Nieszczególne lata, szczególni ludzie

0
183
- reklama -

Kiedy wracaliśmy z zabawy sylwestrowej na cieszyńskim rynku, księżyc nad kościołem ewangelickim majaczył w oddali zamazany mgłą. Wróżyło to nadchodzący deszcz. Po północy najsilniejsze fajerwerki wybuchały właśnie w pobliżu kościoła Jezusowego, tak jakby ktoś chciał przyćmić nimi blade i mętne światło księżyca. I rzeczywiście: nad ranem zaczęło padać. Choć zabawa pod ratuszem i wokół figury Floriana była całkiem udana, nowy rok zaczął się od szarzyzny, wilgoci i poczucia niepewności. Od wyborów 15 października jest już jakby normalniej, ale po tym jak pod sam koniec roku na teren Polski wleciała ruska rakieta, przybyło niepewności. Co nas czeka w 2024 roku? Co nas czeka, a nie minie? Życzyliśmy sobie nawzajem wszystkiego najlepszego, ale jakoś bez szczególnej wiary, że to najlepsze może nam się zdarzyć albo przytrafić właśnie w 2024 roku.

Najlepsze, co zdarzyło się w Polsce w 2023 roku, wyraziło się wynikiem wyborów 15 października. Jednak zakłamana reakcyjna władza ze wszystkich sił do ostatnich możliwych terminów trzymała się koryta. Odklejanie jej od stołków, rozminowanie zawłaszczonych przez nią instytucji, a zwłaszcza rozliczanie jej przestępstw przeciwko polskiemu państwu, które po ośmiu latach mafijnych, destrukcyjnych rządów trzeba od podstaw naprawić, potrwa jeszcze długo i jednej kadencji sejmu na to nie starczy. A w tym roku przed nami dwa niezwykle ważne polityczne zadania: wybory samorządowe w kwietniu i wybory do Parlamentu Europejskiego w czerwcu. W wyniku ostatnich wyborów do Sejmu Polacy uświadomili sobie na nowo, jak ważny jest ich głos i uwierzyli, że poprzez głosowanie można uruchomić ważne zmiany na lepsze. W tym roku tej wiary w wybory nie można stracić, a szansy nie można zmarnować. Wiosenne, podwójne wybory 2024 roku są równie ważne jak ubiegłoroczne wybory parlamentarne i już teraz potrzebna jest demokratyczna, obywatelska, rozsądna mobilizacja ludzi przyzwoitych, rozsądnych, zorientowanych nie tylko w lokalnej sytuacji, ale i świadomych uniwersalnych zagrożeń. Tegoroczne wybory stanowią nie lada wyzwanie. To przez nie wyrazi się nasza odpowiedzialność zarówno za naszą gminę jak i za Europę, co w naszym środkowoeuropejskim, pogranicznym przypadku jest ze sobą ściśle powiązane i sprzężone. Przy czym zarówno w samorządach jak i w Parlamencie Europejskim potrzebni są nowi ludzie, przedstawiciele młodszego pokolenia, energiczni, aktywni, świadomi, przyzwoici obywatele, którzy są skłonni poświęcić swój czas dla wspólnego, publicznego dobra. Powinni to więc być przede wszystkim ludzie nowego millenium, czterdziesto – pięćdziesięciolatkowie, jeszcze młodzi, ale już zahartowani i doświadczeni, stojący mocno na nogach, z szeroko otwartymi oczami, uważni, uczciwi, krytyczni, już nie fanatyczni wyznawcy ideologii, ale odważni i konstruktywni, zdolni do współpracy w rozwiązywaniu problemów ludzie dobrej woli. Nie pazerni na władzę, przywileje i mamonę. A w dodatku cierpliwi i przezorni, przewidujący zawczasu konsekwencje swoich decyzji… Oj, chyba za wielkie mam oczekiwania wobec osób kandydujących do lokalnych samorządów. A jeszcze większe mam oczekiwania wobec osób, które miałyby nasz region reprezentować w Parlamencie Europejskim, bo prócz wymienionych powyżej zalet, powinni oni dysponować także dobrą znajomością języka angielskiego.
Pod koniec 2023 roku, po zaprzysiężeniu nowego, koalicyjnego rządu Donalda Tuska, demokratyczna, proeuropejska większość polskiego społeczeństwa zaczęła wreszcie, po ośmiu latach, wracać do normalnego życia politycznego i społecznego, odsuwając gdzieś za wschodni horyzont widmo państwa przypominającego jako żywo państwo opisane w 1949 roku przez George’a Orwella w dystopijnej powieści „ Rok 1984”. Rok 1984 minął czterdzieści lat temu i wtedy, po stanie wojennym w PRL, mieliśmy wrażenie, że Orwellowska wizja świata się nie spełni. W ostatnich latach okazało się jednak, że była to wizja bardziej dalekosiężna, która spełnić się może dopiero w XXI wieku, za to w formie bardziej wyrafinowanej technologicznie i systemowo. Jeśli chcesz wyobrazić sobie przyszłość, wyobraź sobie bucior miażdżący ludzką twarz. Wiecznie! – spod takiej brutalnej praktyki społecznej chciał się wyzwolić Winston Smith, bohater tej powieści. No dobrze, pomyślałem sobie na początku 2024 roku, mamy oto okrągłą rocznicę straszliwej Orwellowskiej wizji i chyba znowu powinniśmy sięgnąć po powieść „ Rok 1984”, by sprawdzić, co jest w niej nadal aktualne. Ale czy w tym roku czekają nas może jakieś mniej ponure rocznice, w których można by znaleźć bardziej pocieszającą analogię, oferujące dobry przykład i krzepiące pouczenie? Co na przykład zdarzyło się ważnego, pożytecznego lub ciekawego w 1524 roku? Albo w 1624 roku? Może coś godnego uwagi rozegrało się w 1724 roku? W 1524 roku prawdopodobnie już dotarła na Śląsk Cieszyński nauka Marcina Lutra i również tutaj zanosiło się na reformację. W 1624 roku w środkowej Europie trwała brutalna wojna religijna między katolikami i protestantami nazwana później trzydziestoletnią. Rok 1724 też był przestępny, nie zorganizowano wtedy olimpiady, ale w Rzymie wybrano nowego papieża, włoskiego duchownego, który przyjął imię Benedykt XIII. Dziś z koniecznością wyboru nowego papieża też trzeba się liczyć, ale gdzie są niegdysiejsze śniegi? A dla ludzkości ważne okazało się to, że Jan Sebastian Bach przedstawił w Lipsku swoją Pasję według świętego Jana, ponadczasowe arcydzieło muzyki barokowej, napisane na zamówienie rady miejskiej, a później, po śmierci Bacha, długo zapomniane. Czy jednak w przeszłości w latach z dwudziestką czwórką w nagłówku zdarzało coś takiego, o czym uczylibyśmy się w szkole?
A może coś szczególnie ważnego dla dalszych dziejów świata i rozwoju Cieszyna zdarzyło się w 1824 roku? W Księstwie Cieszyńskim niedawno przejął rządy arcyksiążę Karol Ludwik Habsburg, przybrany syn księżnej Marii Krystyny i księcia Alberta Sasko – Cieszyńskiego, osobistość mało obecnie w Cieszynie znana i doceniana, a dla cywilizacyjnego rozwoju Księstwa Cieszyńskiego bardzo zasłużona. Ale i 1824 rok nie zapisał się w annałach i kronikach jakimiś wstrząsającymi przełomami, bataliami czy wypadkami. Życie toczyło się zwykłymi koleinami, płynęło naturalnym rytmem pór roku i kalendarza liturgicznego, wystąpiły więc może jakieś klęski żywiołowe, może na wsi jak zwykle na przednówku głód dawał się we znaki, może przechodziły jakieś epidemie. Żyło się wolniej, bliżej natury, bo jeszcze nie było wodociągów, elektryczności, kolei, samochodów, nawet rowerów. Dopiero zanosiło się na wielkie zmiany, może coś już wisiało w powietrzu, coś romantycznie dojrzewało w ciemności, coś czyhało i szykowało się do skoku. Jednocześnie ktoś snuł jakieś plany, projektował jakieś inwestycje, nowe rezydencje, a nawet fabryki. I kimś takim był właśnie arcyksiążę Karol Ludwik Habsburg, od 1822 roku książę cieszyński, były wojskowy i wielki mistrz krzyżacki, pogromca Napoleona pod Aspern, katolicki Habsburg, którego drugą żoną była kalwinistka, Henrietta z Nassau – Weilburg. O niej też warto sobie przypomnieć. Niestety, umarła młodo, w wieku 32 lat, urodziwszy przedtem w związku z Karolem siedmioro potomstwa. Nie stosowano jeszcze wtedy, nawet w sferach arystokratycznych, środków antykoncepcyjnych i biedne – choć nawet bardzo bogate – kobiety były w ciąży bez przerwy. Uznaje się, że Henrietta w 1816 roku wprowadziła na austriacki dwór bożonarodzeniową choinkę, świąteczny zwyczaj, który dotąd nie był w Austrii znany, lecz bardzo się spodobał i szybko rozprzestrzenił w całym Cesarstwie. To właśnie jej zawdzięczamy tę świecką świąteczno-noworoczną tradycję. Arcyksiążę Karol Ludwik był o dwadzieścia sześć lat starszy od swojej miłej żony, a kiedy pod koniec grudnia 1829 roku umarła, wiedeńscy kapucyni nie chcieli jej – ponieważ nie była katoliczką – pochować w Krypcie Kapucynów, rodzinnej krypcie Habsburgów. I wtedy arcyksiążę Karol Ludwik, ponieważ był generalissimusem, zagroził, że zbombarduje kościół kapucynów. Znalazłszy się pod artyleryjską presją wzmocnioną dodatkowo interwencją cesarza, kapucyni zmiękli w swej ortodoksji i zgodzili się na pochówek protestantki w katolickiej krypcie. Już jako wdowiec arcyksiążę wybudował sobie w Cieszynie nową rezydencję zwaną też pałacem myśliwskim, oranżerię oraz słynny arcyksiążęcy browar, oddany do użytku w kwietniu 1846 roku, dokładnie na rok przed śmiercią arcyksięcia. W 1824 roku Henrietta akurat nie urodziła dziecka. Zresztą, w tym samym roku nie urodził się nikt historycznie ważny czy wybitny dla kultury europejskiej. Taki nieszczególny to był rok. Ale może przynajmniej życie codzienne było bardziej znośne, mniej uciążliwe, spokojniejsze.
A co z 1924 rokiem? Czy potwierdza tę prawidłowość? I tak i nie. Europa wtedy jeszcze nie okrzepła w nowym kształcie po Wielkiej Wojnie. Rok to był w miarę spokojny, ale wiele w nim było niespokojnie nowoczesnych treści, nagłaśnianych przez coraz bardziej powszechne media i wydarzeń, choć wtedy często skrytych pod powierzchnią aktualności, to jednak brzemiennych w skutki, które odczuwamy jeszcze dziś. W 1924 roku umarł Lenin, a Stalin przejmował władzę w partii bolszewickiej. Uwięziony po monachijskim puczu Hitler zaczął za kratkami spisywać „Mein Kampf”, a we Włoszech Narodowa Partia Faszystowska wygrała wybory. W Ameryce powstała firma IBM, a amerykański astronom Edwin Hubble odkrył, że istnieją inne galaktyki oprócz Drogi Mlecznej. Technologiczna, komunikacyjna, ekonomiczna, polityczna i obyczajowa nowoczesność bardzo przyśpieszyła, co zdezorientowało tradycjonalistów. Artystyczna awangarda wyszła na ulicę, idee rewolucyjne szerzyły się wśród robotników, wprowadzano ośmiogodzinny dzień pracy, kobiety otrzymały prawo wyborcze. Zmieniał się model społecznego funkcjonowania. Stary, feudalny świat definitywnie odchodził, upadły imperia, zmieniała się zachodnia cywilizacja. Europa demokratyzowała się, a zarazem zaczęła się amerykanizować. Krwiożerczy kapitalizm tuczył się na krwi robotników, przemysł rozpędzał się wśród dymów, rozrastały się miasta. Maszyny pracowały bezustannie, masy dochodziły do głosu, budowano wieżowce. Nacjonalizm rozpalał głowy. Księstwo Cieszyńskie upadło, a Śląsk Cieszyński został podzielony w absurdalny sposób pomiędzy dwa nowe państwa, o których dziesięć lat wcześniej mało kto śmiał marzyć, a które teraz miały wobec siebie nawzajem pretensje terytorialne. W latach dwudziestych XX wieku Czechosłowacja gospodarczo i politycznie ustabilizowała się jednak szybciej niż II Rzeczpospolita. Widać to było też na Górnym Śląsku po czeskiej stronie. I właśnie sto lat temu, w 1924 roku, z połączenia siedmiu morawskich i śląskich gmin powstała tak zwana Wielka Ostrawa, co umożliwiło wszechstronny rozwój tego miasta jako ważnej, przemysłowej metropolii w następnych latach, modernizację jego komunalnej infrastruktury, rozszerzenie szkół, znaczną poprawę instytucji socjalnych.
Burmistrzem – starostą – Ostrawy był wtedy Jan Prokeš (1873 – 1935), pochodzący z Moraw, z biednej rodziny, self-made man, który pod koniec XIX wieku zamierzał wyemigrować do Ameryki, ale wyjechał do Ostrawy i tak do niej przyrósł, że został jej najwybitniejszym burmistrzem w XX wieku. Zaczynał jako dziennikarz górniczego pisma, od młodości związany z socjaldemokracją. Jeszcze za Austro-Węgier przed Wielką Wojną był posłem do parlamentu Rzeszy. Od pierwszego dnia po wojnie pracował na rzecz budowy czechosłowackiego państwa i Ostrawy. Pełnił funkcję rządowego komisarza Morawskiej Ostrawy w latach 1924-1925 i był jej burmistrzem w latach 1925-1935. Symbolem jego konstruktywnych rządów i nowego miasta jest budynek Nowego Ratusza. Ostrawa zawdzięcza Prokešowi wiele ważnych inwestycji i instytucji. Rzeźnia miejska, Instytut Matki i Dziecka, Dom Sztuki, kubistyczne krematorium, rozbudowa szpitali, szkół i miejskiej biblioteki, modernizacja wodociągów i kanalizacji. Oczywiście, wszystko to realizowano nie bez zaciekłych oponentów i trudności. Pan starosta Prokeš był nieugięty, a zarazem elastyczny, umiał przekonywać ludzi różnych opcji politycznych. Działał z sukcesem na wielu polach. Wspierał stowarzyszenia i organizacje społeczne, rozwijał społeczeństwo obywatelskie, wspierał mniejszości już choćby z tego powodu, że sam żonaty był z Niemką. Należał też do klubu czesko – polskiego. Po wojnie komuniści skazali go na zapomnienie i skutecznie wymazali jego zasługi ze zbiorowej świadomości. I dopiero niedawno jego rola i osiągnięcia w budowie międzywojennej Czechosłowacji i przekształceniu Ostrawy w nowoczesne miasto zostały w pełni docenione.
Pojedźcie sobie kiedyś do Ostrawy i zobaczcie, co dobrego zdziałał jeden rozsądny, uczciwy, nieugięty, myślący nowocześnie polityk dla publicznego dobra w swoim mieście. I to jest dobry – bliski, choć zagraniczny – przykład, który może zainspirować także nas, po wschodniej stronie Olzy, przed tegorocznym wyborczym maratonem.

- reklama -