Decyzja o kupnie psa, jeżeli już zapadnie, powinna dojrzewać powoli i być w pełni przemyślana. Zawsze hołdowałam tej idei, co jednak nie uchroniło mnie przed emocjonalnym, mało uważnym zakupem rozbrykanego psiego dziecka. Uświadomiłam to sobie dopiero po paru tygodniach, kiedy wstawanie o 3 w nocy, bo „siusiu, kupka, głodne i płacze…” wyczerpało moje baterie.
Minęły już dwa miesiące i nadszedł czas refleksji. Dziewucha przesypia dzięki Bogu całe noce, więc my też. Wypoczęci skupiamy się na jej wychowaniu, które nie jest łatwe i zapowiada się na dłuższe podchody. Mała jest samodzielna, niezwykle ekspansywna i energiczna. Jej aktywność momentami nas przeraża. Parogodzinne prace ogrodowe powaliły nas a nie ją, choć czynnie w nich uczestniczyła, wisząc w czasie przenoszenia na workach z ziemią, wbita zębami w folię czy kopiąc zawzięcie w wykopanych już dołach pod drzewka, tarmosząc wielkie plastikowe donice… Mimo woli przemyka przez głowę wspomnienie książki Marley i ja oraz filmu na niej opartego, który chyba wszystkim widzom lub czytelnikom wycisnął łzy z oczu.
Patrząc na Dziewuchę obawiam się Marleya w miniaturze. Ma dopiero 4 miesiące, a zwiedziła samowolnie sąsiednie posesje, przeciskając się pod siatką, co zmobilizowało nas do jej uszczelnienia, ponieważ nie zamierzała wracać, wołana odchodziła jeszcze dalej. Śmiejąc się, dostrzegam w niej też ducha Buby, przy której doszłam do perfekcji w korzystaniu z funkcji „oczy wokół głowy”, by zapobiegać realizowanym przez nią zwariowanym akcjom. Żadne perswazje i próby przekupstwa nie działały, Buba żyła własnym energicznym życiem, czasami sprawdzając czy za nią nadążamy. Była zdecydowanie suką alfa. Dzisiaj, kiedy już jej nie ma, z chęcią powtórzyłabym te 14 lat wspólnego życia, które nie były łatwe. Bo jak czasami słyszymy „trudne dzieci kocha się bardziej”. Psy również.
Tak więc Dziewucha zapowiada się na Bubę bis. Nauczona doświadczeniem staram się zapobiegać, uczyć, obserwować i wyciągać wnioski. Początkowo żałowałam, że nie wybraliśmy bardziej ślamazarnego szczenięcia, co pozwoliłoby nam pozostać w strefie komfortu… mieć mniej problemów i spokój. Widać naszym przeznaczeniem są pogryzione utensylia kuchenne (bo przecież miękki plastik jest fascynujący) i pilnowanie Tolka adopciaka, sterroryzowanego i ewakuowanego na kanapę. On ucieka, ona go ściga. On robi co może by ograniczyć kontakt do zera, ona chciałaby zabawy przez cały dzień. To przy niej, w całej swojej elegancji, dystynkcji i rezerwie jest ideałem psa. Staramy się ją uczyć by nie narzucała się Tolkowi, szanując jego zaawansowany wiek i doceniając cierpliwość wobec malucha.
Mamy też dziury powygryzane we wszystkich skarpetach, porysowane ostrymi ząbkami ręce i stopy oraz parę innych demolition, a jednak kiedy zasypia na kolanach, trzymając w pyszczku mój palec wiem, że to NASZ pies. Nowy członek rodziny, za którego jesteśmy odpowiedzialni i który wniesie do wspólnego życia wiele radości, pocieszy w trudne dni lub wyciągnie na długą eskapadę.
Maluchu, rośnij zdrowo.