Na drodze do Pjongczang

0
974
fot. arch. prywatne
- reklama -

Lato w pełni, ale dzisiaj razem z Mateuszem Ligockim wrócimy na chwilę w chłodniejsze klimaty i popatrzymy na ostatnią zimę oczami pochodzącego z Cieszyna snowboardzisty. Odwiedzimy również trzy Olimpijskie miasta , w których miał okazję startować oraz dowiemy się jak idzie mu kwalifikacja do Igrzysk w Pjongczang. Jeśli własnie szukacie pozytywnej i  szczerej lektury to jesteście w odpowiednim miejscu, a jeśli nie to i tak warto przeczytać.

Jakby Pan podsumował swój ostatni sezon?

Generalnie, żeby podsumować sezon trzeba na początku zadać sobie pytanie jakie były cele w tym sezonie, które są dla mnie jasno określone. Tak naprawdę to nie cele na sezon, ale na okres dwóch, trzech lat. Po kontuzji, której doznałem przed Soczi w 2014 roku miałem rok przerwy. Dostałem wówczas wsparcie wszystkich moich najbliższych. Uważali, że to jest dobra decyzja i  jeżeli tylko chcę powinienem dążyć w kierunku celu, a cel jest jeden czyli kwalifikacja na czwarte z kolei Igrzyska Olimpijskie w Pjongczang w 2018 roku. Nie lada wyczyn. Takiego wyzwania podjęły się trzy osoby na świecie ze snowboardu. Nie da się ukryć, że trochę mam za sobą przejechanych kilometrów, startów w zawodach, doświadczenia, wzlotów i upadków, w tym momencie jestem najstarszym europejskim zawodnikiem w cyklu Pucharu Świata,  więc myślę że jak już się zakwalifikujemy to będziemy dopiero myśleć o kolejnych celach. Najpierw jednak trzeba spełnić bardzo rygorystyczne kryteria. Jesteśmy na półmetku na dzień dzisiejszy. Ale to nie znaczy że jestem zakwalifikowany. We wrześniu czeka mnie Puchar w Argentynie, w grudniu w USA, a w  styczniu trzy starty w Europie. IO zaczynają się w lutym. Generalnie jestem zadowolony z sezonu, bo zajmuję aktualnie 35 pozycję. Na IO jedzie 40 zawodników, fajnie było by wyprzedzić kilku, żeby być bezpiecznym. Za mną jest jeszcze 10 groźnych zawodników: Niemcy, Szwajcarzy i Francuzi. Dlatego jestem cały czas w treningu. Jeszcze tydzień temu byłem na desce w Tatrach słowackich,  żeby ten odstęp od śniegu był jak najkrótszy. Półmetek udało mi się zrobić głownie dzięki Mistrzostwom Świata, podczas których udało mi się trafić z formą. Pierwszy raz awansowałem do rozgrywek półfinałowych i tutaj pojawia się historia ze skuterem, który nie dojechał. Trzy skutery kursowały tego dnia i wywoziły zawodników na górę. Dwa pojechały, ja spokojny, nieświadomy niczego czekałem na swój. Wyjeżdżając na górę odłożyłem tylko deskę trenerowi do przygotowania, miałem rozwiązane buty i nagle padła komenda że jestem wołany na start. Mimo tego, że krzyknąłem, że nie jestem gotowy starter puścił bieg. Protest, który złożyliśmy nie wniósł niczego i zostałem sklasyfikowany na 12 miejscu. A mogło być lepiej. Myślę, że przede wszystkim to starter popełnił błąd bo zadecydował jednoosobowo. W bramie startowej powinno stać 6 zawodników, a miał 5. Nie skonsultował tego z jury zawodów. Starter twierdzi, że mnie wołał, a ja go ignorowałem, a nie mogłem tego zrobić, bo go nie słyszałem. Myślę, że sprawa jest po naszej stronie, ale co to zmieni. Mogę liczyć jedynie na to, że Ministerstwo Sportu spojrzy przychylnym okiem i  otrzymam od nich wsparcie w  postaci stypendium uznaniowego, ale potrzebujemy do tego dokumentu, potwierdzającego, że ta sprawa się zakończyła. Natomiast ja jestem spokojny, ani nie mam pretensji do startera, że tak się stało, wierzę że wszystko ma swój czas, wszystko jest po coś i zostanie mi to zwrócone wcześniej czy później. 

Jak wygląda u Pana trening między sezonowy?

- reklama -

Trening to nie tylko praca na śniegu i ten podtrzymujący ale też wypoczynek, żeby organizm doszedł do siebie. Musimy spędzać dużo czasu na śniegu ale bez przesady. Jak wcześniej wspomniałem, jestem zawodnikiem wiekowym i tego śniegu miałem czasem za dużo. I przed tym trzeba się bronić czyli cały czas czuć głód śniegu. Ja ten głód mam, już w lipcu będziemy mieć zgrupowanie śnieżne. Mój trening polega na ciągłym ruchu. Uczestniczę między innymi w lidze tenisowej, z moim parterem z którym spisujemy się świetnie. To przypomina trochę snowboard, gdzie z sekundy na sekundę moje ułożenie się zmienia, w tenisie jest podobnie. Oprócz tego squash, czyli jeszcze szybsza piłka i więcej biegania, ostatnio również pumptrack, czyli deskorolka po torze asfaltowym z muldami i bandami, trochę jazdy na bmx, rowerze zjazdowym, motocyklu crossowym, golf i basen. Do tego dobre odżywianie, dobry sen, unikanie towarzystwa imprezowego, co mi się udaje, bo moi znajomi wiedzą jaki mam ważny czas przed sobą. Mam nadzieję, że uda się do tych igrzysk dojechać. Dużo startowałem w tym sezonie, bo oprócz tego, że miałem cykl PŚ to w ramach dodatkowego przygotowania jeździłem cykl Pucharu Europy i  mniejszych zawodów. 

Czy znajduje Pan czas na odpoczynek?

Odpoczynek w tym wszystkim jest bardzo ważny. Staram się o to dbać bardzo. Nauczyłem się tak zwanych power nap, czyli drzemek 15 – 20 minutowych w ciągu dnia. To daje niesamowite odprężenie, relaks, doładowanie. Od 5 do 8 godzin snu to jest takie minimum, odżywianie, trening, praca. Oprócz tego dochodzą akcje charytatywne, udzielanie się, pomoc w organizacji turnieju hokejowego. Przyjąłem zaproszenie również od pani Anny Dymnej na 3 czerwca na Charytatywny Festiwal Zaczarowanej Piosenki w Krakowie, w ten sam dzień mam Piknik Olimpijski w Warszawie i teraz trzeba to połączyć. Jest tego trochę ale mnie to bardzo cieszy, bo mogę dać coś od siebie innym. Ja sporo dostałem od losu, od rodziców, od Pana Boga. Chce dać siebie teraz innym. Więc jeśli ktoś mnie na coś zaprasza a  jest to dobre to biorę w tym udział. Lubię pomagać i  jakoś muszę sobie to układać. Na razie mi to wychodzi.

Jak zmieniał się Pan na tle wszystkich Igrzysk Olimpijskich?

Turyn 2006 rok, pierwsze Igrzyska dla nas. Ja sobie tak naprawdę sprawy nie zdawałem jakie to jest wielkie wydarzenie. Jeździliśmy cykl PŚ, mieliśmy dobre wyniki. Wtedy Igrzyska były kolejnym startem tylko trochę większym. Dzisiaj zdaję sobie sprawę jak ciężko się na te Igrzyska dostać, że to tylko elita sportowców. Po latach mogę stwierdzić, że traktowałem je jako kolejny start i  patrzyłem w kalendarz gdzie jadę po igrzyskach. Okazało się później, że byłem jedynym zawodnikiem na świecie który spełnił kryteria zarówno do crossu jak i half pipe’u. W Vancouver już byłem bardziej świadomy, ze to jest duże wydarzenie, że cały świat tym żyje i wszyscy chcą się tam znaleźć i oczywiście przywieźć medal. Miałem problem z kwalifikacją i dostałem się tam rzutem na taśmę. Przed igrzyskami leżałem w szpitalu, ale zwolniło się jedno miejsce i mogłem pojechać choć mocno o to walczyłem dwa tygodnie przed igrzyskami.  W Soczi były kolejne przygody ze zdrowiem. Mam nadzieję, że teraz będzie Pjongczang. A co tam będzie to będzie. Trzeba z  pokorą do wszystkiego podchodzić i  dziękować, że mogę o tym teraz rozmawiać. Cokolwiek się wydarzy trzeba to brać na siebie z podniesioną głową i iść do przodu. Jestem podekscytowany tym, że jestem na dobrej drodze do kwalifikacji olimpijskiej. 

Wzoruje się Pan na kimś?

Na wielu osobach. Staram się wybierać sobie takie perełki, które w danej chwili coś fajnego zrobią, powiedzą. Świetnym zawodnikiem, który zrobił wyniki nie do doścignięcia jest Tadeusz Błażusiak, rewelacyjny zawodnik hard enduro. Kiedyś nawet jeździliśmy razem na snowboardzie. Jest to Polak, który moim zdaniem zasługuje na miano najlepszego sportowca Polski w historii. Rządził na motocyklu we wszystkich zawodach w jakich brał udział z małymi wyjątkami. Zwyciężał te najważniejsze zawody. Po prostu gwiazda światowego formatu. W Polsce niedoceniona. Obserwuję i przyjaźnię się również z  Rafałem Sonikiem, który myślę, że nie tylko jest świetnym sportowcem, ale również świetnym biznesmenem, dobrze prowadzi życie rodzinne, ma rewelacyjne motywacyjne przemówienia. Potrafi dzielić się szczęściem z  bliskimi, przyjaciółmi, ale nie tylko. Strasznie się cieszę, że go znam i mogę brać z niego przykład. Oprócz nich można wymieniać Roberta Kubicę , siostry Radwańskie. Jednak te dwie osoby są dla mnie na dzień dzisiejszy wzorami, z których czerpię motywację do treningu, do zawodów i każdego nowego dnia. Na koniec chciałbym złożyć podziękowania osobom, które codziennie wspierają i motywują mnie w  podejmowaniu wyzwań i w realizacji swoich wymarzonych celów. Są to Rodzice oraz Moja Najcudowniejsza Dziewczyna – Katarzyna, bez której ostatnie dwa sezony na pewno nie ułożyły by się tak szczęśliwie. Dużo jej zawdzięczam. Oni są ze mną zawsze na dobre i na złe. I za to im chciałem serdecznie podziękować! 

Co może Pan powiedzieć o poziomie Snowboardu w  Polsce? Jeżeli chodzi o sporty zimowe to jest on jednak z tyłu…

Na pewno w Polsce rządzą skoki, jako sport telewizyjny. Natomiast jako powszechny to nie za bardzo. Tutaj trzeba rozgraniczyć. Zależy z jakiego punktu patrzymy. Ja się bardzo cieszę, że snowboard jest dla każdego. Dla bardzo młodego, nastolatka, 30 i 40 latka, 50, a nawet 60 latka. Jednak sport na świecie ma ogromnego rywala w postaci świata multimedialnego. Obym się mylił, że dla niektórych ludzi może być w przyszłości tym samym, co prawdziwy sport. A ogólnie system polskiego sportu jest dalej kulejący, małe dofinansowania na kluby, na kadry narodowe. Taki narybek, który gdzieś się tam pojawia i osiąga wyniki sportowe dosyć dobre, idąc na studia potem patrzy na mistrzów. Przychodzi decyzja albo studia albo sport. Oprócz piłki nożnej, tenisa i innych sportów drużynowych to ciężko mówić o tym, że się uprawia sport zawodowo, czyli otrzymuje godziwe wynagrodzenie. Te osoby zastanawiają się jak tu godzić koniec z końcem. O rekreację się nie boję w snowboardzie, to jest jeden z najłatwiejszych sportów zimowych, z którego można czerpać satysfakcje. Ale z poziomem może być problem. Sport zawodowy to sito gdzie zostają tylko najlepsi. Na dzień dzisiejszy niestety ten poziom idzie w dół. Patrzmy jednak na to pozytywnie, oby się to zmieniło.