„Amfitrion” i żonglowanie władzą na Polskiej Scenie

0
1228
fot. Karin Dziadek
- reklama -

„Amfitrion” to sztuka, która powstała 2 tys. lat temu. Po scenariusz Plauta sięgnął reżyser Andrzej Sadowski. Dość niecierpliwie czekałam na premierę i jeszcze bardziej ciekawiło mnie to, jak z tym trudnym wyzwaniem poradzą sobie reżyser i aktorzy. Nowe życie sztuce dała tłumaczka Ewa Skwara, próbując udowodnić, że „Amfitrion” dzisiejszego widza nadal potrafi zachwycić, rozbawić i zmusić do refleksji. Jednak jest to jedna z tych sztuk, która albo będzie wielkim sukcesem albo jeszcze większą porażką. Niezwykle trudna dla aktorów liryczna forma z przewagą partii śpiewanych, z komediową dynamiką pokazuje tradycyjny teatr, jakże dzisiaj odległy i zapomniany.

O czym ta historia?

O władzy a raczej o przekraczaniu jej granic. Król Tirynsu, Amfitrion (Tomasz Kłaptocz) jest pochłonięty wojną i wiążącymi się z tym obowiązkami dowódcy. Pozostawiając w domu ciężarną i piękną żonę Alkmenę (Joanna Litwin) nie podejrzewa, że stanie się ona obiektem pożądania samego Jowisza (Zbyšek Radek). Nie mogąc oprzeć się urodziwej kobiecie, Jowisz kradnie tożsamość Amfitriona. Tak zdobywa kobietę narażając ją na przykre konsekwencje po powrocie męża, Podobną zamianę miejsc aranżuje Merkury (Maciej Cymorek) (podwładny Jowisza), który wciela się w Sozjasza. Ale bardziej niż o zamianę tożsamości chodzi Sadowskiemu o pokazanie siły, która utrwala społeczne role i pozycje. Jowisz i Merkury z łatwością wcielają się w innych, co natychmiast kojarzy się z nieokiełznaną mutacją lokalnych tożsamości, które stały się znakiem rozpoznawczym nowoczesnej władzy. Przywykliśmy traktować władzę jako szansę na poszerzenie zakresu wolności, którą możemy dowolnie żonglować społecznymi utożsamieniami. W „Amfitrionie” ta żonglerka wywołuje napięcie i niekontrolowane wybuchy przemocy. Szczególnie Merkury jest rozedrgany, histeryczny i agresywny. Reżyser bardzo wyraźnie pokazuje, że wolność, jaką daje wymienny awatar tożsamości, jest pozorna i prowadzi do skostnienia społecznej hierarchii. Na jej końcu znajduje się kobieta. To właśnie ona jako ofiara podstępu nagle staje się winowajczynią i musi bronić swojego honoru.  Nie traktuje się tu jednak z pietyzmem psychologicznego dramatu kobiety, i nie schodzi się poniżej lustrzanej powierzchni, w której odbijają się i powielają relacje między postaciami. Uwagę przykuwają tylko mechanizmy i sposoby osiągnięcia celu, których prezentacja wywołuje niepokojące salwy śmiechu tak w teatrze, jak i w rzeczywistości.
Aktorzy Sceny Polskiej zmierzyli się z niezwykle trudnym wyzwaniem. Dramat napisany wierszem, często problematyczny do wypowiedzenia, prowadzony w komediowej dynamice wymagał dobrego warsztatu aktorskiego. W sztuce dominowały utwory śpiewane. Na scenie stanął chór w składzie: Małgorzata Pikus, Halina Paseková, Anna Paprzyca, Małgorzata Sikora oraz Barbara Szotek-Stonawski. Za muzyczną aranżację przedstawienia odpowiada basistka, Małgorzata Tekiel. Połączenie tradycyjnej liryki z nowoczesną, a nawet ośmielę się stwierdzić „disco polową” muzyką, okazało się jednak najsłabszą stroną tego przedstawienia. Każdy kolejny utwór był coraz trudniejszy do zniesienia i niestety przez to spektakl stawał się chaotyczny.

Czy „Amfitrion” Cieszyńskiego teatru można nazwać sukcesem?

- reklama -

Dla mnie wielkim sukcesem jest już mierzenie się z tą sztuką. Klasyczną farsą, udało się reżyserowi wydobyć na światło dzienne tragikomiczną rzeczywistość społeczną. Czy jednak rozbawiony widz będzie w stanie dramat dostrzec? Tego nie wiem, obawiam się, że tak ważny dyskurs zostanie przyćmiony komizmem i kiepską muzyką. I nawet puenta stała się nagle przerażająco tragikomiczna w swojej prawdzie – a spektakl „Amfitrion” tylko jej lustrzanym odbiciem.