Pod wpływem

0
1223
fot. arch. Spot
- reklama -

Alkoholizm to częsty problem społeczny, który pojawia się w każdym środowisku bez względu na jego status materialny, stopień wykształcenia, lokalizację, a nawet grupę wiekową. Nałóg ten dotyka zarówno ludzi na wysokich stanowiskach, jak i bezrobotnych, osoby z wieloma dyplomami i te niewykształcone, w środowisku miejskim oraz na wsi. Potępiany przez społeczeństwo, traktowany jest jako wolny wybór osoby uzależnionej i prowadzi do jej kompletnego odrzucenia, izolacji i dalszej degradacji. Leczenie alkoholizmu nie jest proste i wymaga przede wszystkim dobrej woli pacjenta, ale również szeroko rozumianej współpracy osób bliskich.

 

Szkoła doświadczenia kosztuje, ale żadna inna nie potrafi lepiej wykształcić człowieka”.
Benjamin Franklin

Z Markiem Masalskim spotkałam się w kawiarni. Przywitał mnie bardzo wysoki, szczupły mężczyzna. Moją uwagę przyciągnęła ładna koszula i dobrze skrojona marynarka. Zadbany, uśmiechnięty i przede wszystkim bardzo miły. Zanim spotkałam się z Markiem próbowałam już wcześniej choć w części poznać jego historię. Dowiedziałam się o nim od Mariusza Andrukiewicza ( za-ło-ży-cie-la Sto-wa-rzy-sze-nia Pomocy Wza-jem-nej „Być Razem”).  Marek walczył z alkoholizmem i udało mu się zacząć nowe życie, choć jak mówi udaje się ciągle na nowo i każdy dzień jest walką.

- reklama -

,,Moja droga rozpoczęła się 15 marca 2002 roku . I moje bycie trzeźwym to jest ciągła walka. Każde rano otwiera życie, które mamy przed sobą. A moje bycie trzeźwym to wciąż proces, który trwa.”

Urodziłem się w Cieszynie i z tym miastem związane było całe moje życie. Wychowałem się w rodzinie inteligenckiej. To mi dało pewną przewagę i zasady, które mi wpojono. Nie dano mi dobrego wykształcenia ale wychowano mnie w kulcie pracy. Ze względu na mój wysoki wzrost szybko traktowano mnie dość poważnie i w wakacje w ostatnich latach szkoły podstawowej już pracowałem w piekarni. Zarobione pieniądze przeznaczałem na kupowanie płyt. To były czasy płyt winylowych. Wydawałem na to każdy grosz, ale dla mnie było to ważne, bo muzyka jest moją wielką pasją. Moi rodzice rozwiedli się a mama dla mnie i siostry nie miała czasu. Autorytetu ojca jednak mi zabrakło. Nie ukończyłem szkoły średniej bo dla mnie była ważniejsza możliwość zarobku. To był początek schodzenia z tej właściwej ścieżki. Już wtedy jako młody chłopak zasmakowałem w trunkach. Nie dopuszczono mnie do klasy maturalnej więc podjąłem pracę. W ogóle za szybko wszedłem w dorosłość. Ożeniłem się bardzo szybko nie zdając sobie sprawy z odpowiedzialności. Pojawiło się pierwsze dziecko , po czterech latach kolejne. W krótkim czasie urodziło się trzecie. Niestety to już był czas kiedy powoli urywał mi się kontakt z rzeczywistością. Cały tydzień czekałem tylko na sobotę kiedy będzie można pójść do baru. Tam było moje towarzystwo, które nadawało na tej samej fali. To był mój wyimaginowany cudowny świat. Ale jeszcze wtedy pracowałem żeby pomóc utrzymać rodzinę. Moja żona jest pielęgniarką. Jest  niezwykłą kobietą, która poradziła sobie sama z wychowaniem dzieci. Zmieniły się czasy a ja miałem swoją firmę handlową, która przynosiła niekontrolowane dochody. Wszystko jednak było suto zakrapiane alkoholem. A ja przegapiłem ten moment kiedy przekroczyłem tą granicę. Już wtedy byłem uzależniony od alkoholu chociaż wtedy tak tego nie widziałem. Mieszkałem poza Cieszynem a złe reakcje żony na sytuację łagodziłem pieniędzmi. W końcu jednak moja żona miała dosyć co jest zrozumiałe. W tym czasie sprzedałem mieszkanie i samochód. Wszystkie pieniądze roztrwoniłem i wciągu dwóch miesięcy stałem się osobą bezdomną. Firmy nie byłem w stanie dopilnować więc też padła. Praktycznie mieszkałem w knajpie. Pojawiła się okazja zarobku na przemycie alkoholu z Czech. Utrzymywałem się z tego osiem lat. Towarzyszyło temu picie ogromnych ilości alkoholu. Doszedłem do momentu kiedy potrzebowałem litr wódki na noc. Dwa razy dziennie byłem pijany do utraty świadomości. Z kolegami wynajmowałem mieszkanie co w sensie mojej bezdomności bardzo mi pomogło. Udało mi się uniknąć ulicy. Moje życie w Cieszynie zawęziło się do bywania w okolicach granicy. Uświadomiłem sobie pewnego dnia, że przez trzy lata nie byłem na rynku. Powoli przychodził moment zastanowienia. Moje zdrowie było w coraz gorszym stanie. Odporność na alkohol spadała. Myślałem o tym by przestać pić. Miałem jednak o trzeźwieniu bardzo mylne pojęcie. Wydawało mi się, że jak przestanę to nagle zacznie mnie kochać rodzina, że od razu znajdę pracę i będę normalnie funkcjonować w społeczeństwie. To był czas kiedy mój organizm nie dawał już rady a ja nie potrafiłem przestać pić. Pewnego dnia moja siostra zaprowadziła mnie do oddziału Opieki Społecznej na ul. Srebrnej. Był środek lata a ja ubrany byłem w zimową kurtkę przewiązaną sznurkiem bo wiecznie było mi zimno. Trzy lata nie byłem u fryzjera. Wyglądałem strasznie. Siostra wepchnęła mnie do środka i zatrzasnęła drzwi. Siedział tam Mariusz Andrukiewicz. Po kilku minutach ciszy zaczął ze mną rozmawiać. Dał mi adres ośrodka odwykowego w Katowicach. Myślałem wtedy, że tego nie potrzebuję. Sama rozmowa z Mariuszem już była odwykiem. Ale po wyjściu stamtąd musiałem się napić. Potraktowałem Mariusza jak osobę, która w ogóle nic nie wie i nie ma żadnego doświadczenia. Jednak pojechałem do tych Katowic tylko, że o tym miejscu miałem zupełnie inne wyobrażenie. Kazano mi przynieść zaświadczenia o stanie mojego zdrowia, skierowano mnie na mitingi AA i kazano czekać na swoją kolejkę do przyjęcia. Wydawało mi się, że sam wyjazd do Katowic jest formą leczenia.. Nagle okazało się, że przez te lata zmienił się cały system opieki zdrowotnej. Nie umiałem się w tym odnaleźć i nie umiałem też zahamować picia. Znalazłem się wtedy w szpitalu z powodu gruźlicy. Leżałem tam trzy miesiące. Jednak to nie był czas w trzeźwości, bo koledzy donosili mi wódkę. Pobyt w szpitalu wykorzystałem na czytanie. Wypuszczono mnie ze szpitala z nadzieją, że będę się leczyć, bo wyjście z tej choroby to długi proces. Jednak pijąc nadal było to trudne. Pojawiły się problemy z alimentami, przyznano mi kuratora, o Katowicach zapomniałem a Mariusza Andrukiewicza starałem się w Cieszynie unikać. Robiliśmy z kolegami pijackie maratony. Sprawdzaliśmy ile jesteśmy w stanie wypić. Zabraliśmy 80 litrów wódki i piliśmy dopóki się nie skończyła. Nie wiedzieliśmy jaki jest dzień tygodnia. Nie byliśmy w stanie tego przerwać. Odtruwałem się  mlekiem, rosołem. Teraz jak o tym myślę jestem przerażony. To było jakieś piekło. Miałem omamy słuchowe i wzrokowe. Przyszedł moment, kiedy trzeba było znów zacząć zarabiać. Przemyt przynosił duże pieniądze i kolejną sposobność do picia. Byłem już wyczerpany fizycznie i psychicznie. Dojrzewała we mnie kilka miesięcy myśl o pójściu do Domu Na Błogockiej. Spotkałem kilku znajomych, którzy byli w tym domu. Poszedłem tam z zamysłem, że dam się  nawet przykuć do kaloryfera i przestanę pić. Imponowali mi Ci koledzy, którzy porzucili picie. Też tak chciałem. Przyszedłem na spotkanie, na którym decydowano o moim pobycie w tym miejscu. Nie spodziewałem się tylko, że o moim losie będzie decydował Mariusz Andrukiewicz, którego unikałem. A on zapytał mnie tylko -”zostajesz z nami?”. Zostałem…

Na początku znów musiałem pójść do szpitala bo moja gruźlica była niedoleczona. Spędziłem w szpitalu 7 miesięcy. Po wyjściu ze szpitala wróciłem na Błogocką. Powoli zacząłem przystosowywać się do nie picia. Poznawałem się ze swoją chorobą alkoholową i zaczynałem nazywać to po imieniu. Bardzo pomagała mi siostra i tata, bo nagle okazało się, że jestem bez środków do życia a ciągle pojawiały się problemy ze zdrowiem.  Ludzie którzy mnie otaczali wkładali ogrom pracy w to by mi pomóc, by się udało( nie jestem w stanie  ich wszystkich wymienić). Uczyłem się na nowo życia. Żyłem dzięki tym ludziom i z ich pomocy. Wszystko co dobrze mi służyło było w tamtym domu ale wyjście do ludzi było związane ze strachem. Nagle okazało się, że nie mam kolegów. Pojawiali się obok tylko gdy potrzebowali papierosa albo zabrakło im na wódkę. Bałem się namawiania mnie do picia. Sporo  lęków musiałem pokonać. Dostałem orzeczenie o niepełnosprawności i nawet pierwszą pracę. Uczyło mnie to na nowo systematyczności i odpowiedzialności. Poszedłem na kurs przedsiębiorczości. Po pięciu latach trzeźwości zacząłem prace w Czechach. Relacje w pracy w tym kraju to zupełnie inny świat niż ten, który pamiętam w Polsce. Przez kryzys gospodarczy jednak musiałem wrócić do domu na Błogockiej. Z czasem pojawiła się kolejna pomoc i praca w Czechach z której skorzystałem. Dzisiaj mieszkam blisko Pragi. Spełniam powoli swoje marzenia. Dużo czytam, słucham płyt. Każdego dnia chcę być trzeźwy. Na to, że mogę być w tym miejscu złożyła się ciężka praca ludzi. Dzięki nim dzisiaj żyję. Moje postrzeganie świata jest zupełnie nowe. Moim największym sukcesem w życiu jest to, że zaufałem drugiemu człowiekowi, że pozwoliłem sobie pomóc, że uwierzyłem w dobro ludzi i to ,że świat jest  fajny. Minęło 15lat od kiedy jestem trzeźwy i to jest najlepsze 15 lat mojego życia. Wobec tego miejsca i tych ludzi mam olbrzymi dług.”

Rozmowa z Markiem nie należała do łatwych. Nie zbrakło mokrych chusteczek i nie sposób wszystkiego o czym rozmawialiśmy opisać. Dlatego do historii Marka będę z pewnością chciała wrócić i kontynuować. Jego życie i determinacja jest dowodem na to, że warto o siebie walczyć. Jeśli tylko chcemy zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże odmienić nam nasze życie. Ale ta historia pokazuje jeszcze, jak wielką ważność ma istnienie takich domów  jak ten w Cieszynie na Błogockiej.