Dariusz Waraksa: Prostsze rozwiązania mnie nie interesują

0
1555
fot. Marian Siedlaczek
- reklama -

Teatr jest jak orkiestra, w której każdy jest ważny. Podziwiam muzyków, gdzie każdy ma swoje sprecyzowane zadanie, którym może być np. uderzenie dwa razy w bęben. Ten muzyk czeka nawet godzinę na swoją chwilę. Ale bez tego uderzenia utwór nie byłby takim samym utworem. Tak samo jest w teatrze – zaczynając od pani na portierni, kierowcy autobusu, poprzez techników, kończąc na nas aktorach – wszyscy gramy w tej samej orkiestrze. Ale jednak to dla muzyków czy aktorów przychodzi publiczność. Bez aktorów i publiczności teatr czy filharmonia byłby tylko budynkami. Dlatego przychodząc do pracy zawsze witam się z panią na portierni, chociaż mógłbym wejść przejściem obok. Ale boczne wejścia i prostsze rozwiązania mnie nie interesują.

Tak o sobie i swojej pracy mówi aktor Teatru Cieszyńskiego  Dariusz Waraksa. Na Scenie Polskiej gra już 15 lat. Dużo uwagi zwrócił na siebie po ostatnim premierowym spektaklu „Plotka”, w którym zagrał główną rolę. Aktor znany widzom z ról drugoplanowych pokazał niezwykły warsztat aktorski i talent, który ma niewątpliwie wielki. Nie często zdarza się, by aktor udźwignął tak trudną rolę i nie robiąc zbędnej komediowej farsy przekazał widzowi tak wielki wachlarz uczuć pozostawiając go w rozliczeniu z samym sobą. Ale Dariusz Waraksa oprócz talentu ma w sobie niezwykłe pokłady skromności i pokory. I jest jak ten muzyk, który czeka na swój czas. Czekał 15 lat by stworzyć kreację, która w pamięci widzów pozostanie na zawsze.

Dlaczego aktor z Białegostku wybrał właśnie nasz teatr w Czeskim Cieszynie?Cieszyn raczej wybrał mnie. Będąc jeszcze na studiach w Akademii Teatralnej im. Zelwerowicza w Białymstoku zafascynowałem się teatrem antropologicznym Wierszalin z siedzibą w Supraślu. Pod koniec moich studiów, współzałożyciel Wierszalina, Piotr Tomaszuk, objął dyrekcję w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej. Pojechałem tam starać się o angaż, niestety zespół był już kompletny. Dwie koleżanki z mojego roku, pochodzące z Zaolzia (Jola Molenda z Olbrachcic i Halina Sikora z Nieborów) powiedziały mi, że skoro już przejechałem całą Polskę, mogę zajrzeć do Tesinskiego Divadla w Czeskim Cieszynie. Zadzwoniłem do znajomych Kasi i Pawła Golców. Przenocowali mnie i następnego dnia ruszyłem do Czeskiego Cieszyna. Zaangażował mnie Pan Rudolf Moliński, ówczesny szef Sceny Polskiej.

Śląsk Cieszyński najbardziej przyjezdnych zaskakuje swoim językiem. To było  pierwsze spotkanie z gwarą „po naszymu”?
I tu wszystkich zaskoczę. Jeszcze na studiach, na drugim roku, w ramach egzaminu Halina Sikora wyreżyserowała „Ondraszka”. Grałem Ondraszka właśnie. Wtedy po raz pierwszy spotkałem się z gwarą „po naszymu”. W opanowaniu pieśni napisanej tą gwarą pomogła mi Jola Molenda. Przyjechaliśmy z tym spektaklem na Zaolzie. To była moja pierwsza podróż do Czeskiego Cieszyna. Mieszkaliśmy w Koszarzyskach gdzie poznałem obecnego szefa Sceny Polskiej, Bogdana Kokotka. W gospodzie u Samca zachwycając się górskimi widokami powiedziałem: „Ja tu muszę kiedyś wrócić”. Taka samospełniająca się obietnica. No i stało się jestem.

- reklama -

Co zachwyca w Teatrze Cieszyńskim?
W Teatrze Cieszyńskim zachwyca mnie to, że jest miejscem najwyższej kultury osobistej, gdzie dwa narody z obu scen wzajemnie się szanują. Najlepszym tego przykładem był spektakl „Cieszyńskie nebe – Těšínské niebo”. Oprócz treści spektaklu, jeszcze ważniejsza była dla mnie atmosfera i wzajemny szacunek do siebie i wspólnej pracy. Od 15 lat witam się z kolegami Czechami uśmiechem i zawsze z wzajemnością. Przypomina mi to moje ukochane Podlasie, gdzie ludzie różnych wyznań – katolicy, prawosławni, wzajemnie się szanują, zakładają rodziny, spędzają razem święta. Po prostu potrafią żyć razem, a nie obok siebie.

Zagrał Pan ok. 80 ról. Czy są dla aktora role trudne i łatwiejsze?
To najtrudniejsze pytanie jakie zadaje się aktorowi. Bez względu na to czy jest się na scenie godzinę czy kilka minut każda rola jest ważna i każda jest wyzwaniem. Nawet najmniejsza rola charakteryzuje pracę aktora. Wychodzę na scenę dla widza i to widz jest najważniejszym cenzorem mojej pracy. Staram się zawsze dać z siebie wszystko.

Czy widz mieszkający w Czechach różni się od widza polskiego?
A to jest bardzo ciekawe. Różnią się. Polski widz reaguje spontanicznie. Śmieje się głośno i daje wyraz swoim emocjom widz czeski jest bardziej powściągliwy. Uważa, że głośny śmiech nie przystoi w  eatrze. Ale powoli to się zmienia. Uczą się od siebie wzajemnie. I to jest bardzo fajne. 

Czy jest coś co chciałby Pan zmienić ?
Marzy mi się większa otwartość  widza po drugiej stronie Olzy. Mam czasem wrażenie, że ta granica jest nadal zamknięta. Mentalnie jakby nadal stały szlabany. Polacy nie zbyt często zaglądają do naszego teatru, ale bierze się to z braku wiedzy, że funkcjonuje tu Scena Polska. To trochę smuci. Jesteśmy przecież świetnym zespołem i gramy dobre przedstawienia. Chciałbym by na nasza publiczność rosła. I serdecznie wszystkich zapraszam do naszego teatru.

rozmawiała Urszula Markowska