„Řezaný świat” – to książka wyjątkowa

0
999
- reklama -

Dotychczas wydawało się, że twórczość Adama Miklasza zdominowana jest gatunkowo przez opasłe, na wskroś klasyczne powieści. Okazuje się jednak, że autor doskonale odnajduje się również w zupełnie innym literackim mikroświecie. „Řezaný świat” jest bowiem gawędziarską wędrówką po przeróżnych, osobliwych zakątkach Śląska Cieszyńskiego – osobliwego miejsca na świecie, o którym sam świat wie, według autora, niedostatecznie dużo. Słowo „przewodnik”, zastosowane w podtytule tej pozycji, jest prawdopodobnie subtelnym mrugnięciem w kierunku przewodnika. Książka stroi się w formę klasycznego przewodnika, jakich setki na półkach polskich księgarni, przewodnikiem jednak nie jest. To zbiór opowiadań, quasi reportaży i esejów, będących włóczęgą po wspomnianym miejscu. Włóczęga nie ma ani ograniczeń geograficznych (autor chętnie odwiedza inne zakątki świata), ani czasowych (podczas lektury kilkakrotnie przeżywamy prawdziwą podróż w czasie). A wszystko to zakropione charakterystyczną dla tego pisarza gawędziarską swadą i autentyczną miłością do opisywanego obiektu. Jeżeli chcecie zrozumieć i pokochać Śląsk Cieszyński, musicie koniecznie sięgnąć po „Řezaný świat”!

FRAGMENT WSTĘPU
Na tej wysokości i szerokości geograficznej każde pojedyncze słowo ma swoją ogromną wagę, więc z tak skomplikowaną materią należy obchodzić się wyjątkowo ostrożnie.
Z czego to wynika? Jakie są tego przyczyny?
Nie wiem – jest to prawdopodobnie najuczciwsza odpowiedź, ale z pewnością nie satysfakcjonuje nikogo. Nie po to czytelnik otworzył tę książkę, aby już w pierwszych jej zdaniach zderzać się z ignorancją autora – spróbuję więc podywagować.
Szukając po omacku rozwiązania tej zagadki, sądziłem początkowo, że Cieszyn to przecież miasto druku, więc okoliczni mieszkańcy obcowali ze słowem pisanym już od stuleci i nabrali do niego nabożnego szacunku. Przyznacie – zgrabna teoria, nawet całkiem chwytliwa, prawda? Wydaje mi się jednak zbyt banalna, zbyt niepełna. A może w grę wchodzi nadmierne przywiązanie do słowa, które wynika z konkretnej spuścizny historycznej? Przecież nawet mój rodzinny Kraków uznawany jest przez resztę Polski za miasto, w którym urzędy, bumagi, wnioski, pozwy, papierologia i biurokracja miały podobno odgrywać nadmierną rolę. Jest to rzekomo dziedzictwo poaustriackie, a Cieszyn wraz z przyległościami należał do państwa Habsburgów znacznie dłużej niż galicyjski Kraków. Czuję, że w moich rozważaniach jestem nieco bliżej rozwiązania. Czyżby wpływ na wspomniany szacunek do słowa, szczególnie słowa pisanego, wynikał z poaustriackiego dziedzictwa? Tak, ale jest coś jeszcze. Śląsk Cieszyński przypomina przecież fastrygę i zszyty jest z wielobarwnych materiałów o przeróżnej fakturze. Pod tym samym niebem żyli tu reprezentanci różnych grup etnicznych, różnych wyznań, różnych światopoglądów – a stara i schorowana babcia Austria pozwalała im psocić. Oczywiście – jak napisałby pewnie Jarosław Haszek – umiarkowanie, postępowo, ale i w granicach prawa. Rosły więc, jak grzyby po deszczu, przeróżne organizacje, zrzeszenia, zbory, macierze i sokoły, a miejscowi uwierzyli, że ewentualne spory i waśnie można rozstrzygać w sposób cywilizowany – umiarkowanie, postępowo, ale w granicach prawa. W gospodzie przy piwie, w polemice prasowej, ostatecznie sądowo. Na tej wysokości i szerokości geograficznej częściej walczono właśnie petycjami, apelami, słowem, niż widłami, broną i piłą tarczową. Słowo bywa ostrą amunicją i dziś. Czasami obosieczną.
Z tym pisaniem uważaj, przecież mieszkasz tu tylko trzy lata – ostrzegał dawno, dawno temu kumpel, doskonały znawca miejscowych realiów. – Wystarczy jedno fałszywe słowo i będziesz miał przechlapane. U kogo? Obojętne. U kogoś zawsze.
Kumpel ostrzegał, bo żyjąc tu faktycznie ledwie trzy lata i mając status rasowego werbusa, popełniłem ogromną nieostrożność, przyjmując propozycję pisania cyklicznych felietonów w lokalnym medium. Po kilku nieśmiałych próbach zreflektowałem się, że zadanie mnie przerasta. Niczym Józef K. błądziłem po mrocznym labiryncie słów, zdań, pojęć, terminów. Wystarczył jeden fałszywy krok, aby uruchomić zapadnię. Popełniałem błędy, które obecnie sam, jako osoba nieco bardziej doświadczona, obśmiewam u nowicjuszy (wciąż jednak popełniając kolejne).
Za najlepszy przykład niech posłuży zdanie, które każdej osobie z zewnętrz wyda się absolutnie neutralne, a w rzeczywistości stanowi śmiertelną pułapkę, z której nie ma już ucieczki.
Byłem na czeskiej stronie Cieszyna.
Jakiej czeskiej? – obrazi się polski patriota, szufladkując mnie jako proczeską, ewentualnie hiperlewacką opcję napływową.
Dobrze, wobec tego napiszę inaczej.
Byłem w zachodnim Cieszynie.
Lepiej? Nie bardzo, bo przecież tym określeniem łatwo zrazić do siebie Czechów, a i lewicowi znajomi szybko odkryją we mnie polskiego imperialistę i nacjonalistę. Oprócz tego, swoje trzy grosze może wrzucić autonomista lokalny, który obecność polskiej i czeskiej administracji na tych terenach uznaje za okupację, a wynik konferencji w SPA jest dla niego największą pomyłką historii. Jaki polski Cieszyn? Jaki czeski Cieszyn? Jest tylko jeden Cieszyn, zapamiętaj to sobie! – wyjaśni mi i z pewnością będzie miał rację. Tak samo, jak i poprzedni krytycy. Ponieważ jestem elementem napływowym, to przydzielam sobie przywilej bezpiecznej perspektywy obserwatora, z której każdy rozmówca ma prawo mieć rację.

RECENZJA
Adam Miklasz należy do pisarzy, którzy piszą tak, jak mówią, a mówią tak, że chce się słuchać. „Řezaný świat”. Czym jest ta książka?
To powieść drogi po Śląsku Cieszyńskim. Pieszo, pociągiem, ikarusem i wyobraźnią autor przenosi się z miejsca na miejsce, odwiedza zamierzchłą przeszłość, belle époque i współczesność. Porusza się po mieście i poza miastem, po lesie (tematów). Podczas tej wyprawy, niejako na marginesie, udziela odpowiedzi na pytania, które nam, czytelnikom, od dawna chodziły po głowie, lecz baliśmy się je zadać. Na przykład:
W Cieszynie zjeść u Kurda, Turka czy u Asi?
Kim, do licha, jest szkopyrtok, a kim werbus, kuferkorz i percok?
Co widzą Czesi, patrząc na Polskę?
Jaka, do kroćset katów, jest różnica między centrum, prowincją a peryferiami?
Wspomniałem o lesie. Skoro „las” to silva, a skoro silva to sylwiczność – sylwiczność jest kluczem do gatunkowej różnorodności tej książki, która mieści w sobie cechy przewodnika, poradnika, reportażu, scenki rodzajowej, opowiadania. Wysokie łączy się tu z niskim. Z Wieży Piastowskiej, gdzie rezyduje koturnowa przeszłość, narrator daje nura w ludyczne rewiry kultury popularnej – Beata Kozidrak okazuje się przewodniczką po zaświatach. (A zaświatów, dodam nawiasowo, jest w „Řezaným świecie” więcej niż u Hulki-Laskowskiego, Morcinka, Przybosia, Kronholda, Macheja i Filipowicza razem wziętych).
Autor raz wróży z trupów, ekshumuje dawno pogrzebane historie, wręcz posuwa się do nekromancji, aby oprowadzić po zaolziańskiej Atlantydzie, to znów wraca do drugiej dekady XXI wieku, przedstawia ziemię niczyją, czyli rozciągający się między Olzą a torami pas eksterytorialny, który należy do ekspatów, apatrydów i hipsterów. Odwiedza bary, kopalnie, kamienice, górnicze M-3, uczestniczy w think-tankowym spotkaniu wielkomiejskiej dziuni z miejscowymi strażnikami pieczęci.
Sztuka opowieści, fabularyzowana eseistyka – w tym według mnie jest najlepszy. Nie mogłem oderwać się od lektury, kiedy roztaczał przede mną dzieje członków Międzynarodowej Komisji Plebiscytowej, którzy w styczniu 1920 roku zameldowali się w recepcji Hotelu pod Brunatnym Jeleniem, kiedy przedstawiał przygody Japończyka Saburo Yamady, ministra szkolnictwa Śląska Cieszyńskiego, gdy naświetlał słowackie przypadki knajpianego Szymona Słupnika, barwnie opisywał podróż kolejową Hucułów z Jasiny do Pragi czy anegdotycznie relacjonował spotkanie Australijczyka „Marchewy” z podstarzałą córą Cieszyna, która…
No właśnie. „Řezaný świat” to też książka miłosna: o miłości i z miłością napisana.
Ale, ma się rozumieć, nie bez zdrowego rozsądku i rzeczowych argumentów! Lucian Boia niedoścignioną kwintesencję Europy Środkowej widział w Rumunii, László Végel w Wojwodinie, Olga Tokarczuk w Kotlinie Kłodzkiej… Autor zdaje sobie sprawę, że każda pliszka swój ogonek chwali. Ze spokojem słucha innych, ale wie swoje. Poza emocjami dysponuje bowiem niezbitym dowodem na to, że serce serca bije na Śląsku Cieszyńskim, a dokładnie w Zebrzydowicach.
Dlaczego akurat tam? Nie powiem. Przeczytajcie „Řezaný świat”!

Miłosz Waligorski

- reklama -

Adam Miklasz – prozaik, dziennikarz, scenarzysta. Autor powieści „Polska szkoła boksu”, „Ostatni mecz”, „Wszyscy jesteśmy foliarzami”, „Řezaný świat”, współautor antologii „Bękarty Wołgi”. Współautor scenariuszy do widowisk teatralnych, realizowanych przez Teatr Łaźnia Nowa oraz stowarzyszenie De-Novo. Publikował, między innymi, w „Nowej Europie Wschodniej”, „Akcencie”, „Tekstualiach”, czasopiśmie „Ha!Art”, na portalu „Ciekawostki historyczne”.

Miłośnik kultury środkowej Europy i Bałkanów, jugosłowiańskiej muzyki lat osiemdziesiątych i piłki nożnej. Kibic Hutnika Kraków. Pochodzi z Nowej Huty, mieszka w Cieszynie. Lubi się szlajać.