Szum fal niknął za ceglaną fasadą budynków, która broniła mi dostępu do wspaniałego widoku na Morze Północne. Morze cegieł, które jest zupełnie inne od tego, do czego przyzwyczaili nas Niemcy, zostawiając na polskiej ziemi piętno swojej obecności. Mając na myśli polską ziemię – piszę teraz o polskiej. Bo dawniej nie była albo jest to trudne do ustalenia, zwłaszcza gdy więcej niż jedna nacja musiały sobie podporządkować rzeczywistość, wyrywając sobie każdy haust powietrza. Cegły duńskie są elegantsze. Te niemieckie są takie surowe, pierwotne, jakby co dopiero ktoś wymyślił cały proces technologiczny. Duńskie cegły bronią dostępu do morza na zupełnie innym poziomie. Za tymi niemieckimi są jeszcze polskie doliny i pola. Daleko mam do Bałtyku.
Esbjerg jest stosunkowo młodym miastem, całkiem zgrabnie urządzonym. Część mieszkalna może chłonąć kolejne połacie ziemi. Przedmieścia Esbjerg z domkami w amerykańskim stylu przerzedzają zwartą zabudowę centrum. Nadbrzeże jest zupełnie inne. Industrialny charakter tej części miasta ma jedną zaletę – nie rozrasta się. Nie jest w stanie. Morze odpiera ataki pożądliwej dłoni ludzkiej. Nordycki olbrzym Egir wraz dziewięcioma córkami stoi na jego straży.
Każdy pobyt nad morzem wzbudza we mnie zachwyt. Zwykle jest słonecznie. Morze Północne oferowało zgoła odmienne wrażenia: zimno i spokój.
Po piasku dumnie kroczyły niedobitki turystów, szukając wrażeń w chłodzie drobinek pod stopami oraz szumie fal, którego akurat nie tłumił hałas
z pobliskich doków lub okrzyki nadmorskiego ptactwa. Trzeba mieć charakter, by odnajdywać piękno w surowych warunkach. Na szczęście nie spadł deszcz.
Swoją drogą, morze kojarzy mi się z przygodą. Sól osiada na takielunku. Z bocianiego gniazda nie widać nic. Biała mgła niczym przepaska na pirackim oku odcina od zmysłów, wprowadza niepokój. Za sterem stoi Burt Lancaster, grający tytułowego „Karmazynowego Pirata”. Innym razem ciszę mąci dźwięk tajemniczego złotego dzwonu. To płyną „Długie łodzie wikingów”.
Przygoda dzisiaj nie jest nam dana. Próba na morzu, walka z namiętnościami, demonami we własnej duszy, rytuał przejścia, odrodzenie. To nam nie grozi. Nie może budzić zachwytu „Niewolniczy statek” Turnera, ani jego „Holenderskie statki w wichurze”. Ta gwałtowność wyrażona pędzlem, ona przeraża. Wiatr zwiastuje burzę. Zamiast łamać nam żagle, przetrąca nam kręgosłupy. Już się nie da wstać.
Żagle zastąpił silnik. Kominy znikły w smoczym wyziewie, napędzane węglem. Kogo zastanawia, jak to wszystko się porusza? Ocean stał się mikroskopijny, jak gdyby zmieścił się w całej ładowni. Zastąpiły go piętra statku wycieczkowego, najlepiej takiego z kilkoma basenami. Na leżakach prężą się półnagie ciała. Cała przygoda mija pod parasolkami na wskroś słodkiego drinka. Uśmiechy, wzrok pogardy, pieniądze. Taki okręt rozerwał białego kaszalota, zatopił ostatecznie Nautilusa. Hemingway mógłby ponownie sięgnąć po strzelbę. Spoglądam na białe olbrzymy przy plaży; widzę swoją karłowatość.
Paweł Czerkowski – felietonista, który od 2016 roku z pewną regularnością pochyla się nad tematyką związaną ze Śląskiem Cieszyńskim i jego wielowymiarowością. W przeszłości publikował m.in. w „Gwiazdce Cieszyńskiej” oraz „Dzienniku Zachodnim”. Od kilku lat prowadzi autorski blog Swoją Drogą (www.swojadrogacn.blogspot.com). Swoje teksty opublikował również w dwóch książkach: „Paw. Felietony 2016-2017” oraz „Balans. Felietony Cieszyńskie”. Aktualnie jest związany również z grupą poetycką Salonik Cieszyński. Mieszka w Cieszynie.