Z Dziedzic na angielskie niebo

0
1224
- reklama -

Ani pieniądze, ani pozycja, ani siła nie dają absolutnie nikomu prawa wstępu do ekskluzywnego Klubu Złotej Rybki (The Goldenfish Club). Aby zostać jego członkiem, trzeba przebywać w morzu tylko w Carley Rubber Float (tratwa Carleya) 1.

Do tego ogólnoświatowego stowarzyszenia należą piloci, którzy ratując życie, skakali do wody na spadochronach, lądowali na morskich falach lub też przeżyli upadek samolotu do wody, a których życie ocaliła kamizelka ratunkowa, ponton dmuchany, dinhgy lub inne urządzenie ratunkowe. Wyciągnięci z wody przez swoich lub wrogów, stawali się członkami Klubu i mieli prawo do Odznaki Goldenfish Club, na której widnieje białoskrzydła rybka latająca z dwoma niebieskimi wężykami, symbolizującymi fale. Głównym celem Klubu jest utrzymywanie ducha koleżeństwa wynikającego z wzajemnego doświadczenia jego członków, którzy przeżyli “spadając” z nieba do wody. Klub Złotej Rybki powstał w listopadzie 1942 r. z inicjatywy C. A. Robertsona – pracownika brytyjskiej firmy PB Cow & Co., jednej z największych w branży producentów sprzętu ratownictwa morskiego na świecie. Każdy członek Klubu otrzymywał wodoodporną kartę członkowską i haftowaną odznakę. Była ona noszona przez lotników pod klapą lewej kieszeni munduru.

W Dziedzicach tylko jeden lotnik miał przywilej przynależności do tego elitarnego Klubu – Ludwik Maciej (rocznik 1915), pilot 2 Pułku Lotnictwa w Krakowie i 300 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”, którego droga do Klubu Złotej Rybki zaczęła się 13 kwietnia 1941 r. Wówczas jego załoga została skierowana na lotnisko w Swinderby, skąd piloci przeprowadzali nocne naloty na Niemcy.

Dwa miesiące później, 12 czerwca, ich samolot został trafiony przez pociski niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Prawy silnik przestał pracować na wysokości 17000 stóp. A oto fragment wspomnień L. Macieja „(…) żeby utrzymać bezpieczną szybkość samolotu, przy ciągłej utracie wysokości, trzeba było co pewien czas dodać gazu, co powodowało wzrost temperatury głowic silnika. (…) Przeczuwaliśmy, że nie dolecimy, że trzeba będzie wodować. Po utracie wysokości do 2000 stóp, przedni strzelec Wacław Weinberg oznajmił, że widzi światła… Według oceny obserwatora mogliśmy być jakieś 25-30 mil od Anglii. Staraliśmy się utrzymać wysokość, aby dolecieć do brzegu. Niestety, po ryzykownym dodaniu pełnego gazu z nadzieją, że dolecimy do brzegów, co da nam możność ratowania się spadochronem, nastąpiły samozapłony, wybuch ognia w rejonie gaźnika (…)”. Jedynym sposobem na uratowanie życia zostało więc wodowanie. Przystąpili do wykonania manewru siadania na falach. Mieli wystarczającą wysokość, aby wyrzucić z samolotu zbędny balast, zapalić reflektory, wypuścić klapy i … „( …) nastąpiło uderzenie o wodę, bulgotanie w uszach, may-westka wyciągnęła mnie przez poprzednio wyrzucone drzwi nad głową pilota. Pływałem i krzyczałem o pomoc. Byłem koło lewego silnika z przodu płatu i nie miałem się za co chwycić. Zrobiło się ciemno, duża fala lawirowała ze mną tu i tam, ale jakoś szczęśliwie dopłynąłem do skrzydła, gdzie któryś z załogi pomógł mi wydostać się na kadłub. Popiłem dobrze wody, ale cały czas zdawałem sobie sprawę, że żyję!”.

- reklama -

Ponieważ wellington utrzymuje się na wodzie około 5 minut, musieli szybko przenieść się do gumowego pontonu. „Dinghy – gumowa okrągła łódka do napompowania, trzymająca się na sznurku. Normalnie jest ona zwinięta i umieszczona w górnym opływie prawego silnika, ale przy użyciu bowdena (elastyczny kabel), wyskakuje automatycznie na zewnątrz i małe butelki ze sprężonym powietrzem napełniają ją częściowo, a potem dopompowuje się ją ręczną pompką, która z apteczką, prowiantem, słodką wodą, znajduję się na dnie tej gumowej, 6-stopowej łodzi-pontona”. Ponieważ istniała obawa, że tonący samolot może ich wciągnąć pod wodę, przecięli sznurek łączący samolot z pontonem. Łódka odpłynęła w ciemności z pięcioma uratowanymi członkami załogi. Radiotelegrafista Zygmunt Chowański przepadł w odmętach morskich. Został uznany za zaginionego. A to dalszy ciąg relacji: “Gdy się rozwidniło, zauważyłem na swoim zegarku (z potłuczonym szkłem), że wodowanie odbyło się o godzinie 3,20 i że dwóch kolegów przeszło do łódki suchą nogą. Mnie zaczął doskwierać ból w lewej nodze – miałem ciętą ranę w okolicy łydki golenia … Widocznie jak pływałem, skaleczyłem nogę o śmigło, które zazwyczaj ma ostrą krawędź natarcia.”.

Dwa dni i dwie noce spędzili na morzu, w gumowym pontonie. Ostatecznie zostali rozpoznani przez angielski samolot wywiadowczy „Hudson”. Stracili jednak nadzieję na uratowanie, kiedy ten na ich oczach został zestrzelony przez dwa niemieckie myśliwce.

Samolot Ludwika Macieja w  momencie wodowania nadawał sygnał SOS, który został odebrany na ich macierzystym lotnisku. Koledzy latali kilkukrotnie w miejsce, skąd był słyszany po raz ostatni ich sygnał, ale morze było puste. Oni zaś widzieli samoloty swojego dywizjonu, które przelatywały nad nimi, wracając do bazy. Te jednak nie wypatrzyły ich z powodu deszczowej pogody, niskiego pułapu chmur i mgły.

Niemcy, którzy także odebrali sygnał SOS nadany z samolotu pilota Macieja,  przysłali hydroplan „Blohn & Voss”, który zabrał ich na pokład i … do niewoli.

Samolot z rozbitkami wylądował w Amsterdamie, a ranny Ludwik Maciej trafił na dziesięć dni do szpitala, natomiast koledzy do więzienia. Po wyleczeniu Macieja przetransportowano do więzienia we Frankfurcie nad Menem. Był brutalnie przesłuchiwany przez Gestapo, usiłujące w ten sposób wydobyć tajemnice wojskowe dotyczące brytyjskiego lotnictwa.

Następnie przeniesiono go do obozu IXC w Bad Sulza (Turyngia), przeznaczonego dla kalek i chorych (obóz zasadniczo był dla żołnierzy i podoficerów wziętych do niewoli pod Dunkierką), w którym otrzymał numer 39140. Latem 1942 r. został przeniesiony do Stalagu Luft III w Żaganiu. Kolejne obozy, w których przebywał Ludwik Maciej to: Stalag Luft VII Bankau (Bąków) koło Częstochowy, Stalag Luft IV Gross Tischau (Tychowo).

Na początku lutego 1945 roku rozpoczęła się trzymiesięczna wędrówka pilota Macieja wzdłuż brzegu Bałtyku: Kołobrzeg, Trzebiatów, Kamień Pomorski, Wolin, Międzywodzie, Świnoujście, Usedom, Anklam, Teterow, Schwerin, Boizen, Luneburg i na końcu Celle. Ostatecznie 5 maja został „wyzwolony” przez angielski patrol w miejscowości Lutov. Potem via Bruksela trafił do szpitala RAF w Cosford.

Zdecydował się na pozostanie na obczyźnie. Po rozwiązaniu Polskich Sił Powietrznych, w 1947 r. został zdemobilizowany i osiadł w Anglii, gdzie ożenił się z Janiną Gwizdak (służyła w Służbie Naziemnej Polskiego Lotnictwa – WAAF). Zamieszkali w Lincoln. 

W 1947 r. wyjechał wraz z rodziną (syn Sylwester Aleksander) do Argentyny, gdzie pracował jako spawacz. Po 14 spędzonych w niej latach (tu urodził się drugi syn, Luis) przeniósł się do USA, by ostatecznie osiąść w San Pedro w Kalifornii, gdzie zmarł w 2007 r.  Został pochowany na cmentarzu przy kościele Najświętszej Marii Panny Wspomożenia Wiernych w Czechowicach-Dziedzicach.

Oto jak długa i niezwykle wyboista była droga pilota Ludwika Macieja do członkowstwa w The Goldenfish Club.

Ludwik Maciej – Kawaler Orderów:

*Orderu Virtuti Militari
*Krzyża Walecznych (trzykrotnie)
*Krzyża „Za wrzesień 1939”
*Medalu „Polska Swemu Obrońcy”
*francuskiego Krzyża za wojnę 1940
*brytyjskiej Gwiazdy za Wojnę 1939-1945
*brytyjskiej Gwiazdy Załóg Lotniczych
*brytyjskiej Gwiazdy za Francję i Niemcy
*brytyjskiego „War Medal 1939-1945”
* amerykańskiego „Medal wojenny jeńca” (nadanego przez prezydenta Ronalda Reagana).

5 grudnia 2005 roku, władze miasta nadały, pilotowi Ludwikowi Maciejowi tytuł Honorowego Obywatela Czechowic-Dziedzic.

Wykorzystano autorskie wspomnienia  „W powietrzu i na ziemi”, spisanych przez Ludwika Macieja w 2003 roku.