Na co dzień jesteśmy graczami bardzo twardej, kontaktowej i najszybszej spośród wszystkich zespołowych dyscyplin sportu na świecie. I jako sportowcy pragniemy sprawiać kibicom radość, cieszyć ich naszą grą i osiąganymi wynikami. To wszystko jednak wielokrotnie bywa okupione naszym zdrowiem, a czasami i życiem. Chciałbym jednak, aby ciemniejsze strony sportu nie przesłaniały tych wszystkich wspaniałych chwil, dla których rywalizujemy ze sobą, a które kibice przeżywają jeszcze długo po zakończeniu meczu, sezonu ligowego czy mistrzostw świata.
W ostatnich tygodniach nie tylko hokejowym światem wstrząsnęło wydarzenie z meczu hokejowego w Anglii, gdy w efekcie odniesionych obrażeń zmarł Adam Johnson, zawodnik uczestniczący w tym spotkaniu. Ten wypadek nie tylko w naszym hokejowym środowisku wywołał wiele dyskusji na temat ryzyka, zagrożeń i niebezpieczeństw czyhających na sportowców. Tragedia na angielskim lodowisku zbiegła się w czasie z kontuzją, jakiej doznałem na jednym z treningów, a która eliminuje mnie z gry w najbliższych miesiącach. Oczywiście trudno mi nawet zestawiać ze sobą te dwa zdarzenia, a jednak refleksje nad uprawianiem sportu nasuwają mi się same w ostatnich dniach.
Nasza dyscyplina bywa kontuzjogenna, czasami i niebezpieczna, jednak wychodząc na lód nie myślimy o ewentualnych konsekwencjach twardych i niespodziewanych zdarzeń na lodzie. Wydaje mi się, że gdybyśmy byli zachowawczy w tym sensie, że przed każdym meczem martwilibyśmy się nadmiernie o zdrowie, to jednak musielibyśmy zrezygnować z uprawiania sportu w ogóle. Wszyscy, którzy oglądają naszą dyscyplinę wiedzą dobrze, że zwykle staramy się grać fair play, bo jednak szanujemy się nawzajem i wiemy, że wszystko do nas może powrócić. Nieuniknionym jest jednak, że kontuzje się przytrafiają i będą przytrafiać, bo taki charakter mają sporty kontaktowe.
A powracając do tragicznego meczu w Anglii – takie historie na szczęście nie przydarzają się w naszej dyscyplinie często. Odkąd gram w hokej jest to drugie śmiertelne w skutkach zdarzenie na lodzie. Dlatego też nikt z nas nie myśli o tym sporcie w takich kategoriach, że mógłby stracić życie. Jest przecież wiele innych dyscyplin sportu, w których współczynnik ryzyka jest o wiele większy, jak choćby sporty motorowe. Dlatego mam nadzieję, że ta tragedia w żaden sposób nie położy się cieniem na hokeju, tak jak po tragicznych wydarzeniach np. na torach żużlowych kibice nie odwrócili się od tego sportu, lecz wspierali sportowców również w najtrudniejszych momentach.
W hokeju gramy zazwyczaj dżentelmeńsko, w taki sposób by sobie nie zrobić krzywdy. Jednak wszyscy ci, którzy obserwują nasz sport wiedzą, że w ferworze rywalizacji, gdy w zawodnikach buzuje adrenalina, wszystko może się wydarzyć, bo przecież sport z zasady bywa nieprzewidywalny i w tym tkwi również jego piękno. Niedawno zakończyły się mistrzostwa świata w rugby, które również oglądałem. W tej równie twardej i kontaktowej dyscyplinie zdarza się mnóstwo kontuzji, zawodnicy jednak grają z szacunkiem dla rywala, bo zasady fair play są tam codziennością. Rugbiści podczas meczu, podobnie jak hokeiści, rywalizują ze sobą, dlatego mogą przytrafiać się kontuzje. Jednak po meczu nie tylko wszyscy podają sobie rękę w geście podziękowania, lecz są w stanie pójść razem na przysłowiowe piwo.
Cały czas zresztą podkreślam, że taką pracę sobie wybrałem i muszę liczyć się z wszystkimi konsekwencjami. Momenty, w których kontuzja eliminuje nas z gry na jakiś czas, to chwile, gdy mamy czas na refleksje. Jak wiecie z poprzednich felietonów, bardzo cieszyłem się na nowy sezon w nowej drużynie, z nowymi wyzwaniami. Po raz kolejny przekonałem się jednak, że można wiele rzeczy planować, a później w jednej chwili przydarza się kontuzja, która te plany niweczy. Trzeba jednak nauczyć się żyć i w takich okolicznościach, wykorzystywać taki czas na maksymalną regenerację i odpoczynek. Co więcej – kontuzja przydarzyła się w takim okresie, że nie zabierze mi najlepszych miesięcy w obecnym sezonie.
Zresztą to nie pierwsza kontuzja, której doznaję, i czuję, że również po niej powrócę mocniejszy. Cieszę się, że mam rodzinę i nieustannie otrzymuję od niej ogromne wsparcie. Siłę czerpię również z wiary, bo wiem, że bez zawierzenia swoich spraw Bogu byłoby mi zdecydowanie trudniej znosić dramatyczniejsze chwile, zarówno w sprawach życiowych, jak i zdrowotnych. Dlatego zazwyczaj po kontuzjach wracałem silniejszy, także mentalnie, bo miałem czas na poukładanie wielu spraw w głowie, na które czasami w sezonie najzwyczajniej brakuje czasu. Myślę, że nie tylko u mnie kilkumiesięczna przerwa sprawia, że wyczuwa się ogromny głód gry, a powrót staje się bardzo energetyczny.
A w tym sezonie czekają na mnie jeszcze poważne wyzwania. Mam ogromną motywację, aby nie tylko wspomóc zespół z Ołomuńca w play-offach, na które bardzo liczę, ale również polską kadrę na mistrzostwach świata elity. Na ten moment czekam od lat, od chwili pierwszego powołania do reprezentacji. Jestem w kontakcie ze sztabem szkoleniowym i jeśli tylko będę zdrowy, na turnieju chciałbym wystąpić. Ten sezon, choć nie zaczął się dla mnie najlepiej, może zakończyć się dobrze, w co głęboko wierzę.
Nie chcę się załamywać, dzięki temu mam teraz więcej czasu dla rodziny, zakładam, że okres bez gry spożytkuję najlepiej jak potrafię, poświęcając więcej uwagi najbliższym. Zwykle w tzw. normalnym czasie nie mam tylu okazji, aby nacieszyć się domem i dziećmi. Właśnie w takich chwilach człowiek uświadamia sobie, że sport to jednak nie wszystko.