CIESZYN młodych duszą

0
1391
fot. arch. prywatne
- reklama -

Francuski poeta, malarz i choreograf sceniczny Jean Cocteau napisał: Różnica pomiędzy małym a dużym miastem polega na tym, że w dużym mieście można więcej zobaczyć, a w małym więcej usłyszeć. 

Czy na pewno? Czy najpierw nie musimy usłyszeć, żeby móc zobaczyć, doświadczyć? Stolica województwa śląskiego, niemal sześć razy większa od niegdyś habsburskiego miasta podzielonego na pół, czy można tam więcej zobaczyć, aniżeli usłyszeć? W dużych porcjach można doświadczyć obydwu, ale to już druga strona medalu, czy adekwatna będzie jakość i zainteresowanie.  Miasta przecież nie tworzą mury i wydarzenia, lecz ludzie, dzięki którym jesteśmy w stanie usłyszeć.

Miastem niewątpliwie odmiennym jest Cieszyn, lekko niepozorny, położony na skraju mapy Polski, łączący dwa państwa. Od Warszawy dzieli je 332 km, 64k m od Katowic, od Ostrawy – 28k m oczywiście w linii prostej. Co ciekawe, bliżej stąd do stolicy Austrii niż do naszego miasta stołecznego. Co więc czyni to miasteczko tak urokliwym? Bliskość granicy oraz czysta świadomość, że w każdym momencie można znaleźć się w innym kraju, bez żadnych barier, bez sprawdzania paszportu? Ot, zwykły spacer na drugi brzeg Olzy. A może to uliczki, tak pełne wspomnień i niespisanych historii, że aż chce się udać w podróż w czasie, by zobaczyć ulicę Głęboką za czasów przeniesienia dworu monarchii austriackiej w skromne progi cieszyńskiego miasteczka. W sam środek piękna, nie tylko historycznego, ale również architektonicznego, została rzucona grupa świeżo upieczonych pierwszorocznych studentów, próbujących swoich sił w mniej lub bardziej wdzięcznym zawodzie dziennikarza. Praktyko-wakacje: ograniczony budżet, zakwaterowanie w akademiku oraz grupa przyjaciół, z którymi każda godzina śmiechu wydłużyła życie niejednego mieszkańca nad Olzą. Cieszyńskie all inclusive w środku upalnego lipca. Celem przyjazdu był obóz praktyk, efektem ubocznym natychmiastowa miłość. Nie są to puste słowa rzucane na wiatr, jest to niezaprzeczalna prawda. Studenckie stopy na pierwszy cel obrały dość oczywiste miejsce, i nie, nie był to żaden z lokali, potocznie zwanych pubami, mieszczących się przy Rynku. Cieszyńska Wenecja, i gdyby w kampanii promocyjnej miasta stołecznego nie zostało użyte hasło Zakochaj się w Warszawie, z pewnością Wenecja, oczywiście ta cieszyńska, mogłaby być przykładem zakochania w Cieszynie. Choć oko studenta tak młode, wyczulone jest na urok otaczającego świata oraz potrafi docenić ulicę Przykopa, która jest perłą i duszą miasta. Nie wspominając o mieszczącej się tam galerii W bramie, przyciągającej uwagę nie tylko charakterystycznymi figurami kotów, ale i wystawami artystów, których dzieła zapierają dech w piersiach. Pomimo, że szukanie wydarzeń, słuchanie rzuconych przelotnie wieści były, jakby nie patrzeć, pracą przez dwa tygodnie, żaden ze studentów nie narzekał, co więcej, z zaciekawieniem szukał, słuchał, oglądał, wypatrywał, chodził, biegał. W małym miasteczku trudno jest się zgubić, każda z ulic prowadzi w znane miejsca. Pogubić się za to można w ilości eventów odbywających się na terenie Cieszyna, częściej ciężko zdecydować, który z nich wybrać. A gdyby mieć każdą minutę we wszechświecie, można by odwiedzić każdy kulturowy zakamarek. Każdy zakamarek zwiedził jednak czujny wzrok młodego człowieka, począwszy od Browaru Zamkowego, Studnię Trzech Braci czy boczne uliczki, odchodzące od kolejnych bocznych uliczek. Nieunikniona była jednak podróż na czeską stronę, tam, gdzie wyrzucane było wszystko to, co źle ulepione. Co tam spotkało zwykłego młodego człowieka? Dziesiątki ciekawych i oceniających spojrzeń, rzucanych spod rzęs, ale przecież widok nie tak obcego obcokrajowca nie powinien już dziwić. Każdy krok czujnie obserwowany. Jeśli przechodniem zza Olzy jest dziewczyna, Czesi ze smutkiem mówią Ona jsou z Polský, co wprawia w lekką konsternację. Za południową granicą panuje cisza, spokój, a w myśli wkrada się pytanie: gdzie podziali się ludzie? Jeśli wciąż ktoś marzy o podróży w czasie, przejście przez most Przyjaźni spełni niejedno takie marzenie. Co ciekawsze, wracając z powrotem do Polski, wchodzimy w inny świat, lepszy, i nie jest to subiektywna ocena rodowitego Polaka. Swoje znamy, cudzego nie chwalimy – zobaczysz, ocenisz. Nadwiślański kraj dostał tę piękniejszą część Cieszyna, tę, gdzie tętni życie. Ludzie są nad wyraz życzliwi, przystaną, pomogą. Zawsze mają czas, a o swoim miejscu zamieszkania mogą mówić godzinami z błyskiem w oku. Jak pisał Abraham Lincoln: To piękne, gdy człowiek jest dumny ze swego miasta, lecz jeszcze piękniej, gdy miasto może być z niego dumne. Po polskiej stronie Olzy czas biegnie spokojnie, szczęśliwie. Każdy postawiony krok na pojedynczym kocim łbie, który ściele połowę ulic, dla każdego znaczy coś innego. Jeden biegnie, by zdążyć na umówione spotkanie, drugi kroczy z rozwagą, chłonąc każdy szczegół, zostawiając kawałek siebie.

Idąc tropem Cocteau, w Cieszynie usłyszeć jest łatwo, nie tylko śpiew ptaków, brzęk sztućców czy rozmowy przechodniów, ale i muzykę płynącą z końca miasta, ciche rozmowy o grillowanej strawie na Wzgórzu Zamkowym, a nawet dobrą radę od nieznajomego staruszka siedzącego na białej huśtawce pośrodku Rynku. Usłyszeć można mnóstwo, jeśli ma się otwarte ucho, a zobaczyć można jeszcze więcej, jeśli jesteśmy skłonni patrzeć. Nie tylko, jeśli jest się studenckim imigrantem na okres dwóch tygodni. Każdy człowiek, bez względu, czy jest tu stela czy przyjezdny, czuje magię podzielonego na pół miasteczka. Diabeł tkwi w szczegółach, które dla każdego człowieka mogą być różne, mogą znaczyć coś innego, ale najważniejsze jest to, że bez względu na wiek, Cieszyn cieszy. Cieszy ducha, napełnia radością. Napawa nieskończonością, bez względu na to, czy siedzisz w oknie na piątym piętrze Domu Studenta oświetlony promieniami słońca, czy znajdujesz się w samym środku skąpanego w świetle witryn i letnich ogródków Rynku przy studni ze świętym Florianem. Daj się ponieść miastu, które nie tak dawno pełne radości gościło grupę studentów. Ciesz się razem z nim.

- reklama -