Wojny religijne

0
1706
grafika Jacques Callot, z cyklu Okropności wojny
- reklama -

Połowa maja 2019 roku. Po ciepłym kwietniu tegoroczni zimni ogrodnicy są nadzwyczajnie zimni. Pankracy, Serwacy i Bonifacy to źli na ogród chłopacy. W Beskidach pada śnieg, w dolinach deszcz ze śniegiem. Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydaje ostrzeżenie przed intensywnymi opadami śniegu w południowych powiatach Województwa Śląskiego. Najpierw na Europę Środkową nacierają masy polarnego powietrza z północy, a potem radykalna zmiana – od południa nadciągają masy ciepłego powietrza znad Morza Czarnego. Biedna ta Europa Środkowa, oj biedna. Takie przeciąganie jest dla tego obszaru typowe. Kronikarze i historycy chętnie relacjonowali takie przeciągi. Nie tylko klęski żywiołowe. Często przeciągały tędy masy ludzkie z innych stron. Z północy na południe, ze wschodu na zachód. Najczęściej przeciągały wojska, powodując gwałtowne zmiany. Co należy rozumieć jako przemoc, gwałt, okrucieństwo, śmierć, zniszczenie, głód i nędzę czynione przez przeciągających na ludności miejscowej.

Na przeciąganiu obcych, zbrojnych oddziałów przez środkowoeuropejskie przesmyki ludność miejscowa zawsze wychodziła najgorzej. Na przykład czterysta lat temu, w 1619 roku, przez Śląsk Cieszyński przeciągali sławetni polscy lisowczycy. Były to oddziały najemników różnych nacji przemieszczające się błyskawicznie na koniach na sposób tatarski. W XIX wieku pisało się o nich, że wyróżniali się nie tylko dzielnością, ale także niepohamowanym okrucieństwem i notorycznym łupiestwem, za co – lecz na krótko – zostali obłożeni kościelną klątwą. „Krótki rys dziejów i spraw lisowczyków” opublikował około 1840 roku we Lwowie młody historyk i gorliwy katolik Maurycy hrabia Dzieduszycki. Z  ich kozackich dziejów i spraw czerpał potem inspirację Sienkiewicz, pisząc swoją „Trylogię”. Podobno Zagłoba był w młodości lisowczykiem. Na ziemiach wroga – a wrogie były wtedy także nie zrekatolizowane jeszcze obszary Księstwa Cieszyńskiego i Moraw – lisowczycy stosowali taktykę spalonej ziemi. Przemieszczali się szerokim pasem, w pułkach po tysiąc jeźdźców. Kiedy upatrzyli sobie jakąś wioskę na nocleg najpierw wybijali jej mieszkańców. Zamki i dwory szlacheckie zdobywane, zrabowane i zniszczone, biedni poddani do robót obozowych bez najmniejszej zapłaty, ani kawałeczka chleba przymuszani. Któż opisze, ilu niewinnych z głodu umarło, ile uczciwych pań i dziewic gwałt i znieważenie poniosło, ile z nich wykradzeniem uniesiono, ile ludzi wszelkiego wieku i płci najokrutniejszymi sposobami męczono? – pytał retorycznie hrabia Dzieduszycki – Wielu powrozami na głowę zarzuconymi i ściśnionymi, wielu pałkami i kijami dręczeni, inni obcęgami szarpani, inni świdrami w gardło i inne miejsca wpychanymi katowani, inni na pal i haki wbijani. Że nawet niewiasty i dziewice sprośnymi gwałtami na śmierć przyprawione, a ciężarnym ogniem płód wypędzony; inni wreszcie tak duchowni, jak i świeccy, tak starzy, jak i młodzi, tak szlachta jak i gmin pospolity po domach i drogach najokrutniej dręczeni i rozdzierani. Lisowczycy szli jak szarańcza, jak tyraliery bezdusznych terminatorów na szybkich koniach. Łupiąc, paląc, ścinając, mordując, nikomu, nawet i małym dzieciom, nie przepuszczając – opisuje dawny kronikarz – i choćby się im niektóre miasteczka poddały, tedy wiary nie strzymawszy, pobili, posiekali, wyłupili. Brrr, wrażliwemu czytelnikowi może się zrobić słabo od takiego opisu.

Krwawe, łupieżcze najazdy lisowczyków na Śląsk, Morawy i Górne Węgry czyli obecną Słowację miały charakter odsieczy i wynikały z dyskretnego wsparcia, którego udzielał król Zygmunt III Waza katolickim Habsburgom. Wiosną 1619 roku mijał właśnie pierwszy rok wojny, nazwanej później trzydziestoletnią. Historycy twierdzą, że była to jedna z najokrutniejszych wojen religijnych w dziejach nowożytnej Europy. Można powiedzieć i dla historycznego uproszczenia uznać, że przez trzydzieści lat trwał w środkowej Europie obłęd, chaos i rzeź niewiniątek, która groziła wszystkim, na każdym kroku, o każdej porze dnia i nocy. A skąd się ta straszna, apokaliptyczna wojna wzięła? Z nietolerancji, egoizmu, nienawiści, pychy i pogardy. Z poczucia, że są obrażane moje uczucia religijne (co to są właściwie za uczucia?), z przekonania, że moje poglądy na świat i zaświaty, sprawy przyrodzone i nadprzyrodzone, moja wiara na ten temat – są jedynie słuszne i powinny być dogmatycznie wyznawane przez wszystkich innych, którzy już nie mają być inni, tylko tacy sami, jak ja, bo mój obyczaj i styl życia oparty na moich przekonaniach, uczuciach i interesach to są wartości najlepsze na świecie, że mój stan posiadania wynika z mojego świętego prawa do posiadania i będę go bronił w świętej wojnie, aż do usranej śmierci mojego wroga. I tylko mój, tylko nasz Bóg jest Bogiem właściwym i prawdziwym. A inne niż moje poglądy na świat i sprawy zaświatowe, tudzież styl życia i interesy zagrodowe czym prędzej wypalić trzeba ogniem, wyciąć mieczem i utopić w szambie. No chyba, że inaczej wierzący nawróci się na moją wiarę, moje prawo, moją sprawiedliwość i będzie klęczał w moim kościele i wrzucał pieniążki do skarbonki mojego proboszcza. Ma być tak, jak ja chcę i sobie wyobrażam, że jest jako w niebie tak i na ziemi i nikt mi tu nie będzie wciskał, że jest inaczej albo gadał, co mam robić. I z takim to fanatycznym, niby to chrześcijańskim, a w istocie zdehumanizowanym, egoistycznym, kompletnie zdemoralizowanym, obłędnym, dżihadystycznym populizmem musimy się zmagać w Europie od czasów średniowiecza.

Ofiar tego rodzaju myślowych konstruktów, fałszywych religii i nieludzkich ideologii są nieprzeliczone rzesze. Ofiarą okrutnego, motywowanego religijnie fanatyzmu padł również Melchior Grodziecki (choć prawdopodobnie nazywał się inaczej i był kimś innym niż to sobie cieszyńscy katolicy wyobrażają). Tak czy inaczej Melchior, zapisany do zakonu jezuitów jako Grodecius, wywodził się z cieszyńskiego Śląska. Porządnie jak na owe czasy wykształcony w retoryce działał głównie w Czechach, gdzie głosił po czesku żarliwe kazania w duchu kontrreformacji, a także nauczał chłopców w praskich szkołach jezuickich, które niedawno zaczęto tam instalować. Po śmierci cesarza Macieja Habsburga, który był umiarkowanie i wybiórczo tolerancyjnym katolikiem, sytuacja w Królestwie Czeskim, skomplikowała się jeszcze bardziej. Jego rządy zaostrzyły antagonizmy wyznaniowe w Cesarstwie. W wyniku domowych konfliktów dynastycznych w 1617 roku, Maciej zrzekł się realnej władzy w Czechach na rzecz Ferdynanda, swojego kuzyna, fanatycznego katolika. Panowie czescy, w większości protestanci, zbuntowali się. Chcieli mieć innego władcę, nie uznali Ferdynanda i za króla wybrali sobie wkrótce palatyna reńskiego Fryderyka, który wyznawał kalwinizm. W 1618 roku Melchior Grodecius wraz z innym jezuitami musiał uciekać z Pragi, gdzie doszło do sławetnej praskiej defenestracji, kiedy innowierczy panowie czescy wyrzucili przez okno zamku na Hradczanach trzech posłańców katolickiego Cesarza, co byłoby nawet zabawne, gdyby nie to, że stało się zapalnym incydentem konfliktu, który niebawem przepoczwarzył się w wojnę – wielką, europejską wojnę, której areną z początku były Czechy, Morawy, Śląsk i Górne Węgry. Grodecius ze swoimi towarzyszami jezuitami zbiegł więc na wschód, do Humennego, gdzie złożył wieczyste śluby zakonne, a później posłany został do Koszyc, gdzie miał pełnić posługę kapelana stacjonujących tam wojsk cesarskich oraz tamtejszych węgierskich katolików. Wkrótce jednak z rozkazu księcia Siedmiogrodu Gabora Bethlena, skądinąd bardzo oświeconego władcy, Koszyce zostały zajęte przez protestanckie wojska Juraja Rakoczego, a trzej towarzysze jezuici zostali aresztowani pod zarzutem podżegania katolików i wezwani do przestąpienia na kalwinizm. Ponieważ wszyscy trzej odmówili wyparcia się wiary katolickiej zostali ścięci, poćwiartowani i wrzuceni do kloaki, co wywołało oburzenie nawet miejscowych protestantów. Brrr, i znowu co wrażliwszemu czytelnikowi może się zrobić słabo od takiego opisu. Stefan Pongracz, Marek Kriżewczan i Melchior Grodecius – trzej jezuici zamordowani we wrześniu 1619 roku w Koszycach przez bezbożnych, choć niby to religijnych, ale za to okrutnych żołdaków, uznani zostali później przez rzymskich katolików za męczenników. W 1995 roku, podczas pielgrzymki na Słowację, kanonizował ich papież Jan Paweł II. Przy okazji tej kanonizacji Jan Paweł II oddał w Koszycach hołd zamordowanym – ale przez władze katolickie – również w XVII wieku w pobliskim Preszowie dwudziestu czterem protestantom. Czy możemy nie uznać duchowej wielkości dwudziestu czterech ewangelików uśmierconych w Preszowie? – pytał wtedy papież przybyły z Watykanu, lecz pochodzący z sąsiedniego kraju, spoza Karpatów. Ależ jak najbardziej. Są takie katolickie bractwa i środowiska, które nie chciały tego uznać. A dlaczego? Nie można bowiem oddawać czci heretykom, innowiercom, zaprzańcom, zdrajcom. Taka jest tradycja. W poczuciu tej samej tradycji między Bałtykiem i Karpatami pali się kukłę Żyda i książki o Harrym Potterze. I w poczuciu tej samej tradycji należy sobie uważać i pamiętać, żeby nie mówić nikomu o naszych grzechach, uczynkach sprośnych, szubrawych, niegodziwych, zwłaszcza zaś o czynach przestępczych i zbrodniczych. Taka była dotąd tradycja, taki klimat, obyczaj, styl, rytuał, a nawet polityka. Taka szkoła przetrwania. Religijny survival. Przez czterysta lat? Chyba tak. Może nawet przez całe tysiąc lat.

- reklama -

Minęło mniej więcej tysiąc lat, całe milenium, i mamy oto maj 2019 roku. Od trzydziestu lat mieszkamy jakoby w swoim własnym kraju, gdzie po wojnach, gorących i zimnych, otwartych i podziemnych, po okupacji hitlerowskiej i po rządach komuny, zapanował pokój, demokracja i wolność. I ogłoszono w Polsce wolność słowa, zgromadzeń i wyznania. Polska i inne kraje środkowej Europy przystąpiły do nowych paktów i przyjęte zostały do Unii Europejskiej. Mamy rzekomo wolność gospodarczą, wolne wybory i rzekomo wolne związki zawodowe. Mamy telewizję, internet, Facebook i smartfony. Mamy też podobno wolną wolę, zdrowy rozum i sumienie. I wyznajemy jakieś wartości. Wydaje nam się, że powinniśmy według nich żyć. Możemy nawet protestować, kiedy widzimy, że zła jest coraz więcej. Nawet w instytucjach, których celem jest jakoby szerzenie dobra, prawa, prawdy i sprawiedliwości. Niektórzy uważają, że na zło trzeba reagować, że trzeba o nim głośno mówić. Tak jak twórcy filmu dokumentalnego „Tylko nie mów nikomu” na temat pedofilii w Kościele Katolickim. I dlatego pod kościołem farnym w Cieszynie stanął starszy mężczyzna z plakatem stop pedofilii w Kościele, który został dwukrotnie zaatakowany, a jego plakat podarty przez parafialnego napastnika. Interweniowała policja. O tych incydentach nie ma wzmianek na parafialnych stronach internetowych. Prawda nie zostaje więc przyjęta i nie wyzwala. Zasada tylko nie mów nikomu nadal obowiązuje. Zła nie zwycięża się dobrem i prawdą, a gwałt wciąż się gwałtem odciska. Dochodzi już nie tylko do hejtu, nienawistnych ataków słownych, lecz nawet do rękoczynów i napaści. Bo pokój jest tylko pozorny, umowny, jest tylko przykrywką nad wrzącym kotłem strachu, złości i nienawiści, pod którym ogień podtrzymywany jest przez cynicznych, populistycznych polityków. Przaśna, skrzekliwa nienawiść raz po raz maszeruje w pochodach z hasłami typu śmierć wrogom ojczyzny ochranianych przez policję na polecenie władzy. Przede wszystkim jednak trwa wojna informacyjna, front propagandy kłamstwa i nienawiści, ignorowania faktów, odwracania kota ogonem, wojna trolli i botów. Mówi się, że to wojna kulturowa. Mówi się też, że wojna domowa jest nieuchronna. Wojna ciemnoty z oświeceniem. Och, jest tyle powodów do wojny. I jest klimat sprzyjający wojnie. W powietrzu wisi nie tylko smog, lecz także atmosfera mordu. Trucizna przenika do naszej krwi. Skąd to się bierze? Czy tylko stąd, że wojna, której nasi przodkowie na co dzień doświadczali w postaci strachu, chęci przetrwania za wszelką cenę, w konieczności uprawnionej obrony, czy nawet chęci odwetu, zagnieździła się głęboko w naszych trzewiach, a nawet w naszych genach? A może z fascynacji wojną, wojskiem, bojowością, krwiożerczością i gwałtem, którą codziennie podsycają media i popkultura? Młodym, wychowanym na grach komputerowych, może się wydawać, że wojna jest atrakcyjną grą i przygodą. A także narodową i religijną tradycją. I okazją do rzekomego bohaterstwa pod sztandarem Boga, Honoru i Ojczyzny (czy są to tylko nazwy uczuć religijnych?). Tysiąc lat, całe milenium. Okazuje się, że to wciąż za mało, żeby dorosnąć do chrześcijaństwa.

Kornel Filipowicz napisał opowiadanie „Wojny religijne”. Jego akcja rozgrywa się w okresie międzywojennym, w latach trzydziestych w Cieszynie. Jest to właściwie wspomnienie Filipowicza z czasów gimnazjalnych, o zamieszaniu, tumultach i bijatykach, do których dochodziło wśród uczniów, kiedy klasy rozchodziły się na katechezę katolicką i ewangelicką. Kiedyś katolicki ksiądz katecheta zachorował i zastąpić miał go wojskowy kapelan z pobliskiego garnizonu. Z powodu nieobecności naszego księdza – wspomina Filipowicz – walki religijne miały tego dnia szczególnie zacięty charakter i nie ustały nawet po wyjściu ewangelików. Kiedy do klasy wszedł energicznym krokiem, utykając lekko na zdefektowanej w czasie I wojny nodze, ksiądz kapelan – nie omieszkaliśmy go poinformować, że wstępuje na pobojowisko, na którym przed chwilą rozegrała się wojna religijna katolików z ewangelikami. Ksiądz kapelan włożył na nos binokle model 1905, powiódł zdumionym i gniewnym wzrokiem po klasie i huknął:
– Zwariowaliście? Jaka wojna religijna? Komu wy chcecie urządzać wojny religijne? Ja, kiedy obchodziłem pole walki, to nie patrzyłem – katolik, prawosławny czy ewangelik, każdy dostawał łyk wódki i rozgrzeszenie. Raz nawet przez pomyłkę namazałem olejami świętymi, jak się później okazało, Żyda – ale skąd mogłem wiedzieć, jak cały był we krwi, nic nie gadał, tylko cicho jęczał? I wy mnie chcecie robić wojny religijne?

Tym niemniej, jakby mało było hekatomby Wielkiej Wojny, za parę lat wybuchła następna wojna światowa, jeszcze bardziej okrutna i straszna. Choć minęło tysiąc lat, całe milenium, od rzekomego przyjęcia chrześcijaństwa. Okazuje się, że to wciąż za mało, żeby dorosnąć. Nie tylko do chrześcijaństwa. Przede wszystkim do człowieczeństwa.