Tak Józef Piłsudski ocenił gen. Franciszka Latinika, zarzucając mu m.in. że jest śmiesznie zarozumiały, niesprawiedliwy w stosunku do podwładnych, intrygant i psuje armię polską. Czy w kontekście jego służby na Śląsku Cieszyńskim można uznać te słowa za sprawiedliwe?
Franciszek Ksawery Latinik ur. w 1864 r. już jako nastolatek rozpoczął naukę w c.k. Szkole Kadetów Piechoty w Łobzowie i do 1918 r. związał swoje życie z armią austriacką. C.k. indoktrynacja, od nastolatka do 50. roku życia, ukształtowała go całkowicie jako człowieka i oficera. Kiedy 17 listopada 1918 r. przejął dowództwo Cieszyńskiego Okręgu Wojskowego jego najważniejszym zadaniem, była obrona przed grożącą czeską interwencją zbrojną. Niestety, krótka wojna (23-30.01.1919 r.) została przegrana w bardzo złym „stylu”. Złożyło się na to wiele czynników, pośród nich również zlekceważenie zagrożenia przez Dowództwo Okręgu Generalnego w Krakowie i rząd w Warszawie. Pamiętając o tym, że przy takiej dysproporcji sił, prawdopodobnie żadnemu innemu polskiemu dowódcy nie udałoby się wygrać tej wojny, należy jednak postawić pytanie czy płk Latinik rzeczywiście wykorzystał wszystkie dostępne siły i środki, aby przygotować obronę Śląska Cieszyńskiego?
Przewaga 10 do 1?
Powtarzanym od 100 lat mitem jest olbrzymia, druzgocąca przewaga wojsk czechosłowackich nad siłami podległymi płk. Latinikowi. Ma ona stanowić jednoznaczne wytłumaczenie dlaczego Czesi tak łatwo wygrywali i doszli aż do rzeki Wisły. Im bardziej broniono zasług polskiego dowódcy, tym większe i coraz bardziej fantastyczne liczby podawano. Władysław Zabawski (były red. naczelny „Dziennika Cieszyńskiego”) pisał
w 1927 r. o ataku armii czeskiej liczącej do 20 tysięcy i siłach podległych płk. Latinikowi liczących coś ponad 1000 żołnierzy. Do dziś najczęściej podaje się najwyższą liczbę wojsk czechosłowackich: ok. 16 000 żołnierzy (stan z ostatniego dnia wojny, kiedy napłynęły liczne posiłki) i najniższe dane dotyczące polskich sił ok. 1 300 żołnierzy, z pierwszego dnia wojny.
Tymczasem liczebność sił czeskich w dniach 23-24.01.1919 r. to ok. 7000 ludzi, co potwierdzają zarówno źródła czeskie, jak i sam płk Latinik w swojej książce pt. „Walka o Śląsk Cieszyński w r. 1919”. Ilości polskich żołnierzy podlegających swojemu dowództwu na dzień 22 stycznia podaje jako prawie 1600 żołnierzy „w linii”, a stan żywnościowy na ok. 3000 ludzi. Różnica, to żołnierze służb tyłowych, chorzy, kucharze, posterunki na dworcach kolejowych itp. Jednak reorganizacja wojsk przed spodziewanym atakiem mogła przesunąć do „pierwszej linii” kilkuset z nich. Niestety choć Latinik twierdził, że przewidział dokładnie moment czeskiego ataku, reorganizacji takiej nie przeprowadził. Podlegała mu także żandarmeria, licząca 546 ludzi umundurowanych i Milicja Polska Śląska Cieszyńskiego, która potencjalnie mogła osiągnąć stan około 6000 ludzi. Jednak na tydzień przed wybuchem wojny, płk Latinik (który wszędzie widział komunistyczne zagrożenie), rozpoczął rozbrajanie i rozwiązanie milicji. Kiedy nastąpił czeski atak, milicjanci byli w większości nie umundurowani, a część nie miała już broni.
Mjr dypl. Adam Przybylski, autor najlepszego opracowania dot. tej wojny, określił stan żywnościowy wojska pod koniec 1918 r. na przeszło 250 oficerów i do 4000 szeregowych. Z kolei por. Jerzy Szczurek, oficer pułku cieszyńskiego, podaje że w walkach wzięło udział 104 oficerów i 1903 żołnierzy tego pułku. Przyjmując te dane jako najbardziej wiarygodne można przyjąć, że siły podlegające dowództwu płk. Latinika w dniu wybuchu wojny liczyły ok. 3000 (ok. 2000 żołnierzy z pułku cieszyńskiego, ok. 400 przysłanych z pułku wadowickiego, 35 szwoleżerów i 546 żandarmów). Siły te na przewidywalnych kierunkach czeskich ataków mogły liczyć na wsparcie ok. 1000 milicjantów i wielu cywilnych ochotników z Zagłębia Karwińskiego, Trzyńca i okolic Jabłonkowa. Dodatkowo na Śląsku Cieszyńskim, w Bielsku stacjonowało kilkuset żołnierzy, którzy z niewiadomych przyczyn nie podlegali dowództwu płk Latinika i później byli wykazywani w składzie przybywających posiłków. Głównodowodzący miał także prawo ogłosić dodatkową „ogólną mobilizację przymusową” i uzupełnić podległe siły, ale choć jak twierdził przewidział dokładnie moment czeskiego ataku, mobilizacji takiej nie zarządził.
Za najbardziej prawdopodobny stosunek sił obu stron w dniu wybuchu wojny można więc uznać 2 lub 2,5 do 1 na korzyść Czechów. To oczywiście dalej duża przewaga, jednak wojska polskie, gdyby rzeczywiście były przygotowane do odparcia ataku m.in. przez skoncentrowanie wszystkich sił, umocnienie niektórych budynków (dworców kolejowych czy szybów kopalnianych), przygotowanie umocnień polowych, obsadzenie węzłów drogowych itp., miałyby szansę długo i skutecznie zatrzymać wroga. Niestety żadnych takich elementarnych przygotowań, absolutnie niezbędnych i zgodnych ze sztuką wojenną, głównodowodzący nie poczynił.
Bierność Latinika
Jako godny pochwały należy odnotować fakt, że płk Latinik nie uległ czeskiemu oszustwu z „komisją międzysojuszniczą” i nie przyjął żądania wycofania wojsk polskich ze Śląska Cieszyńskiego. Później było już tylko gorzej i praktycznie od razu stracił kontrolę nad przebiegiem działań. Nie udzielił pomocy broniącemu się od godz. 8:00 rano garnizonowi Bogumina, który po godz. 17.00 trafił do niewoli. Kiedy Czesi w nocy z 23 na 24 stycznia przesunęli część oddziałów z Bogumina i zajęli Frysztat wychodząc na tyły obrońców Zagłębia Karwińskiego, okazało się, że płk Latinik nie obsadził dogodnej do obrony linii rzeki Olzy. W tym czasie w Cieszynie było zgrupowanych w rezerwie co najmniej 700 żołnierzy.
Unikając okrążenia oddziały polskie w nocy wycofały się z Karwiny na Pogwizdów, ale 24 stycznia nastąpił także atak od południa przez Przełęcz Jabłonkowską. To niezwykle ważne strategiczne miejsce było bronione tylko przez jeden pluton (ok. 40 żołnierzy) stacjonujący w Mostach i Jabłonkowie. Niszcząc tory kolejowe, cofali się oni przed nacierającymi czeskimi oddziałami (w sumie do 1000 ludzi). Kilkuset milicjantów z Trzyńca, Jabłonkowa i okolic, choć nieumundurowanych i słabo uzbrojonych, wsparło żołnierzy i zatrzymano czeskie natarcie do wieczora pod Bystrzycą.
Bilans pierwszych dwóch dni wojny był dla strony polskiej katastrofalny. Stracono ok. 20% początkowych sił regularnego wojska (w zabitych, rannych i kilkuset wziętych do niewoli). Dodatkowo utracono wsparcie większości milicjantów z Zagłębia, których tylko niewielka część wycofała się z wojskiem pod Cieszyn. Straty czeskie były minimalne; zaledwie 7-8 zabitych i kilkudziesięciu rannych.
Wśród napływających polskich posiłków był także półbatalion (około 240 ludzi) kpt. Cezarego Hallera z pułku wadowickiego, który wieczorem 24 stycznia obsadził Zebrzydowice i Kończyce Małe. W niedzielę 26 stycznia wcześnie rano wojska czeskie uderzyły z Frysztatu i Piotrowic i dysponując co najmniej dwukrotną przewagą rozbiły te siły. Kpt. Haller zginął na polu walki wraz z kilkunastoma swoimi żołnierzami, ok. 100 innych dostało się do niewoli. Rano rozpoczęło się także uderzenie czeskie na Łąki, Pogwizdów i Stonawę. Tej ostatniej broniła 11 komp. pułku wadowickiego. Po całodziennym, zaciętym boju, Czesi zdobyli tę wieś. Zginęło 21 obrońców, z których kilku (7-8) rannych lub poddających się do niewoli, zostało najprawdopodobniej zamordowanych. Ani kpt. Haller, ani obrońcy Stonawy, nie doczekali się żadnego wsparcia z Cieszyna, gdzie
26 stycznia płk Latinik zgromadził już 1000 „bagnetów” w rezerwie.
W swojej książce płk Latinik winą za tę sytuację obarcza kpt. Hallera oskarżając go o to, że zajęcie pozycji zameldował tylko do Krakowa, a nie do Cieszyna, a jako oficer niższy stopniem i przybyły na Front Śląski miał taki obowiązek. Odnaleziony ostatnio dokument źródłowy zadaje temu kłam, jasno potwierdzając, że 25 stycznia kpt. Haller osobiście udał się Cieszyna, żeby zameldować swe przybycie. Nawet jednak gdybyśmy przyjęli wersję płk. Latinika, to dlaczego cały dzień 25 stycznia, bezczynnie czekał i sam nie nawiązał kontaktu z półbatalionem Hallera? Czy było to c.k. austriackie, niewolnicze przywiązanie do dyscypliny i regulaminu, które zabija elementarną wyobraźnię?
Z nieznanych przyczyn płk Latinik w ogóle nie obsadził linii kolejowej Zebrzydowice – Dziedzice i wojska czeskie miały otwartą drogę do przejścia na wschodnią stronę rzeki Wisły i okrążenia wojsk polskich w Cieszynie i okolicy. Trzeba było więc w pośpiechu,
w nocy z 26 na 27 stycznia wycofać się do Skoczowa. Choć płk Latinik w swojej książce stwierdził, że nocny odwrót z Cieszyna odbył się sprawnie i wzmocnił morale żołnierzy i oficerów, rzeczywistość była diametralnie różna. Kapelan pułku cieszyńskiego ks. Grycz pozostawił relację o tej nocy pełnej chaosu, kompromitującego dla dowództwa Frontu Śląskiego min. o tym, że zapomniano o niektórych oddziałach i tylko dzięki przytomności ich dowódców, rano 27 stycznia odeszły one na Skoczów, unikając niewoli. Skutkiem tego dramatycznego odwrotu była utrata kilkuset żołnierzy, którzy zostali odcięci
w Cieszynie lub porzucili służbę w tak nieudolnie dowodzonym wojsku. Morale wojska „padło” i podwoiło to straty z walk 26 stycznia (ok. 50 zabitych, ponad 100 rannych i ok. 150 wziętych do niewoli). Były to najwyższe straty dzienne w czasie całej wojny.
Przegrana bitwa pod Skoczowem
Trzydniowa bitwa pod Skoczowem (28-30 stycznia) była szeregiem starć na całej linii od Strumienia po Ustroń. Po napłynięciu kolejnych posiłków dla obu stron, wieczorem 30 stycznia stosunek sił był następujący: ok. 15 000 żołnierzy czeskich, z których 10-12 000 mogło wziąć udział w bitwie (reszta musiała okupować zajęty teren, gdzie buntowali sie polscy górnicy i robotnicy), a siły polskie liczyły prawie 5000 żołnierzy. Nowa linia obrony, biegnąca od Strumienia do Ustronia, liczyła ok. 40 km. Niezbędne więc było podzielenie frontu na kilka odcinków, którymi dowodzili doświadczeni oficerowie (ppłk Stanisław Springwald, płk Bolesław Jatelnicki i ppłk Witold Hupert), którzy w związku z problemami z łącznością, poza ogólnymi dyrektywami od płk. Latinika dowodzili w dużej mierze samodzielnie.
Skuteczna obrona, mimo ciężkich walk trwała na odcinku od Strumienia do Kisielowa. Niestety na odcinku na wchód od Kisielowa do rzeki Wisły, który podlegał bezpośredniemu płk. Latinikowi, Czesi już 29 stycznia zajęli słabo obsadzony Ustroń wraz z niezniszczonymi mostami i kładkami przez Wisłę. Załamało to podstawowe założenie polskiej obrony, jakim było niedopuszczenie do przejścia wojsk czeskich na wschodni brzeg Wisły. Stało się tak, ponieważ odcinek ten został zbyt słabo obsadzony. 30 stycznia, kiedy Czesi rozpoczęli od rana natarcie na pełną skalę na całej linii frontu, udało im się przełamać polską obronę tylko na tym odcinku i zająć m.in. Bładnice Dolne, Nierodzim i most na Wiśle w Lipowcu. Po wschodniej stronie Wisły, czeskie patrole dotarły aż do folwarku Woleństwo. Dzięki kontratakowi m.in, żołnierzy pułku cieszyńskiego, do wieczora wyparto nieprzyjaciela z zajętego terenu. Jednak płk Latinik, obawiał się, że następnego dnia Czesi zgromadzonymi świeżymi siłami okrążą Skoczów od wschodu i uznał obronę linii Wisły za przegraną. Po godz. 18:00 wydał rozkaz o przygotowaniu do odwrotu na wschód na zapasową linię obrony ok. godz. 20. Mimo protestów żołnierzy z pułku cieszyńskiego rozkaz ten został zatwierdzony przez Dowództwo Okręgu Generalnego w Krakowie.
Na szczęście naciski państw Ententy na rząd czeski zmusiły go wreszcie do zatrzymania dalszych walk i ok. godz. 20. do sztabu polskiego w Skoczowie przybyli czescy parlamentariusze z propozycją przerwania walk i zawarcia rozejmu. Płk Latinik zaczął się wtedy przechwalać, że gdyby tylko miał jeden dodatkowy batalion w odwodzie, to rozbite wojska czechosłowackie wiałyby w popłochu. Było to jednak „robienie dobrej miny do złej gry”, wywołujące niemałe zdziwienie wśród oficerów, którzy dwie godziny wcześniej otrzymali rozkaz do przygotowania odwrotu jasno oznaczający, że płk Latinik uznał się za pokonanego, a bitwę o Skoczów za przegraną.
Podsumowanie
Płk Latinik nie tylko nie przygotował na piśmie planu operacyjnego na wypadek wojny, ale nie zorganizował także odpowiedniego sztabu swych wojsk i nie zapewnił mu łączności. Mimo tego i całej serii błędów, z których część najbardziej rażących ww. nie poczuwał się do żadnej winy za przegraną w fatalnym stylu wojnę. W swojej książce stwierdził, że przewidział atak wojsk czeskich, że podlegające mu wojska były zupełnie przygotowane do walki, a Czesi zostali przez niego silnie i dotkliwie odparci, a nawet pobici pod Skoczowem (sic!). Brak planu obrony wyjaśnił w iście c.k. austriackim „stylu” tym, że nie doczekał się w tej kwestii żadnych instrukcji i dyrektyw od Naczelnego Dowództwa.
Praktycznie tuż po rozpoczęciu walk stracił kompletnie kontrolę nad ich przebiegiem. Był całkowicie bierny, pozwalając przeciwnikowi na dyktowanie warunków, czy wybór miejsca i czasu starć, które Czesi prawie wszystkie wygrywali. Płk Latinik bał się podjąć jakiekolwiek spontaniczne działania, nie odważył się na żaden manewr zaczepny, który zmusiłby przeciwnika do zmiany planów, zatrzymania i przegrupowania. Nie potrafił lub nie chciał ponosić za nic odpowiedzialności, nie chciał niczym ryzykować…