Światełko na cmentarzach

0
1567
- reklama -

Pamiętam z dzieciństwa wiele dorocznych świąt obchodzonych w naszej rodzinie zgodnie z tradycją. Dzień Święta Zmarłych był jednak czasem wyjątkowym. Mimo, że często za oknami widać było już wyraźne oznaki typowej jesieni, czyli zimno, szaro, często deszczowo, w domu, w tym dniu, nie odczuwało się ponurego nastroju. Był to raczej czas wspólnych spotkań z krewnymi i przyjaciółmi rodziny. Pachniało dobrym obiadem i ciastem. Od samego rana panował świąteczny nastrój, choć w zachowaniu dorosłych wyraźnie wyczuwało się atmosferę wyjątkowej powagi i osobistej, wrażliwej, trudnej w zrozumieniu dziecka, nostalgii.

Cały dom napełniał specyficzny zapach igliwia, chryzantem i dąbków. Mama zawsze sadziła je w ogrodzie, pielęgnowała, a przed Dniem Zmarłych ścinała je i robiła z nich bukiety. Gotowe układała na werandzie, a ich mocny zapach rozchodził się po całym domu. Podniosły nastrój, jaki panował udzielał się i mnie. Choć byłam dzieckiem, pamiętam, że zawsze z wielką dumą i radością szłam z całą rodziną na cmentarz, niosąc, jak przystało na najmłodszego członka rodziny, najmniejszy bukiet. Choć wiele jeszcze wtedy nie rozumiałam i ogólnie bałam się cmentarza, lubiłam ten czas. Wszystko zdawało się być zupełnie inne. Nawet groby, które same w sobie wydawały mi się straszne, nie budziły we mnie lęku. Może poprzez ich odświętne oblicze, wydawały się dziecku przyjaźniejsze, a może to serdeczne uściski bliskich i życzliwość napotykanych ludzi, budziła poczucie bezpiecznego zażegnania cmentarnego zagrożenia. Wieczorami było o wiele gorzej, ale dziecięca ciekawość widoku, pełnego baśniowej magii migających światełek, zawsze zwyciężała. Wcześniej jednak musiałam z rodzicami odwiedzić naszych bliskich i przejść przez nasz ewangelicki cmentarz. W tamtym czasie nie było na nim prawie wcale światełek. Sporadycznie migały maleńkie płomyki zmagające się samotnie z wszechogarniającą ciemnością. Bardzo mnie wtedy ciekawiło, dlaczego na jednym cmentarzu światełek prawie nie ma, a na drugim jest ich tyle, że blask od nich bijący widoczny jest nawet z okien naszego domu. Było mi przykro, cmentarz wydawał się bardzo smutny i straszny. Zadawałam wiele pytań, na które otrzymywałam tylko zdawkowe odpowiedzi, których i tak wtedy nie rozumiałam. Wczepiona w mocny uścisk dłoni taty, przeciskając się po ciemku wąskimi przesmykami pomiędzy mogiłami, co rusz kopiąc w kolejną kretowinę, mamrocząc pod nosem, obiecywałam sobie, że kiedy dorosnę kupię i pozapalam tyle światełek, że będzie od nich jasno jak w dzień. Tak, dziecięce wyobrażenie świata jest takie proste. Nie musiałam całkiem dorosnąć, aby zrozumieć, że w tym dniu wcale nie chodzi o światełka, a już na pewno nie o ich magię i moc jasności.

Wśród pogańskich wierzeń panowało przekonanie, że w określonym czasie, dusze zmarłych mogą odwiedzać swoje domostwa. Rodziło to w żyjących chęć ponadrzeczywistego kontaktu ze zmarłymi. Czyniono wiele rozmaitych magicznych praktyk. Przywoływano ich dusze, odczytywano ślady rzekomo przez nich pozostawione. Przynoszono na ich groby lub stawiano pod drzwiami ich domów pokarm dla nich, aby mogły się posilić przed drogą powrotną. Urządzano uczty na ich cześć i wypiekano obrzędowe ciasta. Palono na grobach małe ogniska, aby im oświetlać drogę. Wielką wagę przywiązywano do okazania im, należnego w ich mniemaniu, szacunku. Nie wolno więc było wykonywać żadnej pracy, aby niechcący nie wyrządzić im krzywdy. Przykładowo przy zamiataniu podłogi nie wymieść jej na dwór, albo przy przędzeniu wełny nie zamotać jej w przędzę, albo przy siadaniu na krześle nie usiąść na niej. Takich praktyk było bardzo wiele. Niestety, otwarcie bram otchłani wiązało się z poważnymi zagrożeniami. Z duszami zmarłych przodków mogły przedostać się i dusze nieczyste. Uważano je za wielce niebezpieczne dla żyjących. Skuteczną obroną przed nimi miał być ogień. Przypisywano mu bowiem oczyszczającą i niszczącą zło, moc. Palono więc duże ogniska na rozstajach dróg, na granicach osad czy bezpośrednio na miejscach pochówku osób, których wcześniejsze życie lub sposób zejścia z tego świata, mogły sugerować nieczystość duszy po śmierci. Przyjęcie chrześcijaństwa rozpoczęło żmudny proces całkowitej zmiany tradycyjnych wierzeń, choć nie było to wcale takie proste. Często dawne religijne praktyki były wciąż stosowane, ale aby nadać im chrześcijański charakter, dodawano Boską siłę sprawczą. Wierzono więc, że w określonym czasie dusze schodzą na ziemię, ale za pozwoleniem samego Boga.

Dziś możemy dopatrywać się podobieństw w naszej obecnej obrzędowości do dawnych pogańskich wierzeń, są one jednak jedynie pozorne, głównie wyłącznie wizualne. Współczesne konotacje znaczeniowe mają już zupełnie inny wydźwięk. I jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu, w Dniu Święta Zmarłych można było zauważyć na naszych cmentarzach pewne różnice związane z odmiennością religijnych kanonów, współcześnie nie dostrzegamy ich prawie wcale. Światełka, które po dziś dzień hipnotyzują swoją magią i to nie tylko najmłodszych, mimo iż są pozostałością dawnych wierzeń, nie spełniają już przypisywanych im dawniej, funkcji. W mojej ocenie stały się raczej symbolem naszego szacunku i pamięci względem naszych kochanych zmarłych.

- reklama -

Kiedyś, będąc nastolatką, spędzałam czas u swojej babci, a raczej stareczki, bo tak zawsze kazała na siebie mówić. Było to krótko przed Dniem Zmarłych, bo pamiętam, że stareczka akurat szykowała bukiety na cmentarz. Udzielał się już nastrój nostalgii i zadumy, wspominania bliskich, którzy już od nas odeszli. Stareczka nigdy nie opowiadała o swoich rodzicach, więc ją o nich zapytałam. Niewiele mogła mi jednak o nich opowiedzieć, sama niewiele pamiętała, odeszli kiedy była jeszcze dzieckiem. Zapytałam ją wtedy o światełka na naszym cmentarzu. Prosiłam, aby mi wytłumaczyła dlaczego nie wolno ich zapalać. Zdziwiła mnie mocno wtedy jej postawa. Z jej radosnej twarzy nagle znikł uśmiech. Czoło pomarszczyło się i nadało jej twarzy surowej powagi, jakbym zapytała o coś bardzo ważnego, od czego miałoby zależeć czyjeś życie, a ja przecież pytałam tylko o światełka. Popatrzyła na mnie i stanowczym głosem, jak miała w zwyczaju, kiedy chodziło jej o to, abyśmy coś, co w swoim starczynym autorytecie nam chciała przekazać, dobrze zapamiętali, powiedziała: Pamiyntej!, na moim grobie nigdy nie chcym mieć żodnych światełek i nie wożcie sie ich tam nigdy zapolać. Pómbóczek nóm doł swojigo syna Jezusa Chrystusa i jyno łón je naszóm jedynóm światłościóm i żodnej inszej nóm nie trzeja. I zapamiyntej se dobrze, jak za życio nie bydziesz miała w sobie Bożego światła, to po śmierci żodne światełka ci już nie pumogóm.

Lidia Lankocz