Cieszyniocy godajom po naszymu. To na Śląsku Cieszyńskim jest oczywiste, ale, prawdę mówiąc, sens tego zdania nie jest dla mnie oczywisty. Co więcej obawiam się, że to proste zdanie jest dla mnie w znacznym stopniu niezrozumiałe. Niezbyt dobrze pojmuję, o co w nim chodzi. Budzi ono we mnie wiele wątpliwości i rodzi wiele pytań, na które nie znajduję prostej, jasnej, definitywnej odpowiedzi.
Co to bowiem znaczy, że cieszyniocy godajom po naszymu? Cieszyniocy, czyli kto? Czy tylko cieszyńscy Ślązacy, czy wszyscy mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego? Jeżeli tylko cieszyńscy Ślązacy, to kim oni właściwie są? Jaka jest obecnie definicja cieszyńskiego Ślązaka? Czy to jest Polak, czy Czech? A może także Niemiec? A może Ślązacy tworzą odrębną grupę etniczną? A może cieszyniocy mieszkają tylko w Cieszynie i tych z Istebnej, Skoczowa, Pruchnej, Ustronia, Wisły czy Zebrzydowic już nie można nazwać cieszyniokami? A co z tymi z Jabłonkowa, Trzyńca, Hawierzowa i Karwiny − też godajom po naszymu? Czy oni też są cieszyńskimi Ślązakami? No ale przecież ci z Wisły, Koniakowa czy Jabłonkowa nie są Ślązakami tylko beskidzkimi góralami. Gorolami są przecież. No a na przykład Wietnamczycy, co od wielu już lat mieszkają i handlują w Czeskim Cieszynie i których dzieci urodziły się nad Olzą, to kim są? Czy też są cieszyniokami? A ci Ukraińcy, których coraz więcej pracuje w powiecie cieszyńskim, jak tu zostaną i zaczną godać po naszymu, to też się staną cieszyniokami?
Wietnamczycy z Czeskiego Cieszyna, Ukraińcy, co pracują w Bażanowicach, i Polacy, którzy coraz częściej pracują po czeskiej stronie, na przykład w Hyundaiu w Noszowicach, na razie nie godajom po naszymu, tylko po swojemu, ale ich swoiste języki, czyli idiolekty, z biegiem czasu mogą wpływać na śląski dialekt i zmieniać gwary Śląska Cieszyńskiego. Językoznawcy mówią o gwarach cieszyńskich, a także wyodrębniają gwarę jabłonkowską. Polscy językoznawcy mają na ten temat swoje teorie, które łączą gwary cieszyńskie z dialektem śląskim i językiem polskim. Czesi zaś mają na ten temat swoje teorie językoznawcze, które gwary z okolic Cieszyna kwalifikują do gwar laskich i morawskich. Przypomina to przeciąganie liny na swoją stronę. Ale teorie naukowe są uzależnione od bieżącej polityki językowej. A tych polityk językowych związanych z panującą władzą i dominującą kulturą, zwłaszcza kulturą piśmienną, od czasów pierwszych cieszyńskich Piastów wprowadzano w Xięstwie Cieszyńskim wiele. Ustalała je lokalna władza i administracja, która się zmieniała, ale stale związana była z Pragą albo z Wiedniem. Do 1920 roku nie panowała tu władza i administracja polska i nie dominowała polska kultura. Trzeba jednak pamiętać, że mniej więcej do połowy XIX wieku kryterium narodowościowe nie było postrzegane jako istotne. Po domach i chałupach, na polu i rynku, na targu czy nawet w sklepie mówiło się po naszymu, ale już w kościele, na książęcym dworze, w urzędzie i w szkole używało się języków wyższej, piśmiennej kultury oraz kodów i form wyższej, ponadregionalnej, ponadnarodowej, bardziej uniwersalnej cywilizacji.
Śląsk Cieszyński od wieków znajduje się w cywilizacyjnych przeciągach − z południa od Rzymu na północ do Bałtyku, ze wschodu, z dalekiego, sięgającego niemal Grecji łuku karpackiego, na zachód, który zaczyna się na zachodnich zboczach Beskidów. Śląsk Cieszyński od wieków jest skrzyżowaniem kultur i to odzwierciedla się w jego gwarach, które mają charakter hybrydowy. Sam Cieszyn − miasto w 1920 roku boleśnie podzielone pomiędzy dwa państwa − odkąd istnieje zawsze był szczególnym, stale na nowo zawiązującym się węzłem tutejszości i obcości, gdzie autochtoni chcąc nie chcąc wiązali się z migrantami, przybyszami czy werbusami. Owi migranci byli często uchodźcami religijnymi i politycznymi, a od XIX wieku w większości migrantami ekonomicznymi, którzy przemieszczali się za pracą i za chlebem. Ruchy migracyjne w historii Śląska Cieszyńskiego nie zostały dotąd zbadane, ale ich wpływ na cieszyńskość był ogromny i to właśnie one w decydujący sposób wytworzyły tutejszy genius loci, który teraz, niestety, jest w zaniku. I ten międzynarodowy, wielowiekowy, międzykulturowy genius loci odzwierciedla się właśnie w cieszyńskich gwarach, które należałoby rozszyfrowywać, czytać i rozumieć w europejskiej perspektywie, a nie w zaściankowym, anachronicznym konflikcie dwóch, graniczących ze sobą nacjonalizmów. Cieszyniocy więc godajom po naszymu, ale ich naszość jest nasza i nie-nasza zarazem, ich naszość nie jest jednolita i jednorodna. Jest hybrydowa. Nie tylko rodziny cieszyńskich książąt miały rozległe i skomplikowane, europejskie koligacje i parantele. Cieszyńska swojskość z racji pogranicznego położenia jest od wieków otwarta, ponadnarodowa, a także głęboko europejska i w tym miejscu, na skrzyżowaniu szlaków i kultur, inna być nie może. Ktoś, kto tu wprowadzał i pielęgnował narodowe podziały, nie był po prostu cieszyniokiem. Cieszyńskość nie może być narodowo monopolizowana, zawłaszczana przez jedną nację. Naszość cieszyńska jest swojskością ciekawie zmutowaną przez pograniczność i obcość, a cieszyńska swojskość jest naszością hybrydową i międzynarodową, prawdziwie środkowoeuropejską, co jest świetnie słyszalne w cieszyńskich gwarach, które są gwarami nie tyle śląskimi czy morawskimi, ile gwarami prawdopodobnie najbardziej europejskimi w Europie, bo powstałymi na pograniczu języków słowiańskich i germańskich z silnym wpływem języków romańskich. Bo właśnie gwary cieszyńskie stanowią szczególnie osobliwy mischung europejskich języków i rozpatrywanie ich w kontekście wyłącznie etnicznym czy ideologicznie narodowym, tylko polskim czy tylko czeskim jest po prostu niezgodne z językową, historyczną i kulturową rzeczywistością. A sama cieszyńska gwara mówi więcej o cieszyńskiej historii niż historyczne dokumenty, które można ukryć, wyrwać z kontekstu lub zmanipulować przy pomocy polityki historycznej czy nacjonalistycznej propagandy.
W dzieciństwie też godołech po naszymu. Czyli mówiłem tak, jak się mówiło w naszym domu, w naszej chałupie we wsi Kończyce Wielkie. Dziadkowie urodzili się przed I wojną światową za Franza Josepha, ojciec za Hitlera chodził do niemieckiej podstawówki, mama była od niego o kilka lat młodsza i już po wojnie chodziła do polskiej szkoły. Starzik, u którego mieszkałem w dzieciństwie, robił na kopalni w Darkowie, do roboty jeździł przez granicę na rowerze. Z Czech przywoził różne rzeczy, a także różne słowa, których używaliśmy w naszym domu. I nie zastanawialiśmy się nad tym, czy są to słowa polskie czy czeskie. Mówiliśmy więc na przykład gymba, zdrzadło, galaty, galan, cebrzik, frelka, borok, wiecy, amper, szłapa, sztokerla, kłobuk, dycki, dziepro, ciepać, szachta, hawiyrz, bicykiel, blajsztyft, cesta, stróm, fana, putyka, kwit, chlastać, howado, siedlok, babuć, wajca, faszyrka, trusiok, błecha, kapołka, futrować, fusekle, odmaryja, szpyndlik, warzkuchnia, zolyty, zabijaczka, parzok, haziel, rzić, gańba, dziwoki, globin, fifrać, sznupać, zowitka, kuwik, harynki, pieczki, bombony, sranda, psinco. Każde z tych słów ma jakieś pochodzenie. Każde z nich jakoś przywędrowało na Śląsk Cieszyński, tu zostało przyjęte i zadomowiło się w tutejszym języku. Na przykład miłe ówczesnemu cieszyńskiemu dziecku słówko bombony. Jako małe, wiejskie, umorusane chłopię nie wiedziałem, że słowo bombony pochodzi z języka francuskiego i tam, mniej więcej od XVII wieku, oznaczało różne typy małych cukierków powlekanych czekoladą. Francuzi mówili na nie bon-bons, a słówko powstało w wyniku zabawy językowej polegającej na podwojeniu słowa bon, co po francusku znaczy dobry, podobnie jak w innych językach romańskich i łacinie. Takie dobre cukierki, może jadane najpierw na francuskim dworze królewskim, upowszechniły się później w zachodniej i środkowej Europie. Popularne stały się również, rzecz jasna, w Cesarstwie Austriackim, gdzie zainspirowały Johanna Straussa do skomponowania walca Wiener bonbons. No a z Wiednia już niedaleko do habsburskiego Cieszyna. Ale istnieje jeszcze jedna możliwość, jak to słodkie słówko dotarło nad Olzę. Może przynieśli je już w ostatnim ćwierćwieczu XVI wieku kalwińscy uchodźcy z Francji, którzy uciekali stamtąd do protestanckich księstw w środkowej Europie po rzezi, którą francuscy katolicy zgotowali francuskim kalwinom w noc św. Bartłomieja 1572 roku. Trzeba by sprawdzić, kiedy słówka bombony zaczęto używać w Cieszynie. Tylko jak teraz przeprowadzić taką językową archeologię i jak zbadać dawną migrację słów? Tak czy inaczej jest to słówko pochodzenia romańskiego, a skądinąd wiadomo, że ze wszystkich gwar śląskich gwara cieszyńska zawiera najwięcej zapożyczeń romańskich i łacińskich.
W dzieciństwie używałem więc takich słów, jakich używali moi dziadkowie. Moi rodzice mówili już trochę inaczej, jakby bardziej po polsku. Oboje pracowali w Cieszynie i czytali gazety, na przykład Plotkorkę, czyli „Głos Ziemi Cieszyńskiej”. A poza tym pół wieku temu już na co dzień słuchało się polskiego radia i oglądało polską telewizję, chociaż czeską telewizję też się łapało i oglądało w niej czeskie srandy. W miarę dorastania narastał we mnie konflikt pomiędzy gwarą wyniesioną z rodzinnego domu a językiem oficjalnym − językiem szkoły, gazet, radia i telewizji. Coraz częściej wstydziłem się swojej gwary. W końcu w liceum uznałem, że muszę mówić wyłącznie po polsku, tak jak się mówiło w radiu, którego słuchałem, i w telewizji, którą oglądałem, a przede wszystkim tak jak było napisane w książkach, które pasjami czytałem, odkąd tylko nauczyłem się czytać. A najpierw nauczyłem się czytać po polsku. Gdybym wtedy mieszkał gdzieś na wsi pod Czeskim Cieszynem nauczyłbym się czytać po czesku, słuchałbym czeskiego radia i oglądałbym czeską telewizję, choć czasem, jak to przy granicy, łapałbym polską telewizję i oglądałbym w niej zachodnie filmy. W czasach licealnych po czeskiej stronie prawdopodobnie myślałbym o swojej wiejskiej gwarze tak samo jak po polskiej stronie i starałbym się już nie mówić po naszymu, lecz w czeskim języku literackim.
Teraz nie mówię gwarą, językiem mojego wiejskiego dzieciństwa. Niewiele z niego pamiętam, tylko czasem odpomni mi się jakieś słówko, jakaś fraza, ale dzięki tej gwarze, będąc za bliską granicą, w bardziej naturalny, jakby domowy sposób rozumiałem więcej z języka czeskiego, słowackiego, niemieckiego, a nawet chorwackiego. Dzięki tym nieoczekiwanie odkrywanym podobieństwom tych języków do języka mojego dzieciństwa bardziej czułem się Europejczykiem niż cieszyniokiem. Podcieszyńskie wsie, gdzie mieszkałem w dzieciństwie, już właściwie nie istnieją, bo ludzie, którzy tam wtedy mieszkali i mówili po naszymu nie żyją albo wyjechali stamtąd tak jak ja. Teraz w Cieszynie, na ulicy Limanowskiego, słyszę jak dziewczynka w wieku gimnazjalnym bełkotliwie wrzeszczy do komórki ‚‚O kurwa, ale się najebałam!’’. Czy właśnie tak młode cieszynioczki godajom teraz po naszymu, czyli po swojemu? Czy właśnie taką mowę wyniosły ze swojego cieszyńskiego domu?