listopada zostanie zainaugurowany kolejny sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich na skoczni im. Adama Małysza w Wiśle-Malince. Być może trudno w to uwierzyć, ale patronem skoczni wcale nie musiał zostać wybitny Wiślanin. Zanim odrestaurowany obiekt oddano do użytku, poważnie rozważano nazwanie go imieniem Zdzisława Hryniewieckiego, który skakał w czasach, gdy o zawodach Pucharu Świata jeszcze nikt nie słyszał.
Zdzisław Hryniewiecki przyszedł na świat 1 września 1938 r. we Lwowie. Po zakończeniu II wojny światowej, zmuszony do przeprowadzki, przeniósł się wraz z rodziną do Bielska-Białej. W stolicy Podbeskidzia Hryniewiecki zaczął trenować m.in. kombinację norweską. Narty nie były mu obce, jazdy na nich uczył się już we Lwowie. Geny sportowca odziedziczył po ojcu – Stanisławie Hryniewieckim, byłym piłkarzu Pogoni Lwów. „Dzidek” nie poprzestał na kombinacji norweskiej, a spośród licznych dyscyplin sportowych, które uprawiał, tą pryncypalną okazały się skoki narciarskie. Początkowo nie osiągał satysfakcjonujących wyników, ale z czasem nabrał na tyle dużej wprawy, by wskoczyć do światowej czołówki. Na Mistrzostwach Polski w 1958 r. zajmował ledwie 7. miejsce, rok później nie miał już sobie równych. Do mistrzostwa krajowego skoczek dołożył przyzwoite rezultaty na arenie międzynarodowej, w tym: 5. miejsce w Kulm, 4. miejsce w Klingenthal i 3. miejsce w Oberwiesenthal. Na szczególną uwagę zasługują zawody w Kulm, w których Hryniewiecki zadebiutował na skoczni mamuciej i od razu ustanowił nowy rekord Polski, skacząc 116 metrów. Sezon 1959/60 również wyglądał nieźle
w wykonaniu Bielszczanina. Wprawdzie nie miał okazji sprawdzić się w Turnieju Czterech Skoczni, który Polacy zbojkotowali, lecz tam gdzie występował, osiągał sukcesy. Wygrywał zawody w Lauscha czy Oberwiesenthal, oraz w Pucharze Beskidów w Wiśle. Zbliżały się igrzyska olimpijskie w Squaw Valley, a Hryniewiecki był w kapitalnej dyspozycji. Nigdy wcześniej żaden polski skoczek nie zdobył medalu olimpijskiego, wreszcie pojawiła się wielka szansa, by to zmienić. Czasami jednak dzieje się coś, czego nie jesteśmy w stanie przewidzieć i tak też się stało w tym przypadku.
Tuż przed wylotem do Squaw Valley, Hryniewiecki odbywał ostatni trening na skoczni w Wiśle-Malince. Przy drugim skoku zbyt wcześnie wyszedł z progu i uderzył
o twardy zeskok klatką piersiową. Szybko trafił do szpitala
w Cieszynie, po czym został przetransportowany helikopterem do Instytutu Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich. Obrażenia okazały się nadzwyczaj poważne: złamanie kręgosłupa, porażenie rąk i nóg. Bielszczanin został niemal całkowicie sparaliżowany. Marnym pocieszeniem wobec tego był pamiątkowy medal, przesłany przez nowego mistrza olimpijskiego – Helmuta Recknagela. Dalsze leczenie w sanatoriach pomogło mu częściowo odzyskać sprawność rąk. Nie udało mu się jednak oszukać przeznaczenia, którym okazał się wózek inwalidzki. Starał się czerpać radość z życia w towarzystwie przyjaciół,
z którymi chętnie słuchał Franka Sinatry albo grał
w brydża. W trakcie walki o powrót do zdrowia poznał pielęgniarkę – Wandę Góralską, z którą się ożenił, ale związek przetrwał tylko 5 lat. W ostatnich latach życia „Dzidek” cierpiał coraz bardziej przez powstałe odleżyny. Zmarł 17 listopada 1981 r. w wieku 43 lat.
Obecnie korzystamy z takich dobrodziejstw, iż nie musimy się martwić o sukcesy polskich skoczków. Kiedyś jednak nie dysponowaliśmy takim potencjałem, stąd Zdzisław Hryniewiecki jawi się jako postać wyjątkowa, która mogła zmienić bieg historii. Mogła, ale nie zmieniła.