Zima najpierw była śnieżna, potem mroźna, potem pochmurna, deszczowa, ciepła i wietrzna. Dni słonecznych tyle, co kot napłakał, w styczniu i w lutym można było się ich doliczyć na palcach jednej ręki. Zimowe ciemności ustępowały w tym roku powoli. Zalegała popielata, gęsta, depresyjna szarość. W zużytym powietrzu miejsc publicznych grasowały wirusy. Na działkach grasowali złodzieje.
Z wiadomością, że na działkach grasują złodzieje, zadzwoniła pani z zarządu miejscowego stowarzyszenia działkowiczów. Pośpieszyłem więc sprawdzić, jak się sprawy mają na naszej działce, czy zostaliśmy napadnięci. I zastałem drzwi do naszej chatki wyłamane łomem, a kłódkę do drewutni wyrwaną. We wszystkich pomieszczeniach buszowali rabusie, ale – ponieważ na działce nie przechowujemy cennych rzeczy – skradli tylko kilka elektrycznych przedmiotów gospodarstwa domowego i akumulator do podkaszarki. Ot, amatorzy elektrycznych urządzeń i narzędzi. Najgorzej, że drzwi zwisały wyrwane z zawiasów. Wezwaliśmy policję, która przyjechała jeszcze tego samego popołudnia i wykonała odpowiednie czynności, na przykład pobrała próbki, które mogły być przydatne do ustalenia sprawców. Włamano się do kilku działkowych domków. Kto to mógł być? Pierwsza myśl, że to ta banda pijaków, która koczuje pod mostami na Olzie. Policja nie miała na razie żadnych przypuszczeń czy podejrzeń, a my nie mieliśmy nadziei, że policja wykryje sprawców. Chyba nie mogliśmy też liczyć na kocią szajkę, która nie zapuszcza się w zimie na Karolinkę. Przede wszystkim trzeba było wstawić nowe drzwi i pozamykać domek, żeby nie kusił następnych złoczyńców. Dzięki zaprzyjaźnionej złotej rączce, udało się ocalić stare drzwi i zawiesić je na nowych zawiasach. Niestety, nie ubezpieczyliśmy przedtem domku. Problem jednak polega na tym, że wejście na działki jest całą dobę otwarte i każdy może tam wejść o każdej porze. Nawet nie wiem, czy w newralgicznych punktach jest zainstalowany monitoring. Trzeba będzie domagać się od zarządu działek lepszego zabezpieczenia terenu ogródków. Otwarte furtki wejściowe i wyludnione zimą działki to wielka pokusa dla złodziei. A poza tym – jak wiadomo ze starej piosenki – nic na działkach się nie działo, nic szczególnego nie zaszło. Ale to, co zaszło, akurat mnie dotknęło boleśnie.
Podczas tegorocznej zimy grasowały przede wszystkim wirusy, nie tylko mutacje covidu czy nowe odmiany grypy, także nieznane wirusy zawleczone z różnych stron i wyniesione z różnych zbiorowisk. Również z kolejek w przychodni i innych placówek służby zdrowia. Po trzech epidemicznych latach społeczeństwo znów zaczęło lekceważyć wirusy. Ktoś, kto pojawił się z maseczką na twarzy w sklepie czy nawet w przychodni, wywoływał zdziwienie i coś w rodzaju pretensji o nadwrażliwość i przesadną dbałość o zdrowie. W tej sytuacji nie należało pochopnie wychodzić z domu i stykać się z ludźmi. Praca – dom, praca – dom, szkoły, uczelnie i ferie zimowe, w przypadku emerytów tylko dom. Czasem niezbędne zakupy. A dla pobożnych w niedzielę kościół. Myślenie o karnawałowych imprezach i balach należało traktować jako przejaw lekkomyślności. Ale zamykanie się we własnych czterech ścianach też nie jest zdrowe. Z mediów można było odnieść wrażenie, że w Polsce i na świecie dzieje się dużo złego, z czym nie potrafi sobie poradzić nie tylko Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, ale nawet papież Franciszek, Rada Europejska i prezydent Biden razem wzięci. W ostatnich latach mordercze zło bardzo się rozszalało, rozpędziło i rozpanoszyło. Jesteśmy wobec niego bezradni i bezbronni. Jak się przed nim zabezpieczyć, by jeszcze trochę przetrwać? Jak teraz żyć godziwie, poczciwie i w miarę rozumnie?
W styczniu w wolnych chwilach oglądało się obrady nowego Sejmu i powołanych przez Sejm komisji do zbadania monstrualnych afer poprzedniej, złodziejskiej władzy. Trzymaliśmy – i nadal trzymamy – kciuki nowemu rządowi. Jego misja jest w gruncie rzeczy rewolucyjna, choć to tylko rewolucja przyzwoitości i zdrowego rozsądku. Z tym, że taką rewolucję, związaną z odnową państwa prawa i przywróceniem go do Europy, należy przeprowadzać w ludzki, szczery, cywilizowany i spokojny sposób. Marszałek Sejmu i ministrowie rządu Tuska z imponującym spokojem dawali odpór warcholstwu PiSu i rozładowywali miny, które tzw. zjednoczona prawica pozastawiała w państwowych instytucjach w swoim partyjno-sekciarskim, zafajdanym interesie.
Dopiero teraz widać, co to znaczy Polska w ruinie i na czym polega obłuda i paranoja smoleńskiej sekty i kaczystycznej opozycji. Widowisko polityczne przyćmiło więc błyskotki karnawału, który w tym roku był krótki. Nawet ogniste mulatki w Rio de Janeiro tańczące sambę w bardzo kusych strojach mniej w tym roku elektryzowały zmysły. W tym samym czasie rolnicy w Europie blokowali traktorami drogi i graniczne przejścia. Ani się obejrzeliśmy, a już był tłusty czwartek, rzemieślnicze kreple, a potem śledzikowy Popielec, który zwarł się w barokowym splocie z walentynkami. Od początku lutego zaczęły spływać PITy. To znak, że – jak co roku na przedwiośniu, przednówku i w wielkim poście – trzeba się zmierzyć z podatkami.
W zimowej telenoweli politycznej kuriozalną rolę groteskowego szwarccharakteru odegrał prezydent RP, który popisywał się swoją osobliwą inteligencją, patetyczną retoryką oraz nadopiekuńczością i łaskawością wobec swoich ulubionych przestępców – byłych posłów skazanych na więzienie przez regularny, niezawisły sąd. Tymczasem w telewizji publicznej przejętej przez nowy rząd pojawiły się twarze nowe, ale powróciły też oblicza sprzed ośmiu lat, sprzed epoki kurwizji, postarzałe i obsypane szacowną siwizną. Moją uwagę zwróciły wszakże piękne panie prezenterki, w większości blondynki, które nie odpowiadają seksistowskiemu stereotypowi blondynki. Patrzyło się na nie i słuchało z ulgą, bowiem ich spokojny, rozsądny przekaz był normalny – czyli nie przesiąknięty partyjną, nacjonalistyczną, nienawistną propagandą, co działało kojąco. W programach informacyjnych zaczęto podawać prawdziwe informacje, które teraz były wyraźniej oddzielone od politycznych komentarzy, choć zdolność do obiektywizmu i rozumienia publicznego dobra stale pozostawała dla dziennikarzy nie lada wyzwaniem.
W końcu lawina informacji o patologiach polskiego państwa za czasów PiSu zaczęła mnie przytłaczać. Przestałem nadążać za napływającymi z mediów relacjami o kolejnych przekrętach i aferach tzw. zjednoczonej prawicy. Człowiek miał ochotę się wyłączyć albo wręcz gdzieś uciec. Niektórzy uciekali na narty, ale co zrobić, jeśli się nie uprawia białego szaleństwa. Niestety, w tym roku przyroda nie sprzyjała takim ucieczkom, przechodziły ulewne deszcze, przelatywały wichury. Z niepokojem patrzyliśmy na dwa wysokie świerki stojące w części ogrodowej podwórza za naszą kamienicą. Oba są wyższe niż kamienica, gdzie mieszkamy na drugim piętrze. Chociaż trzymały pion, kołysały się bardzo konwulsyjnie. Wiadomo, że świerki są płytko zakorzenione. Wizja, że wichura wyrwie je z posad albo złamie w połowie i runą na dom, zaczyna nam spędzać z oczu sen. To też jest powód, żeby stąd uciec. Ale w niebezpieczeństwie dokąd można uciec na tym świecie? Zło może cię dopaść wszędzie i o każdej porze. Katastrofa może uderzyć zewsząd. Gdzie można się schronić, by choćby przeczekać ataki różnych nawałnic i agresję złoczyńców?
W dodatku zaczęła się kolejna kampania wyborcza i to podwójna, bo wiosną w Polsce odbędą się wybory do samorządów i do Parlamentu Europejskiego. To są, rzecz jasna, ważne wybory, jednak trudno oczekiwać, że przyniosą gruntowną zmianę na lepsze. Wybory samorządowe są sednem demokracji, ale demokracja w Polsce jest zdewastowana. Osłabiona, dziwnie ślepa na najpoważniejsze problemy i głucha na racjonalne argumenty, niemerytoryczna, niekompetentna, opieszała, pieniacka. Lokalny suweren jest wiecznie niezadowolony, egoistyczny, krótkowzroczny, zbałamucony, także zawistny i złośliwy. Chce żeby go dopieszczać, przynosić mu wszystko na tacy aż do domu. A przy tym lubuje się w donosach. Dużym obciążeniem utrudniającym pozytywne, adekwatne do sytuacji zmiany są lokalne układy. Partyjne, ponadpartyjne, koteryjne, paraparafialne i towarzyskie. Iluż to radnych zasiada w radach kolejną kadencję, przez dziesięciolecia, aż trudno się doliczyć, jak długo? Iluż to urzędników jest nie do usunięcia, nawet od trzydziestu lat nie do odklejenia od stołków, nawet jeśli zmieniają się ludzie na najważniejszych stanowiskach. Żadna nowa miotła nie jest w stanie ich wymieść. Strasznie trudno o nowe, młodsze twarze, świeżą krew, bardziej skuteczną sprawczość. Mało jest porządnych, rozsądnych, kompetentnych ludzi, którzy chcieliby się zaangażować w lokalną politykę. Lokalna demokracja jest w dużym stopniu zabetonowana. A w dodatku przez ostatnich osiem lat PiS niszczył samorządy, obkładając je coraz cięższymi, kosztownymi zadaniami, a zabierając środki. Samorządom potrzebne jest nowe otwarcie, nowa perspektywa, nowe możliwości, może nowa ustawa o samorządach. Potrzebna jest decentralizacja i regionalizacja struktury państwa. Silne regiony powinny mieć maksimum autonomii. Najpierw jednak to państwo musi zostać postawione na nogi po zapaści, przejść gruntowny audyt i terapię naprawczą. Po dewastacjach, przekrętach i aferach rządów reakcyjnej prawicy potrzebna jest gruntowna reforma polskiego państwa.
Ale na to trzeba będzie jeszcze parę lat poczekać aż wymrą autokraci, faszyści i populiści zostaną wyłączeni z obiegu lub zdelegalizowani, a zbrodnicza, terrorystyczna Rosja wycofa się z Ukrainy i zrezygnuje ze swojej agresywnej, imperialistycznej polityki. Czekam na to jak na zbawienie.