Anna już tu nie mieszka

0
1818
- reklama -

W niedzielę po obiedzie, a przed transmisją z konkursu w skokach narciarskich w Lahti, wyszedłem sobie na spacer. Od strony gór wiał wiatr halny, który wysysał resztki śniegu z ulic i spod drzew nad Olzą. Od paru dni było ciepło, kilka stopni powyżej zera. Przechodząc ulicą 3 Maja, miałem wrażenie, że w ogrodach niektóre magnolie mają już pąki. Na wzgórzu z pomnikiem Mieszka jakaś postać w czarnym płaszczu robiła sobie selfie z księciem. Tło dla tego selfie nie było jednak widokówkowo promienne. Dzień był szary, a drzewa w lasku miejskim ponuro bezlistne i czarne. Na skrzyżowaniu przed Mostem Wolności minął mnie policyjny radiowóz. Rząd ogłosił znowu jakiś stan alarmowy i wznowił kontrolę granic. Przeszedłem jednak przez granicę na Moście Wolności swobodnie, nie zatrzymany do kontroli. Po czeskiej stronie stan alarmowy nie obowiązywał.

Przekroczenie granicy państwa często przynosi ulgę i poczucie wolności. Otwarta granica to rozpostarty wachlarz różnych alternatyw. Lubię przechodzić przez cieszyńskie mosty graniczne. Jeszcze lepiej by było, gdyby granica była zniesiona zupełnie. Bo niestety granicę państwową nadal mamy w głowie i stale – choć w sposób mniej widoczny – pilnują jej różne państwowe służby. Będąc na zachodnim brzegu Olzy, lubię stamtąd patrzeć na szaroburą bryłę starego Cieszyna i wzgórze zamkowe. Nawet w szare, wietrzne zimowe dni, kiedy gałęzie drzew są czarne, a pod butami zgrzyta drobny żwir, którym po zaskakujących atakach tegorocznej zimy posypywano zaśnieżone, śliskie chodniki. W tę niedzielę, chociaż nie była to niedziela handlowa, spacerowiczów nad Olzą przechadzało się niewielu. Gdzieniegdzie na ławeczkach siedzieli ze zwieszoną głową jacyś zaniedbani, lekko opuchnięci desperaci, którzy dochodzili do siebie nad rzeką, nie mając chyba tymczasem dokąd pójść. Na szczęście mnie to nie dotyczyło, to nie był mój przypadek. Miałem dokąd iść i dokąd wrócić.

Szedłem więc sobie raźnym krokiem wzdłuż Olzy. Dochodząc do Mostu Przyjaźni i patrząc w stronę wzgórza zamkowego, zauważyłem jakąś nieznaczną zmianę na horyzoncie. Wieża Piastowska była znowu jakaś inna. Miała nad sobą jakiś inny akcent. Inną pointę. Ale co tam się na niej właściwie zmieniło? Flaga! Owszem, łopotała tam jakaś flaga, ale już nie biało-czerwona. Czyżby wraz z końcem urzędowania poprzedniego burmistrza skończyło się też w Cieszynie demonstracyjne, narzucone urzędowo powiewanie biało-czerwonej flagi na piastowskiej wieży? Na to wygląda. Teraz wznosiła się tam inna flaga. I była to niebieska flaga, która miała na sobie jeszcze coś żółtego. Czy to może flaga unijna z gwiazdkami? Chyba jednak nie …A może … Tak, tak! Nad piastowską wieżą w Cieszynie znowu powiewa flaga Księstwa Cieszyńskiego. Dogmatyczni katoliccy patrioci przestali rządzić w Cieszynie, skończyły się obchody stulecia odzyskania niepodległości i miesiące patriotycznego wzmożenia. Ale, pomyślałem sobie, błękitna flaga Księstwa ze złotym orłem wywieszona znowu nad wzgórzem zamkowym w Cieszynie, wiosny jeszcze w tym mieście nie czyni. Chociaż, jak się lepiej przypatrzyć, orzeł z flagi Księstwa ma sylwetkę bardzo jaskółczą.
A jeszcze bardziej zdziwiłem się, przechodząc trochę później przez Rynek. Flaga Księstwa Cieszyńskiego zawisła znowu, obok flagi biało-czerwonej, nad bramą Domu Narodowego. Nie jest to więc samowolna demonstracyjna zmiana zarządzona przez dyrektorów obu szacownych instytucji miejskich. Na to by sobie raczej nie pozwolili bez przyzwolenia nowej władzy w mieście. W Cieszynie można więc znowu swobodnie wywieszać flagę Księstwa Cieszyńskiego. Powiał nowy wiatr. No, nie taki znów nowy, lecz taki, co wraca. Złośliwcy chętnie porównują cieszynioków do chorągiewek na wietrze. Wiatr się zmienia i kierunek powiewania cieszyńskich chorągiewek też zmienia się odpowiednio. Nie trzeba tego pochopnie potępiać. Trzeba to zrozumieć. Stoi za tym tutejszy, pograniczny, co najmniej dwoisty, przewrotny genius loci. Cieszyniocy wiedzą, że wiatry nie wieją stale w tym samym kierunku. Pewnego dnia wiatr się zmieni. Cieszyniocy mówią, że się obróci. Kiedy wiatr się obraca przeciwko nim, są w stanie to przeczekać. Nazywa się ich wtedy szkopyrtokami. Ale można to wytrzymać, nawet jeżeli uznać, że jest to przejaw mowy nienawiści. Sprzyjający wiatr powróci prędzej czy później. Na szczęście Cieszyn nie leży na wichrowych wzgórzach. Wichry historii jednak rzadko sprowadzały katastrofę, czyniły tu spustoszenie, powodowały, że w mieście panował strach, przemoc, śmierć i lepiej było stąd uciec. Nie od parady miasto ma dewizę Amore et non dolore co znaczy kochać i nie cierpieć. Cieszyniocy chcieliby kochać i nie cierpieć. I o to w swoim życiu zabiegają. Ale czy miłość bez cierpienia jest w ogóle możliwa? W mieście, którego mieszkańcy przynależeli do różnych narodowości i różnych wyznań, kochać i nie cierpieć nie było łatwo. Może właśnie dlatego łatwiej im było, kiedy swoich przekonań narodowych i religijnych nie trzymali się kurczowo, zwłaszcza zaś jeżeli nie kierowali ich przeciwko innym. A kiedy wiatr się obracał, ci którym wiało w twarz, a chcieli tu pozostać, musieli się dostosować i podporządkować jak chorągiewki na wietrze. Może trochę z sentymentu, ale przede wszystkim po to, żeby przetrwać na swoim. Ich poczucie tożsamości i przynależności wystawiane było na ciężką próbę. Zamiast wyjeżdżać z miasta, woleli jednak zostać i poczekać aż wiatr się znowu obróci i nadejdą dla nich lepsze czasy.

Ale te chorągiewki na wietrze to może tylko stereotyp. Tych, którzy nie są stąd, mieszkają w Cieszynie tymczasowo i przejściowo jest tu prawdopodobnie więcej niż autochtonów. W Cieszynie tylko pozornie można osiąść na stałe. Trudno tu zapuścić korzenie. Rdzennych cieszynioków, takich z dziada pradziada, mieszkało tu mniej niż przyjezdnych To miasto stoi na przeciągu, jest przystankiem na trasie, ma przede wszystkim tranzytowy charakter. Ci, którzy się tu zatrzymywali, stacjonowali, zamieszkiwali, osiadali, wsiąkali, rzadko mieli poczucie trwałości, definitywności swojego wyboru. Tutejsza kultura mieszczańska była często niepewna i krucha. Dopiero ewangelicy zrobili z tego miasta swój przyczółek, tu postawili kościół Jezusowy, swoją warownię, która okazała się trwalsza niż piastowski zamek. Ale nawet budowniczowie tej wielkiej, niezwykłej świątyni, z pastorem Janem Muthmanem na czele, pewnego dnia musieli się spakować, załadować na wozy swój dobytek, w tym bezcenne książki, zostawić dotychczasowe życie i wyjechać. Zmusili ich do tego ich parafianie, cieszyńscy mieszczanie. Wyjechali więc z Cieszyna z ciężkim, smutnym sercem, aby znaleźć bardziej życzliwe otoczenie gdzie indziej. Wyjeżdżali stąd na zawsze, niejednokrotnie pozostawiając dzieło swojego życia innym, którzy nie bardzo byli w stanie tego dzieła pojąć i docenić, zajęci małostkową, mieszczańską, codzienną krzątaniną. Może właśnie na tym polega także wyjątkowość tego miasteczka, że właściwie dla nikogo nie staje się ono przeznaczeniem, wartością, z którą należałoby się związać na śmierć i życie, że nie staje się losem. Wartości duchowe, które w tym mieście od czasu do czasu powstają, nie są ważne dla większości jego mieszkańców, co więcej – prawie nikogo tu nie obchodzą. Czy więc w Cieszynie nie ma nikogo takiego, kto by poświęcał swoje życie Cieszynowi? Możliwe. I dlatego to miasto wygląda, tak jak wygląda. I odpowiednie do tego wyglądu są też opinie o tym mieście.

- reklama -

Idę ulicą Głęboką w górę. Jest już niemal połowa lutego, na Głębokiej szaroburo i dziwnie dużo pustych witryn? Dokąd się przeprowadzili jeszcze niedawni podnajemcy tych lokali? Wyprowadzili się z miasta? Wstąpiłem do „Żabki”, aby kupić papierosy. Kiedy czekałem, aż młoda ekspedientka obsłuży klientkę przede mną, do sklepu weszła ładna, smukła, ciemnowłosa dziewczyna. A zaraz za nią wlazł lokalny, drobny gangster w późnośrednim wieku, który zaczął ją zagadywać, na co dziewczyna odpowiadała spokojnie, bez strachu i bez złości, z uśmiechem, jakby była jego znajomą. Fajna laseczka to była, że się tak po seksistowsku wyrażę, szwarno dziołszka, a facet, co za nią wszedł, mógłby być jej ojcem, gdyby nie to, że był taki tęgi i obleśny. Czekając w kolejce, już przedtem zauważyłem, że dziewczyna była też chyba w niezłej komitywie z typkami spod ciemnej gwiazdy, które stały przed wejściem do „Żabki”. Zasmuciło mnie to. Czemu oni nie siedzą w domu przed telewizorami, śledząc w napięciu transmisję ze skoków narciarskich w Lahti? Czemu nie trzymają kciuków za Piotra Żyłę, swojego ziomala? Cieszyn to także miasto drobnych podstarzałych gangsterów, którzy nawet w niedzielę po obiedzie molestują młode dziewczyny z sąsiedztwa. W tym, że starsze, zdemoralizowane pokolenie machos molestuje urodziwe, biedne dziewczęta i sprowadza je na złą drogę, nie ma nic oryginalnego i specyficznie cieszyńskiego. O tym, jak obrzydliwie może zachowywać się cieszyńska młodzież, napisał kilka lat temu sowizdrzalską powieść „Zwłoki monterów idą w miasto” prozaik Mirosław Gabryś. Wtedy był jeszcze w młodym wieku, a teraz jest już chyba w średnim wieku i ostatnio coś niewiele publikuje.

Od czasu do czasu cieszyńska młodzież staje się obiektem zainteresowania młodych, związanych z tym miastem literatów, którzy nie boją się w swojej twórczości autobiografizmu. Najnowszy przykład to powieść Anny Cieplak zatytułowana „Lekki bagaż”. Już sam tytuł sugeruje, że chodzi o wyjazd i podróż. Jednak wydawca, reklamując tę powieść, tłumaczy, że jest to raczej metafora wczesnej, jeszcze nie doświadczonej ciężarami życia dorosłości. Według wydawcy chodzi w niej o to, czy młodym ludziom, którzy pozostali w małych, polskich miastach starcza idealizmu. Co można robić, gdy wybrało się małe miasteczko zamiast kariery w korpo? Można pomagać tak zwanym wykluczonym i pisać granty zamiast wierszy. Można być nauczycielem, który chce słuchać swoich uczniów. Można pisać w lokalnych mediach teksty o przekrętach, choć klikają się słabiej niż horoskopy. Przyjaciele, którzy mają odwagę robić rzeczy ważne i na przekór. Tylko kim okażą się w momencie próby, gdy rzeczywistość postanowi sprawdzić ich idealizm? I czy pozornie lekki bagaż wczesnej dorosłości nie zacznie im ciążyć? Bardzo to poczciwe, bardzo oddalone od zepsutych monterów, którzy wychodzili na miasto w brutalnej i groteskowej powieści Gabrysia. Mimo, to książka Anny Cieplak zainteresowała opiniotwórcze media. Jej autorka, choć sama jeszcze młoda, zyskała w ciągu ostatnich paru lat renomę cenionej pisarki. Wcześniej Anna dała się poznać jako aktywistka i publicystka „Krytyki Politycznej”. To zapewne pomogło jej pisarskiej sławie. Jej „Lekki bagaż” stał się pretekstem przyjazdu do Cieszyna reporterki „Newsweeka”. Jadę więc do Cieszyna – pisze reporterka – Wdycham smog. Ideę na czeską stronę. Widzę sklepik z dopalaczami i apteki, w których ci z polskiej strony kupują na handel legalne w Czechach środki wczesnoporonne. Tekst ukazał się w ostatnim numerze „Newsweeka”, tym ze zdjęciem Kamila Sipowicza na okładce. Młodzi małomiasteczkowi – taki miał tytuł ten reportaż – Czy faktycznie kochają życie z dala od metropolii? Problem to raczej wydumany i sztuczny. Samo pytanie postawione paternalistycznie i w przekonaniu, że poza metropoliami nie ma życia. I oczywiście – jakie pytania, takie odpowiedzi. Nie ma w nich nic ciekawego, nic odkrywczego. Jesteśmy młodzi, będziemy starzy. Tu wszędzie jest blisko, mniej się czasu traci w korkach, mamy luksus wolnego czasu. Można tu jeszcze żyć anologowo, ale jest też darmowa przestrzeń coworkingowa z szybkim internetem. Młodzi jednak wolą nie podawać swojego nazwiska. Inaczej gadają wpisywacze postów na Spotted. – Cieszyn to więzienie, konformizm, ukryty szowinizm. Miasteczko nadal toksyczne, lepiej w nim nie przebywać za wiele. I żeby dożyć w miarę spokojnej starości, lepiej zawczasu się z niego wynieść. Czyli na dwoje babka wróżyła.

Jest to kolejny w ostatnich latach tekst w centralnych, ogólnopolskich mediach, który przekazuje nieprzyjemny obraz Cieszyna. W zeszłym roku w związku z uporczywym protestem Gabrieli Lazarek na cieszyńskim rynku, „Polityka” opisywała Cieszyn jako miasto ludzi obojętnych na podstawowe ludzkie wartości, bez odruchu elementarnej solidarności. I cieszyniocy jakoś przeciwko temu nie zaprotestowali. Może cieszyniocy nie czytają „Polityki” ani „Newsweeka” i jest im obojętne, co się o nich wypisuje w Warszawie? A jeszcze przedtem w „Gazecie Wyborczej” ukazał się sławetny reportaż o Cieszynie jako mieście odzyskanym przez prawicę. Żaden z tych tekstów nie był rzetelny. Teraz temat cieszyński odzywa się w kolorowych opiniotwórczych gazetach poza Cieszynem za sprawą nowej powieści Anny Cieplak. Pewien szum w centralnych, raczej lewicowych mediach wywołuje wydawca w ramach swojej polityki marketingowej. To niedługo przeminie. Ale czy powieść Anny Cieplak zostanie przeczytana w Cieszynie? Czy przeczyta ją tutejsza młodzież? Czy będzie się o niej mówić na przykład na lekcjach w cieszyńskich liceach? Bo podobno jest to przede wszystkim powieść dla młodzieży.

Autorka powieści „Lekki bagaż” już w Cieszynie nie mieszka. Jakiś czas temu stąd wyjechała. Nie miała tutaj, zresztą, swoich korzeni. Nie musiała przesadzać swojego drzewa tak, jak Dawid Podsiadło w popularnym teledysku. Cieszyn to jednak nie była jej mała ojczyzna. Nie trzeba w związku z tym rozdzierać szat. Żyjemy w czasach wzmożonej mobilności. Nie można za bardzo ulegać sentymentom. Trzeba bowiem zmieniać swoje życie, poprawiać je, dbać o jego wartość i jakość. Trzeba się rozwijać, wyprawiać się w świat, który jednak stoi otworem i należy do odważnych, trzeba zrzucać starą skórę i zostawiać ją za sobą. Trzeba zostawiać za sobą skorupy miast, a nawet porzucać ludzi, z którymi trudno jest żyć. Dobrze, że Anna napisała taką powieść, ale pewnie do tego tematu już nie wróci. Ale może jej książka trochę pomoże tym, którzy na razie w tym mieście zostają. Anna już tu nie mieszka. Jednak trochę mi żal, że już jej nie spotkam nad Olzą, rozpędzoną na rolkach na deptaku po czeskiej stronie niedaleko Mostu Wolności.

PS. W następną niedzielę też wyszedłem na spacer, aby wykonać podobną rundkę przez Most Wolności, Most Przyjaźni i ulicę Głęboką na Rynek. Tym razem, w obliczu nadzwyczajnie jak na połowę lutego ciepłej i słonecznej pogody, na podobny pomysł wpadło mnóstwo ludzi, zarówno pieszych jak i zmotoryzowanych. Kiedy jest za dużo ludzi i za dużo samochodów, to spacerowanie już nie jest przyjemne. Kiełkujący w powietrzu pod wzgórzem zamkowym zapach wiosny od razu został zatruty spalinami. Kierowcy zrobili sobie nawet parking na Moście Przyjaźni od strony polskiej, a Głęboką w dół od rynku zjeżdżali motocykliści. W niedzielę straż miejska chyba ma wolne, a ponieważ w Polsce skończył się stan alarmowy, policja już nie monitorowała przejść granicznych. Polscy kierowcy pozwalali sobie więc na parkowanie swoich aut na moście. W dodatku okazało się, że na wieży zamkowej nie wisi już flaga Księstwa Cieszyńskiego, lecz powiewa znowu flaga biało-czerwona. Czy to jakaś gra miejska z tymi flagami? A może to dekoracja w związku z jakąś kolejną produkcją filmową? Jak widać, czy rządzi władza taka czy siaka, trudno o nadzieję na rozumne, ludzkie porządki w Cieszynie.