Tajemnica rozdziału drugiego, albo moje nieodrobione zadanie o Zaolziu

0
890
fot. arch. autora
- reklama -

„Tutaj jestem, gdzie byłem, / gdzie się urodziłem./ Tu się wychowałem / i tutaj zostałem. // Mogłem jechać, wyjechać / i stąd się oddalić /ale jednak zostałem /
z tymi co zostali….” Grzegorz Turnau.

Takie credo usłyszałem, zanim zadałem czeskiemu obywatelowi, studentowi Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, pytanie – kim właściwie jesteś? Czy masz żal, że to nie ty, ale Polska wycofała się z twej przestrzeni najczulszej?
Kiedy w minionej epoce przerabialiśmy w szkole lekturę Gustawa Morcinka, programowo pominęliśmy rzeczywistość geograficzną i polityczną. Wyobraziłem więc sobie rodzinne miasto pisarza gdzieś daleko za Katowicami, w kierunku Częstochowy. A to zaledwie 16 kilometrów od mojego miasta, 20 minut samochodem, w Karwinie, nad graniczną Olzą.
Dziś, uczestnicząc w wieczorku poetyckim Marty Bocek, pilnie rejestruję to, co mnie dotyka.
Poezja jest, jak tytuł tomiku, „Na zdrowie”. Wiersze są jak pastylki, te z okładki. Bardzo pomaga mi tabletka pod tytułem „Miejsce”. Kiedy ją zażywam, tracę swoją polską, macierzystą orientację. Chciałbym być po dwóch stronach Olzy jednocześnie. Tak samo jak poetka, która uspokaja mnie – skoro ojczyzny jak piersi matki / dlaczego żądacie jednej? / niech pozostanę Zaolziem / rowkiem między piersiami / co tak pobudza wyobraźnię.
Nieodrobione zadanie z Morcinka, czyli o Zaolziu, poskutkowało tym, że spóźniłem się na poetycką kurację, a konkretnie na wieczór literacko-muzyczny w ramach Dni Polskich w Karwinie. W swoim języku byłem nieczytelny, pytając o Rynek, o Bibliotekę, o spotkanie z poetką. A przecież Oddział Literatury Polskiej Biblioteki Regionalnej w Karwinie – Frysztacie na Rynku Masaryka to ważne miejsce, z klimatycznym wnętrzem zabytkowego obiektu. Jest piątek,
17 września 2021 roku. Kameralne spotkanie odbieram jak świąteczne wydarzenie. Za oknem obce mi miasto, chmurne i mokre od deszczu. A tu wpadam w klimat wtajemniczenia. Poetka celowo wszystkiego nam nie zdradza, aby zachęcić do zajrzenia w jej najnowszy tomik, bardzo aktualny. Podpowiada, że to lektura na czas oczekiwania, stania w kolejce. Można te wiersze czytać na przerwie, w salonie, a nawet w kuchni. Te wiersze są na zdrowie i nie mają skutków ubocznych. Terapia polega na ponownym come back w tomik. Wiersz przeczytać należy wiele razy, co najmniej w dwóch różnych nastrojach. Kiedy zaboli nas ten świat, a potem kiedy znów zaświeci nam życzliwie, jak poezja Marty Bocek, słonko. Choroba nieczułości ogranicza nas. Sekretem drugiego rozdziału są pastylki właśnie „Na wszelkie ograniczenia”. Warto je zażyć zamiast biovitalu czy bodymaxu. Oczywiście bez recepty. Bo ducha też należy pokrzepić, leczyć. Kiedy słuchałem jako muzycznego przerywnika dopełniających nasze spotkanie Agaty Waluś i Przemka Orszulika, rozmyślałem o genetycznych uwarunkowaniach w poezji. Zresztą takie pytanie padło w ramach rozmowy z poetką po prezentacji. Cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni, zakwita róża obok róży. Matka poetki, Aniela Różańska, wydała kiedyś swój tomik wierszy. Można mieć ciągle nadzieję, że nie ostatni. Jej córka wspomina dziadków i pradziadków, którzy w swej bibliotece objawiali miłość do książek, literatury, do poezji. Poetka podkreśla, że literatura daje relaks, dystans, wybawienie, ucieczkę w ozdrowieńczy stan. Marta Bocek jest absolwentką filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ukończyła też studia ekonomiczne w czeskiej Karwinie. A w fińskim Oulu miała swój studencki staż. Jest oddaną uczniom nauczycielką w polskiej szkole w Czeskim Cieszynie.
W przedmowie autorka o wierszu pisze jasno. Chociaż nie podaje gotowych rozwiązań, to wyposaża w narzędzie, dzięki któremu potrafimy ogarnąć „rozklikaną” na miliardy hiperłączy rzeczywistość. Uczy interpretacji. Dziś liczy się skrótowość, krótkie formy mieszczące się na wyświetlaczu telefonu.
Pragnąłbym odpowiedzieć na wątpliwość, czy te wiersze są do przełknięcia. Przede wszystkim nie wiem, czy dla każdego starczy, bo nakład pierwszego wydania wynosi 300 egzemplarzy. A takich wierszy w aptece nie powinno zabraknąć. Są przecież „Na zdrowie”. Poezja w pigułce wchłania się bardzo dobrze. Czy dlatego że jest taka moja, nasza, dosadna, aktualna? Świat nasz potrzebuje ujęcia w czułe ramy artystycznego opisu. Nie kolejnych danych statystycznych, nie kolejnego modelu maseczki. Sycę się tymi przyjaznymi wierszami i jak korzennymi przyprawami usiłuję zagłuszyć smak doniesień o niepomyślnej pogodzie.
Kiedy opuszczaliśmy Bibliotekę i poznanych tam zacnych ludzi, miasto urodzin Morcinka zdawało mi się ciągle wielką mozaiką. Zwabiony poezją, dobrą terapią, zacząłem spostrzegać ludzi na nowo. Spacerujący ze swymi pieskami, pytani o drogę w ciemną noc, odpowiadali nam grzecznie, z empatią. Jakby chcieli mi podpowiedzieć, jak mam trafić na tę sekretną bruzdę pomiędzy ojczyznami. Jak mam pobudzić wyobraźnię, odrobić nigdy nie zadaną pracę domową i wrócić. Już się umówiłem, że wrócę tu, aby odnaleźć ślad, korzenie, aby doznać lekcji polskości.
Książkę „Na zdrowie” można nabyć w Klubie Polskiej Prasy i Książki przy ul. Čapka 7 w Czeskim Cieszynie.

- reklama -