Jak byłem mały, mój dziadek mówił, że za Franza Josepha było lepiej. Jak byłem już duży, ale jeszcze młody, czyli za komuny, stare baby w Cieszynie mówiły, że za Hitlera było lepiej. Za Solidarności, ale jeszcze przed Unią Europejską, ludzie mówili, że za komuny było lepiej. Teraz, kiedy Cieszyn – po tej i po tamtej stronie Olzy – jest w Unii Europejskiej i na drugą stronę można przejść bez paszportu, przepustki, kontroli granicznej i celników, wydaje mi się, że jest znacznie lepiej niż w czasach realnego socjalizmu, w którym przeżyłem ponad połowę swojego życia.
Nie jestem jednak pewien, czy teraz w Cieszynie jest lepiej niż było za Franza Josepha I, z Bożej Łaski Cesarza Austrii, Apostolskiego Króla Węgier i Czech, Króla Lombardii i Wenecji, Dalmacji, Kroacji, Słowenii, Galicji, Lodomerii i Ilirii, a także Wielkiego Księcia albo Księcia, pana i władcy kilkudziesiąciu innych królestw, księstw, hrabstw, krajów, ziem i miast c. k. monarchii. Ich obszar obejmował w sumie chyba pół Europy, a na trzydziestym drugim miejscu tej legendarnej, cesarsko- królewskiej listy znajdowało się Księstwo Cieszyńskie. I choć to w spisie godności i włości cesarskich pozycja raczej odległa, prawdziwi cieszyniocy wierzą, że ich legendarne księstwo bliższe było sercu Najjaśniejszego Pana niż na przykład Toskania, Modena, Siedmiogród, Lotaryngia czy choćby sąsiedni Oświęcim z Zatorem.
Najjaśniejszy i najłaskawszy Cysorz wizytował Cieszyn cztery razy. Pierwszy raz krótko w 1851 roku, kiedy po Wiośnie Ludów jego minister Alexander von Bach przykręcał w cesarstwie absolutystyczną śrubę, potem w 1880 roku, kiedy liberalizacja w cesarstwie zapewniała jego umiłowanym ludom względną stabilizację, następnie w 1890 roku, kiedy modernizacja monarchii zaczęła przynosić jego poddanym odczuwalny postęp cywilizacyjny i ostatni raz w 1906 roku, kiedy belle epoque rozkwitała już w najlepsze, a manewry wojskowe miały zapewnić wiecznotrwałość tej sielanki. W Cieszynie Najjaśniejszy Pan zawsze był witany z najwyższymi szarżami, najbardziej podniosłymi liturgiami, najżwawszymi kawalkadami, najhuczniejszymi salwami, najradośniejszymi wiwatami, najświetniejszymi góralskimi ogniami i górniczymi lampkami, najwyższymi łukami tryumfalnymi oraz innymi fantastycznie uroczystymi i zdobnymi szykanami. Przy tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy – to w Cieszynie, w Księstwie Cieszyńskim i na Austriackim Śląsku nie budziło najmniejszych wątpliwości, szczególnie w głowach przykrytch cylindrami i w dziewiczych serduszkach pod piersią okrytą kremowobiałą suknią Model Rapaics. We wszystkich świątyniach – katolickich, luterańskich i żydowskich – bez względu na wyznaniowe różnice i spory, we wszystkich miejscowych językach, nawet po naszymu, solidarnie zanoszono modlitwę Boże nasz, racz nam zachować Cesarza łaskawego. I długo się wydawało, że te modły będą wysłuchiwane na wieki, że cesarz Franz Joseph I jest nieśmiertelny. Nadszedł jednak 1914 rok, w Sarajewie młodociany spiskowiec Gawrilo Princip oddał kilka celnych strzałów z pistoletu do następcy tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i tak rozpętało się piekło, które pochłonęło monarchię austro-węgierską. Przedtem jednak – 21 listopada 1916 roku – umarł cesarz, który już od dawna nie był w stanie sprawować rządów i prowadzić polityki w swoim cesarstwie. Umarł w nocy, we śnie. Podobno kiedy poprzedniego wieczora kładł się spać, powiedział do kamerdynera: Obudź mnie o wpół do czwartej. Nie dokończyłem jeszcze swojej pracy. To były jego ostatnie słowa przed śmiercią. Pogrzeb odbył się w Wiedniu 30 listopada 1916 roku. Nieprzebrane tłumy żegnały powszechnie lubianego przez wiedeńczyków monarchę w posępnym milczeniu. Świadomość nadchodzącej klęski cesarstwa była już powszechna. Razem z cesarzem żegnano długą, bo trwającą sześćdziesiąt osiem lat, epokę jego panowania i całe cesarstwo.
Setna rocznica śmierci cesarza Franciszka Józefa I stała się dla Austriaków kolejną okazją do nowego i krytycznego spojrzenia na swoją historię. W całej Austrii, a szczególnie w Wiedniu, zorganizowano mnóstwo rozmaitych wydarzeń, które nie tyle składały się na obchody ku czci austriackiego cesarza i cesarstwa, ile pokazywały na nowo, w atrakcyjnej formie i w nowych kontekstach zarówno cesarza Franza Josepha I, okoliczności jego życia i panowania, jak i całą dynastię habsburską oraz jej upadek, który dokonał się poprzez apokalipsę I wojny światowej. Niemal przez cały rok można było w Wiedniu zwiedzać ogromną, specjalnie przygotowaną wystawę Franz Joseph. Na stulecie śmierci cesarza 1830 -1916. Podzielona na cztery wielkie tematy ekspozycja ulokowana została w czterech szacownych przestrzeniach muzealnych. W Pałacu Schönbrunn przygotowano wystawę Człowiek i monarcha, ekspozycja w Muzeum Cesarskiego Transportu nosiła tytuł Majestat i skromność, w Hofomobiliendepot czyli w cesarskim muzeum mebli, wnętrz i sztuki użytkowej przedstawiono splendor cesarskiej odświętności, ceremonialności i szczegóły jego życia codziennego a ekspozycję na zamku Niederweiden w Dolnej Austrii poświęcono największej pasji cesarza czyli myślistwu (wszyscy Habsburgowie uwielbiali polowania) oraz innym formom cesarskiego wypoczynku. Czesi, nasi najbliżsi sąsiedzi, mimo, że ich historyczne zainteresowania skupiały się w tym roku na postaci cesarza Karola IV, sporo uwagi w ostatnich miesiącach poświęcili także Franzowi Josephowi I, który był również królem czeskim i właśnie na fundamentach (bo jednak nie na gruzach) habsburskiej cywilizacji powstało nowoczesne, niepodległe państwo czechosłowackie. Czeska telewizja publiczna wyprodukowała i tej jesieni pokazała ciekawy serial o Habsburgach, w mediach toczyła się debata o stosunku Franza Josepha do Czechów i vice versa, czołowy prawicowy dziennik Lidove noviny przedstawił całą serię ciekawych i krytcznych publikacji przestawiających okres panowania Franza Josepha jako ważnej epoki czeskiej historii. Czesi o Franciszku Józefie I w tym roku pamiętali i zastanawiali się, co dla nich znaczy. Nawet górale w Mostach koło Jabłonkowa wspominali przejazdy cysorza przez Przełęcz Jabłonkowską i przez ich wieś.
Dzisiejszy Cieszyn zupełnie zignorował stulecie śmierci tak kiedyś przez cieszyńskich mieszczan ukochanego cysorza. Cesarskim tematem nie zainteresowały się lokalne władze samorządowe, ani miejskie ani powiatowe. Tematu nie dostrzegły tutejsze instytucje kultury – na przykład Muzeum Śląska Cieszyńskiego i Książnica Cieszyńska. Cieszyńscy patriotyczni rekonstruktorzy historyczni zajęci planowaniem rekonstrukcji odzyskiwania Zaolzia nie widzieli powodu, żeby coś w tym temacie zrekonstruować, bo przecież monarchia austriacka to był zaborca. Historyczny kłopot polega na tym, że na terenie Księstwa Cieszyńskiego nie było zaboru i zaborcy, bo owo słynne księstwo nigdy nie przynależało do Królestwa Polskiego. Czy w związku z tym teraz mamy ignorować historię i tradycję Cieszyna? Czy mamy zapomnieć o szczególnej specyfice przeszłości tego miasta? Jak to jest z cieszyńską pamięcią i cieszyńska tożsamością? Czy tutejsza niepolska historia będzie coraz bardziej zamazywana i coraz częściej przemilczana? Czy Franz Joseph będzie z niej wykreślony, ponieważ nie był żołnierzem wyklętym? Czy cieszyniocy już nie kochają swojego cysorza? Czy chodzi tylko o legendę przeszłości, do której nie ma powrotu? Czy nostalgia za dobrym cesarzem już nie oznacza w tym mieście tęsknoty za pewną kulturą i cywilizacją? Czy bogata habsburska historia Cieszyna nie mogłaby być jeszcze jedną szansą dla przyszłości tego nieszczęsnego, choć magicznego miasta? Niestety, na razie nic na to nie wskazuje. Cieszyn, który zapomina o Franzu Josephie nie może już być nazywany małym Wiedniem.
Na razie jeszcze stoją dęby, które w Cieszynie zasadził cesarz Franciszek Józef. Ale może pewnego dnia okaże się, że trzeba je wyciąć, bo to są dęby za mało polskie albo przeszkadzają w rozbudowie przystanku autobusowego albo w poszerzeniu parkingu. Świadomość historyczna cieszyniaków się zmienia, ale raczej nie jest to zmiana na lepsze. A w dodatku przy rynku splajtowała cukierenka Sissi. Ale to już inna historia.