Śniadanie na Zamku – literackie

0
1127
fot. arch. autora
- reklama -

cyt.:/sms/
EG – „…czy wychodzą Państwo z domu? Mam kilka pomysłów na Noc Słowa – już 23 czerwca, chciałabym pogadać…”

SM – „…nie daliśmy się pognębić restrykcjom i wychodzimy z domu, nieustannie. Niechaj Moc Słowa będzie z nami…”

Moje miasto znów się zaczyna zaludniać. W kieszeni noszę profilaktycznie maseczkę. Tę otrzymaną kiedyś od Straży Miejskiej. Dwie mi się urwały na gumkach, a trzecią pomyliłem z chusteczką higieniczną. Najlepiej czuję się z jedwabnym szalikiem na twarzy – niesamowicie anonimowo, niczym terrorysta. Maseczka na ustach nie powstrzymuje mnie jednak od nierozsądnych opinii. Tak jak maseczka na uszach nie zagłuszy wszystkich niepomyślnych wiadomości, a maseczka na oczach nie pozbawi mnie udziału w globalnym, pandemicznym performensie.

Zepchnięty na skraj mej ojczyzny, jest czerwiec 2020 roku, nie odczuwam jeszcze pełnej normalności widząc zablokowane dla turystów, i takich jak ja, przejście na Moście Przyjaźni. Tak, nasza ojczyzna jest w tym regionie po obu stronach politycznej granicy. Nasze języki tu, właśnie tu, wzajemnie się uzupełniają, chociaż wielokrotnie posiłkują się dialektem, mową domową.

- reklama -

Gorzko brzmi dla mnie obserwacja, że pandemia jako ogólnoludzkie zagrożenie, nie wyzwoliła solidarności i zjednoczenia ponad podziałami. Czy dlatego, że jesteśmy, nie tyle zarażeni wirusem, co wprost nieuleczalni, bo niszczymy naturę i siebie samych? Dla tych, którzy posądzają mnie, że mam w swym menu ekskluzywne danie z nietoperzy i wymagam kwarantanny, rad bym reaktywował Święte Oficjum dla skorygowania wszelakich niedomówień. Zaraża mnie nie postać wirusowego zapalenia płuc, ale myśl, że nie podasz mi ręki z uwagi na moje odmienne preferencje kulturowe, że korzystam z wolności słowa, że bronię się przed ogłupieniem.

Z tym większą determinacją wybrałem się na Noc-Dzień Słowa. W spotkaniu inspirowanym astronomicznym przesileniem, uczestniczyłem na żywo, nie wirtualnie. Ta wirtualność bowiem ma tu duże, chociaż dyskusyjne znaczenie. Lękający się tradycjonaliści obawiają się już dziś przymiarki do nowej epoki, do nowego raju matriksu.
Śniadanie na Zamku rozpoczęło się o 10:05 i mimo woli skłaniało do nie zakładania maseczki, która by wielce komplikowała konsumpcję. W ofercie był chleb domowego wypieku. W czas zarazy, w czas czytania Dekameronu, każdy z nas powinien już umieć piec chleb. Krasić go można dżemikiem z truskawek i rzewienia, pastą bobową, czy smalczykiem na fasolkach. Zielone zaplecze Klubokawiarni „Presso”, za którym cieszy się zasłonięte starymi drzewami moje miasto, to miejsce właściwe, kojarzące mi się z przekornym wierszem Roberta Kowalskiego. „Miejsce spotkań – przestrzeń świątyni / to spotkanie z Tobą / czy mury granic / między ludzką chwilą / z boską wiecznością ? // może dla zachowania balansu / spotkajmy się / w szczerym polu. /// ” Trzeba przyznać, że w Śniadanie była wkomponowana, dla zachowania balansu, zielona łączka „szczerego pola”, na której zasiadła część gości. To oni, ci z łączki, szczerze opowiedzieli co czyta się dzieciom. Tak naprawdę, to pierwsze książki są po prostu obrazkowe. Świetne odkrycie, pomyślałem, widząc prezentowaną bezsłowną, czysto ilustracyjną książkę. W końcu piktogramy są uniwersalnym językiem. Wskazuję palcem i wszystko jasne. Burzy mi to jednak dotychczasowy porządek rzeczy i każe mi poszerzać horyzonty. Przecież czytałem to zdanie wyraźnie – „…na początku było Słowo…”.

O tajemnicy książki i roli czytelnika, w swej powieści „Cień wiatru” barcelończyk Carlos Ruiz Zafón dzieli się ciekawą sentencją. „…Książka, każdy tom, posiada własną duszę. I zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał jak i duszę tych, którzy tę książkę przeczytali. I tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią…”.

Młody poeta Michał Fałtynowicz, rocznik 1996, którego tomik wydany w czasie pandemii czytam, zaraża mnie swą poezją od samego świtu. Podpowiada mi tą swoją reportażową esencją, tą niby prozą pionową, że książka to podróż. Lubię podróże, podczas których też niebywale dużo czytam. „Pytanie o podróż / dlaczego odbyłem tę podróż / z tobą i było ciebie w niej / nawet więcej // niż mnie, moich słów / wersów oraz książek? ///” Szczególnej podróży doznaję czytając kolejną książkę Olgi Tokarczuk. Zaskakuje mnie ona poetyką swej prozy do tego stopnia, że zacząłem ją podejrzewać o schowany w jej szufladzie manuskrypt poezji osobliwej, jej poezji, którą chowa tylko dla siebie, a szkoda. Dlatego przymierzam się do coraz grubszych tomów, aby mi nie umknęła gdzieś w nieczytaniu poezja słowa, w kwintesencji oczekującego mnie dnia.

Przy śniadaniu nie czyta się gazet, bo przy stole nie można o polityce. Co najwyżej „Przekrój”, gdzie odnalazłem kiedyś wiersz o krowie naszego krajana Zbigniewa Macheja. Da się go lubić za „Antidotum noctis”, jak i za poezję dla nie tylko najmłodszych czytelników, która podniosła poziom dobrego samopoczucia uczestników śniadania na przesileniu. W jednej z dedykacji autor napisał mi uczciwie – „…trzeba być bardziej duchowym…”. Jego teksty to odtrutka na każdy czas.

W samotności czytam sobie do dziś „Pieśni duchowe”, bo Jerzy Trzanowski, którego z łaciny Zbigniew Machej tłumaczył to nie tylko śląski Luter, ale chyba też regionalny Kochanowski. Do porannej lektury cieszyniaków wypada nam sięgnąć po lirykę Jerzego Kronholda, co Pani na Zamku z namaszczeniem uczyniła. Można było wręcz poczuć obecność Poetów wśród nas, duchową bardziej, niż wirtualną, jedność w różnorodności nastrojów, w słowach dobrych, potrzebnych.

Nasze śniadanie było dużym przesileniem. Prawdziwie przestał padać deszcz i na czas spotkania, bez maski, zaświeciło słoneczko. A wyglądało groźnie. W Olzie, jakże dziś granicznej, przesyconej deszczami, trudno dopatrywać się było w ostatnich dniach romantycznej rzeki. W przydomowym ogródkowym azylu rozkwitłe róże zaczęły pokrywać się chorą pleśnią. Inwazja ślimaków bardziej oddziaływała na moją wyobraźnię, aniżeli niedostrzegalny pandemiczny wirus. Nie zdążyłem sobie namalować na obowiązkowej maseczce figlarnego uśmieszku. Znalazłem smak słowa, jego moc. Esencją życia staje się szczere spotkanie, kolejne.