Spełniam małe marzenia – rozmowa z Kamilem Wałęgą

0
469
Kamil Wałęga ma za sobą bardzo udane występy w reprezentacji Polski. fot. Michał Chwieduk
- reklama -

Każdy sportowiec chce wygrywać, i choć wiem, że Trzyniec w ostatnich latach zdobył cztery mistrzostwa z rzędu i może być nimi trochę nasycony, to jednak chciałbym zasmakować tytułu z tą drużyną – mówi Kamil Wałęga, nowy napastnik HC Oceláři Trzyniec oraz reprezentacji Polski.

Opowiesz nam o swoich hokejowych początkach?
 
Na pierwszy trening zaprowadził mnie tata, sam grał amatorsko w Czarnych Panterach w Cieszynie, więc był to zupełnie naturalny krok. Miałem wtedy cztery lata i pamiętam, że na początku nie szło mi jakoś wyjątkowo dobrze. Jednak w chwili, gdy załapałem hokejowego bakcyla, wszystko zaczęło się dobrze układać, polubiłem treningi, trudno było mi sobie wyobrazić dni bez hokeja. I trwa to do dziś. Być może moje losy potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby ojciec zabrał mnie na trening innej dyscypliny.  Na szczęście, za co bardzo mu dziękuję, zaprowadził mnie na hokej.
Bardzo szybko zrozumiałem, że chciałbym z tą grą związać swoje życie. Jestem bowiem zdania, że jak się robi to, co się lubi, to trzeba się tego trzymać jak najdłużej. Dlatego cierpliwie od najmłodszych lat trenowałem i wiedziałem doskonale, że rezygnacja z tego sportu byłaby dla mnie zbyt bolesna. A ponadto najzwyczajniej w świecie roznosiło mnie, gdy byłem dzieckiem, biegałem po domu, więc sport okazał się zbawienny także dla rodziców (śmiech). 
 
Skupiałeś się wyłącznie na hokeju czy były też inne dyscypliny sportu?
 
Gdy trenowałem i grałem w młodszych kategoriach, to wraz z końcem sezonu hokejowego chodziliśmy w Zebrzydowicach grać w piłkę. Było to w pewien sposób przedłużenie treningów, nawet radziłem sobie całkiem dobrze na boisku. Jednak nie tak dobrze jak na lodowisku, dlatego zostałem przy hokeju.
 
Od początku czułeś, że Twoim miejscem w zespole są formacje ofensywne?
 
Chyba od pierwszego dnia poważniejszych treningów wiedziałem, że chcę być napastnikiem i strzelać bramki. Choć rzecz jasna wielu z nas na pierwszych treningach chciało zostać bramkarzami, zresztą ja również, jednak szybko mi przeszło. 
 
Kiedy poczułeś, że hokej jednak będzie Twoim sposobem na życie?
 
Myślę, że ta chwila nastąpiła wraz z pójściem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, czyli rozpoczęcia nauki w liceum. Znałem już wtedy swoje możliwości, czułem, że wciąż mogę się rozwijać. Najgorszy jest przeskok między wiekiem juniora a seniora. Gdy zacząłem grać w barwach SMS wiedziałem, że będę musiał ciężko pracować, jednak bardzo chcę to robić. 
 
A to wszystko, co Cię dotychczas spotkało, to już kariera, czy jednak wciąż przygoda z hokejem?
 
Zdecydowanie to jeszcze przygoda, aby mieć karierę, muszę na nią zapracować. I nie mam z tym problemu, gdy mnie ludzie pytają o moją przygodę z hokejem, bo tak te moje dotychczasowe doświadczenia wciąż postrzegam. 
 
Jednak masz za sobą grę w kilku klubach, zaczynałeś w zespole z Jastrzębia, z którym jak dotąd osiągnąłeś najwięcej…
 
Jestem wychowankiem klubu z Jastrzębia i w nim spędziłem najwięcej swoich hokejowych lat, tam też osiągnąłem największe, jak dotąd, sukcesy. Jednak każdy klub, z którym byłem związany, dał mi coś innego, w każdym czegoś się nauczyłem. I tak jak w Jastrzębiu przeszedłem wszystkie kategorie wiekowe, tak trzy lata spędzone w SMS również wpłynęły na mój sportowy rozwój – przede wszystkim tam zacząłem przechodzić do kategorii seniorskiej. Z kolei lata spędzone na Słowacji to duży przeskok do lepszej ligi, a przede mną kolejne poważne wyzwanie.
 
Jak trafiłeś do ligi słowackiej?
 
Wraz z klubem z Jastrzębia zdobyłem tytuł mistrza Polski, i bardzo chciałem spróbować swoich sił za granicą. To był doskonały czas i wiek, aby zmierzyć się z takim wyzwaniem. Bardzo pomocny okazał się nie tylko mój agent, ale również trener JKH – Robert Kalaber, który w ciepłych słowach opowiadał Słowakom o moich umiejętnościach. Na testy zaprosił mnie zespół z Liptowskiego Mikulasza, po dwóch tygodniach wspólnych treningów z drużyną klub zaproponował mi kontrakt. Spędziłem tam dwa lata, i myślę, że dobrze się tam odnalazłem.
 
Propozycja, która wpłynęła z Trzyńca, była zaskoczeniem?
 
Gdy otrzymałem pierwszy telefon z trzynieckiego klubu od Jana Peterka byłem mocno zaskoczony, jednak bardzo pozytywnie. Oczywiście zaraz zaczęły mi w głowie buzować emocje, lecz postanowiłem wszystko na spokojnie przeanalizować. Nie miałem jednak wątpliwości – podpisując kontrakt w Trzyńcu spełniam małe marzenie, by grać w czeskiej lidze, a ponadto w klubie, który znajduje się blisko rodzinnego domu.
 
Stalownicy to zespół, który miałeś okazję oglądać w przeszłości…
 
Tak, widziałem mecze Trzyńca na żywo w Werk Arenie, zawsze czułem emocje, oglądając ten zespół w akcji. Zawsze też podobała mi się atmosfera podczas meczów Oceláři oraz cała otoczka towarzysząca ligowym spotkaniom. Był to dla mnie wówczas zupełnie inny hokejowy świat. Dlatego bardzo się cieszę, że wkrótce będę miał szansę stać się częścią tej drużyny.
Każdy sportowiec chce wygrywać, i choć wiem, że Trzyniec w ostatnich latach zdobył cztery mistrzostwa z rzędu i może być nimi trochę nasycony, to jednak chciałbym zasmakować tytułu z tą drużyną.
 
Liczysz się z tym, że w nadchodzącym sezonie będziesz musiał występować w zespole Frydka-Mistka, czyli trzynieckiej farmy?
 
Taki scenariusz też biorę pod uwagę, choć chcę skupić się przede wszystkim na tym, aby jednak powalczyć o pierwszy skład, czyli grę dla Oceláři. Myślę, że na moją korzyść działa doświadczenie wyniesione z dwóch lat spędzonych w lidze słowackiej, gdzie miałem szansę przetrzeć się w lidze lepszej niż polska, a teraz trafiam do jednej z topowych lig europejskich. I mam nadzieję, że uda mi się przebić, choć wiem, jak silną ekipę ma trzyniecki zespół i ile jeszcze pracy przede mną. Trochę się już poznajemy wzajemnie, byliśmy z klubem na obozie przygotowawczym w Tatrach.
 
A byłych już zawodników trzynieckich Stalowników, czyli Arona Chmielewskiego i Alana Łyszczarczyka, podpytywałeś o klub?
 
Tak, rozmawiałem i z Aronem, i z Alanem, i z tych rozmów wynikało, że tutaj wszystko działa tak, jak trzeba. Rzeczywiście tylko utwierdzili mnie w przekonaniu, że podejmuję dobrą decyzję, wiążąc się z tym klubem. 
 
Jesteś, zwłaszcza po kwietniowym turnieju w Wielkiej Brytanii, ważnym ogniwem reprezentacji Polski, z którą awansowałeś na przyszłoroczne mistrzostwa świata elity. To Twój największy sportowy sukces?
 
Myślę, że to jedno z moich najważniejszych osiągnięć, że po tylu latach przerwy reprezentacja Polski powróciła do grona najlepszych, a ja w tym awansie miałem swój udział. Tym bardziej jest to dla mnie ważne, że w przyszłym roku mistrzostwa odbędą się w Republice Czeskiej, a my swoje mecze z najlepszymi drużynami świata będziemy rozgrywać w Ostrawie. Już teraz, choć do turnieju pozostało wiele miesięcy, mam dreszcze emocji, gdy o tym myślę. Zresztą turniej w Nottingham był moim drugim turniejem mistrzostw świata, debiutowałem w zeszłym roku na mistrzostwach rozgrywanych w Tychach, i w ciągu dwóch lat z reprezentacją zanotowałem dwa kolejne awanse. 
 
Teraz jednak przed Wami zupełnie inny cel, czyli utrzymanie…
 
Będziemy musieli wznieść się na wyżyny umiejętności, nie kalkulować, tylko zagrać najlepsze mecze, na jakie będzie nas stać.
Należę do takich zawodników, dla których gra z orłem na piersi jest zaszczytem, więc jak tylko zdrowie pozwoli chciałbym jak najczęściej grać w kadrze. Liczę, że ten awans wprowadzi trochę zmian w polskim hokeju, doskonale przecież wszyscy wiedzą, że nie zawsze było kolorowo. Ten awans jednak jest mocnym krokiem do przodu.
 
Jeden atak na mistrzostwa świata jest już gotowy? Czyli Ty, Dominik Paś oraz Paweł Zygmunt?
 
Graliśmy razem właściwie od zawsze, wszyscy przechodziliśmy przez SMS, wspólnie reprezentowaliśmy Polskę w różnych kategoriach wiekowych. Znamy się dobrze, jesteśmy dobrymi kolegami, więc i trenerzy reprezentacji postanowili nam zaufać i stworzyli z nas jeden atak, który chyba fajnie zagrał na ostatnich mistrzostwach.
- reklama -