„Chciałbym żeby sport osób niepełnosprawnych był tak samo doceniany jak sport pełnosprawnych”

0
1130
fot. arch. prywatne
- reklama -

Rozmowa z Januszem Rokickim.

Lekkoatleta, kulomiot, trzykrotny wicemistrz paraolimpijski, mistrz świata i Europy, tegoroczny laureat Srebrnej Cieszynianki przyznanej przez powiat cieszyński. Janusz Rokicki jest obecnie jednym z najbardziej znanych i utytułowanych cieszyńskich sportowców. Za nim kolejny udany sezon. Do kolekcji swoich osiągnięć dołożył złoto mistrzostw Europy w Berlinie. Teraz przygotowuje się do kolejnego sezonu, w którym czekają go mistrzostwa świata w Dubaju. Jak mówi, jest nadzieja na podium, jednak w sporcie niczego nie możemy być pewni, a niektórych sytuacji po prostu nie możemy przewidzieć. W rozmowie z cieszyńskim paraolimpijczykiem, wspominamy ubiegłoroczne zawody w Berlinie, początki sukcesów sportowych i pierwsze igrzyska paraolimpijskie. Nie mogło zabraknąć również tematu nagród i stypendiów, o które wśród parasportowców w Polsce ciężko, nawet wtedy gdy zdobywają medale.

Zacznijmy od podsumowania. Jaki był miniony sezon?

Bardzo dobry. Między innymi ze względu na to, że na mistrzostwach Europy udało mi się zdobyć złoty medal – pomimo kontuzji, która mnie męczy od mistrzostw Polski. Z pomocą rehabilitacji, rękę udało się doprowadzić do takiego stanu, że ostatecznie mogłem wystartować. Uważam to za duży sukces, chociaż podczas takiego startu towarzyszy tak duża adrenalina, że nie czuje się skutków kontuzji. Po starcie znowu było jednak kiepsko.

- reklama -

Jakie miałeś oczekiwania przed startem na mistrzostwach Europy w Berlinie? Pojawiały się myśli o medalu?

Myślałem o medalu. Cała najmocniejsza czołówka pochodzi z innych kontynentów. Europa w moim przypadku na szczęście nie jest taka mocna. To mnie uratowało. Miałem pewne oczekiwania, ale nie byłem do końca pewny. W samej końcówce przygotowań przed mistrzostwami nie trenowałem ze względu na kontuzję ręki. Były nadzieje, chciało się zdobyć medal i po pierwszym swoim pchnięciu w konkursie wiedziałem że stanę na podium.

Zdobycie złotego medalu w momencie walki z kontuzją musiało być dla Ciebie ważne.
Tak, to prawda. Wtedy, nie mogłem się nawet po uchu podrapać lewą ręką, ja pcham prawą, ale do prawidłowego pchnięcia potrzebne są dwie ręce. Byłem bardzo szczęśliwy po zdobyciu medalu. Trener chyba jeszcze bardziej. Do końca nie byłem go pewny… jak jeszcze pchaliśmy na treningu tydzień przed startem, nie wyglądało to optymistycznie.

Skąd bierzesz siłę i motywację?

Trenuję już czternaście lat. Organizm po tylu latach jest już wyczerpany. Był moment wypalenia. Myślałem, że zakończę przygodę ze sportem, ale na szczęście to była tylko chwila zwątpienia. Ja tym żyję, trenuję, pomagam innym zawodnikom i prowadzę klub – cały czas praktycznie jestem związany ze sportem. Pomyślałem, że nie mogę zamknąć nagle takiego rozdziału swojego życia, który sprawił mi tyle radości. Mam trzech wspaniałych synów, którzy mi kibicują. Chcą też trenować. Najstarszy – Bartosz – przychodzi na treningi i odrzuca piłki lekarskie. Co ważne, specyfika pracy ze sportowcami z niepełnosprawnością polega na tym, że takiemu zawodnikowi trzeba piłkę podać, odrzucić. Jeżeli takich zawodników jest więcej, jeden trener nie wystarczy. W momencie podziału dotacji, zawsze muszę tłumaczyć, dlaczego na tylu zawodników przypada dwóch trenerów.

Wspomniałeś, że trenujesz od czternastu lat. Kiedy przyszedł Twój pierwszy sukces, kiedy zrozumiałeś, że to jest to co powinieneś robić?

Zacząłem od pływania. Pierwszy sportowy sukces pochodzi właśnie z tej dyscypliny. Trenowałem jeszcze na starym basenie przy SP4 w Cieszynie. Po półtorej roku treningów pojechaliśmy z Czesiem Banotem na mistrzostwa Polski, gdzie zdobyłem pierwszy medal. To było niesamowite. Przed wypadkiem też trenowałem, miałem do czynienia ze sportem, ale okazało się, że już jako osoba niepełnosprawna też mogę coś osiągnąć. To wciągało. Wyniki zaczęły się pojawiać i tak to się zaczęło nakręcać coraz bardziej. Później pojawiła się lekkoatletyka, która była strzałem w dziesiątkę. Moje parametry – wzrost, waga, siła, szybkość – pasowały do specyfiki tego sportu. Kiedyś tutaj w Cieszynie wystartowałem w spartakiadzie i bez przygotowania wygrałem konkurs pchnięcia kulą i rzutu oszczepem – pierwszy raz w życiu miałem kulę i oszczep w ręce. Wtedy w 2003 roku na mistrzostwach Polski zdobyłem srebrny medal. W 2004 roku pojechałem na igrzyska do Aten – moje pierwsze zawody takiej rangi.

Byłeś już na igrzyskach w Atenach, Pekinie, Londynie i Rio de Janeiro. Ja zmieniała się twoja dojrzałość sportowa na przestrzeni tych startów?

Nabrałem doświadczenia, a przede wszystkim spokoju podczas startu. Na swoich pierwszych igrzyskach w Atenach słyszałem jak mi serce wali. W ostatniej chwili przed startem zmieniono mi grupę na tą najmocniejszą – byłem załamany, ale na starcie zapomniałem o wszystkich problemach. To było niesamowite przeżycie… chociaż jak teraz o tym myślę, to za każdym razem na starcie towarzyszy mi adrenalina. Zwłaszcza kiedy wchodzi się przed publiczność liczącą 70 tys. osób z najlepszymi zawodnikami globu. Nie ważne co się robi, jaka to dyscyplina sportu i czy jest się zawodnikiem niepełnosprawnym czy pełnosprawnym, wszyscy odczuwają ogromne emocje z powodu startu w zawodach. Denerwuję się, kiedy ktoś mówi „ale słabo wystartował”, wtedy odpowiadam „a Ty co człowieku? Spróbuj stanąć przed taką publiką i pokaż, co potrafisz”. To naprawdę potrafi paraliżować, jednak z czasem człowiek nabiera takiego doświadczenia, że potrafi się skupić na swoim zadaniu.

Czy sukces Cię zmienił w jakiś sposób?
Chciałoby się więcej… kiedy człowiek dostanie palec, chciałby dostać całą rękę. Nakręca się… Stałem się chętny do trenowania, stałem się bardzo ambitny. Kiedy już dotarłem do czegoś, chciałem to utrzymać, na przykład tytuł mistrza świata. Chyba przez dziesięć lat miałem problemy z pewnym Rosjaninem. Zawsze byłem drugi i nie umiałem go pokonać. Ja wyglądałem przy nim jak Ty przy mnie (śmiech). Przez dziesięć lat z nim przegrywałem. Wszyscy mówili: „zostaw, nie rywalizuj z nim, super że jesteś drugi”. Nie mogłem się z tym zgodzić i postanowiłem, że dopóki będę w stanie, będę z nim rywalizował. Na mistrzostwach świata w 2015 roku udało mi się go pokonać pierwszy raz.

Przepisy dotyczące sportowców w Polsce, nie są łaskawe. Zwłaszcza jeżeli chodzi o przyznawanie nagród czy stypendiów. Przekonałeś się o tym, pomimo tego, że przywiozłeś medal z ostatnich mistrzostw Europy.

Żeby otrzymać nagrodę pieniężną, w zawodach musi wystartować minimum dwunastu zawodników z ośmiu krajów. Super, że niepełnosprawni sportowcy wyczynowi zostali zrównani prawami ze sportowcami pełnosprawnymi, ale nie jest to dopracowane. Prawdopodobnie jest to wina polskiego związku. Nikt nie pokazał jakie to będzie miało skutki. Zawodnik trenuje przez cały rok, przygotowuje się i na końcu zdobywa medal ku chwale ojczyzny. Trenerzy za wyszkolenie zawodnika otrzymują wynagrodzenie, a zawodnik słyszy, że nie spełnił warunków… Wolałbym usłyszeć, że mi się nie należy, ale niech nikt mi nie mówi, że nie spełniłem warunków. Jeżeli trenuję 300 dni w roku, jadę na zawody i zdobywam medal, to co ja jeszcze mogę zrobić, żeby zagwarantować sobie tą nagrodę? Zawodnik pozbawiony jest możliwości. Jeżeliby nie trenował i nie zdobył medalu, to proste – nie należy się. Cała kadra, która pojechała na mistrzostwa Europy – Ci którzy zdobyli medale – nikt nie miał wymaganej liczby 12 zawodników na starcie. Pan premier powiedział, że przeznaczy 500 tys. zł dla lekkoatletów, pływaków i ciężarowców. To tak szumnie brzmi 500 tys. zł czy pół miliona zł. Jednak jak się temu przyjrzymy, to jest to nagroda rzędu 7 tys. zł za cały rok przygotowań, a to wystarcza na 3-4 miesiące. Jeżeli zawodnik trenuje w sporcie niepełnosprawnych wyczynowo, nie ma szans pójść do pracy. Tak samo jest ze stypendiami, o których mówiło się, że ich nie będzie. Niedawno minister sportu powiedział, że to stypendium będzie. Jednak jest to na razie jednorazowa deklaracja, zaleczenie problemu. Według mnie tutaj trzeba popracować nad ustawą. Dopasować ją do realnych warunków. Należy postawić się na miejscu zawodnika, który jedzie na imprezę sportową, do której przygotowuje się przez cały rok, później patrzy w listy startowe i widzi 11 zawodników. Wtedy wiadomo, że nic z tego nie będzie. Trzeba iść do pracy, a idąc do pracy przekreślasz sobie szansę na konkretne trenowanie i zdobycie wszystkich sukcesów.

Jakie ma marzenia trzykrotny wicemistrz paraolimpijski?

Marzy mi się złoty medal paraolimpijski – najwyższy sportowy tytuł. Miałem już parę razy prawie ten medal na szyi, zawsze był blisko. Może jeszcze nie dorosłem do tego. Zawsze mówiłem, że jak zdobędę złoto, to zakończę karierę. Marzy mi się również, żeby przepisy sportowe były czytelne i jasne. Nie było niespodzianek i dziwnych rzeczy wokół nich. Chciałbym, żeby sport osób niepełnosprawnych był tak samo doceniany jak sport pełnosprawnych. Tak naprawdę, nie różnią się one od siebie.