Filip Komorski: Spełniłem marzenia

0
749
Polskie trio po meczu trzynieckich Stalowników z Energią Karlowe Wary. Od lewej: Alan Łyszczarczyk, Aron Chmielewski i Filip Komorski. Fot. Robert Kania
- reklama -

– Przez ten rok zrobiliśmy wiele dobrego na rzecz wizerunku polskiego hokeisty. Przychodząc do czeskiej ligi wiedziałem, że mam już 30 lat i nie jestem młodym zawodnikiem, na którego będą polować skauci. Przyświecała mi jednak idea, by pokazać, że w Polsce też potrafimy grać w hokej, i są w tym kraju zawodnicy, którzy zasługują na uwagę – mówi reprezentant Polski Filip Komorski, który miniony sezon spędził w zespole HC Frýdek-Místek, dostał również szansę występu w kilku meczach HC Oceláři Trzyniec, dla którego zdobył jednego gola.

Marcin Mońka: Jak to się stało, że przed sezonem 2021/22, po sześciu latach spędzonych w GKS Tychy i trzech mistrzostwach Polski dołączyłeś do zespołu HC Frýdek-Místek?

Filip Komorski: Decyzja o tym, by przenieść się do czeskiej ligi, wynikała z potrzeby zmian. Odkąd wszedłem w seniorski hokej, moim marzeniem było, aby spróbować swoich sił w mocnej lidze, która hokejowo jest lepiej rozwinięta od polskiej ekstraligi, chciałem zagrać w kraju, w którym hokej jest czymś więcej niż sportem. Gdy jeździłem na zgrupowania kadry narodowej miałem okazję widzieć, jakim statusem cieszy się ta dyscyplina i uprawiający ją sportowcy w Finlandii czy Kanadzie. W takich krajach hokej wpływa na kulturę kraju, a nawet bywa traktowany jak religia.
Szansa, aby spróbować swoich sił poza Polską pojawiła się już jakiś czas temu, gdy pierwsze sygnały zainteresowania napłynęły z Czech, jednak wówczas wiele pokrzyżowała pandemia koronawirusa, nie podjąłem wówczas ryzyka, by w tak niepewnym czasie radykalnie zmieniać życie swoje i swojej rodziny. Po roku sytuacja się jednak uspokoiła, propozycja pojawiła się z organizacji trzynieckiej, zrzeszającej Stalowników oraz farmerski klub z Frýdka-Místka. Wówczas się już nie zawahałem ani na moment.

Pamiętasz pierwsze treningi?

- reklama -

Oczywiście, ponieważ przychodziłem na nie z uśmiechem na twarzy, wydarzała się bowiem sytuacja, której zawsze pragnąłem. I się nie zawiodłem – wszystko, co tutaj zastałem, a więc model funkcjonowania organizacji, zaplecze, podejście do treningu i zawodników – to rzeczy, które otworzyły mi oczy na to, jak może funkcjonować w pełni profesjonalny hokej. Po doświadczeniach wyniesionych z polskiej ligi tutaj poszerzyły mi się horyzonty. Od początku czułem, że nie jest to tylko poważna lekcja hokeja, ale również interesująca kwestia kulturowa. Wszedłem do drużyny i przez pierwsze tygodnie byłem sam, dwaj moi polscy koledzy – Bartek Ciura i Alan Łyszczarczyk dołączyli później. Na początku wydawało mi się, że nie będzie np. żadnych problemów komunikacyjnych, a jednak język czeski w szatni miewał dla mnie wiele zagadek.

Dość szybko odnalazłeś się w czeskiej rzeczywistości…

Nasz zespół składał się z wielu młodych zawodników, później dołączali również bardziej doświadczeni gracze. Stąd zespół przez cały sezon się zmieniał i ewaluował. Zostałem bardzo pozytywnie przyjęty w szatni, mieliśmy jednak na początku poczucie, że nie do końca szatnia była przekonana do aspektu sportowego naszego przyjścia do drużyny, bo to przecież nie jest tajemnicą, że polska liga była dla nich pewną egzotyką. Jednak wraz z upływem sezonu, gdy punktowaliśmy i zdobywaliśmy bramki okazało się, że zaczęli się nawet zainteresować polską ligą. A gdy reprezentacja pokonała Białoruś i dzielnie walczyła ze Słowacją na turnieju przedolimpijskim, pytań o polski hokej było jeszcze więcej. Kilkakrotnie nawet koledzy z Frýdka-Místka oglądali mecze polskiej ekstraligi.

W pewnym sensie więc pełniliście rolę ambasadorów polskiego hokeja w Czechach. Spodobała ci się ta rola?

Myślę, że przez ten rok zrobiliśmy wiele dobrego na rzecz wizerunku polskiego hokeisty. Przychodząc tutaj wiedziałem że mam już 30 lat i nie jestem młodym zawodnikiem, na którego będą polować skauci. Przyświecała mi jednak idea, by pokazać, że w Polsce też potrafimy grać w hokej, i są w tym kraju zawodnicy, którzy zasługują na uwagę. W reprezentacji Polski jest wielu zawodników, którzy zasługują na to, aby otrzymać taką szansę. Bardzo chciałbym, abyśmy mieli więcej zawodników grających w silnych ligach europejskich.

Zagrałeś cały sezon w Chance lidze, strzeliłeś 20 bramek, zaliczyłeś 12 asyst. Czego zabrakło, aby zagrać w ćwierćfinale?

Udało się spełnić we Frydku-Mistku to, czego od nas oczekiwano, czyli utrzymania w Chance lidze. Zajęliśmy 10. miejsce w sezonie zasadniczym, i zagraliśmy ze Slavią Praga przedkoło o udział w ćwierćfinale. To były pierwsze od kilku sezonów mecze fazy pucharowej dla drużyny Frýdka-Místka. Niewiele brakowało, aby zagrać w ćwierćfinale, jednak kompletnie nie wyszedł nam pierwszy mecz przedkoła, czuliśmy ogromny zawód, bo mieliśmy przekonanie, że nie graliśmy na miarę naszych możliwości. Do teraz zastanawiam się, co się stało, czy sparaliżowała nas stawka meczu, czy byliśmy może zmęczeni sezonem, bo przecież do końca graliśmy na maksimum możliwości, wygrywając 11 spośród 13 ostatnich spotkań w sezonie.

Jakieś mecze w barwach HC Frýdek-Místek utkwiły ci szczególnie w pamięci?

Każdy mecz na swój sposób był dla mnie interesujący. Bo choć częściowo kojarzyłem zespoły, z którymi w trakcie sezonu rywalizowaliśmy, to przecież nie znałem ich lodowisk ani ich specyfiki. Z tej perspektywy na pewno zapamiętam zwycięstwo we Vsetinie, gdzie trybuny wypełniają się zawsze kibicami. Swoją aurę miały też spotkania w domowej hali Polarka, gdzie wraz z tym, jak zaczęliśmy się rozkręcać, pojawiało się więcej kibiców. Wyjątkowy był, jak go nazwano – „Polski Mecz” – który zagraliśmy z zespołem z Hawierzowa, w którym występował Dominik Paś. Zjechało dużo kibiców z kraju, zwłaszcza z Tychów, wygraliśmy 4:0, a mnie udało się zdobyć dwie bramki.

Przychodziłeś do trzyniecko-frydeckiej organizacji z myślą, że powalczysz o miejsce w składzie Stalowników Trzyniec. Zagrałeś w ekstralidze 3 mecze, zdobyłeś gola…

Przed sezonem mówiłem sobie, że będę najszczęśliwszym człowiekiem, jeśli uda mi się zagrać choć jeden mecz w barwach mistrzowskiego Trzyńca. Dla świata hokejowego klub z Trzyńca jest marką europejską, to jeden z najlepiej zorganizowanych klubów na kontynencie. Mam taką mentalność, która podpowiadała mi, że jeśli zagram jeden dobry sezon we Frýdku-Místku, to może w kolejnym dostanę szansę zagrać dla Trzyńca. W końcu udało się zadebiutować, bardzo dobrze przyjęła nas szatnia, aż byłem zaskoczony takim fajnym przyjęciem, i co równie istotne, poczułem na trybunach ekstraligową atmosferę. Po powrocie do Frydka od razu lepiej grało mi się w Chance lidze, bo już miałem zaliczony mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej. Dostałem jeszcze dwie kolejne szanse, więc marzenia spełniłem, co więcej, zdobyłem również bramkę, a krążek, który trafił do siatki Karlowych Warów, zabrałem ze sobą na pamiątkę.

Po meczu z Karlowymi Warami nie pojawiła się w Twojej głowie myśl, że ta przygoda z Trzyńcem może potrwać dłużej?

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ja przychodziłem tutaj aby grać dobrze dla Frýdka i może dostać jakąś szansę w Trzyńcu. Oba postanowienia udało się spełnić. Nie chcę w sobie pompować takiego balonika, że teraz muszę zrobić jeszcze więcej. Mam świadomość, że przychodziłem tutaj już za późno, że gdyby to wszystko wydarzyło się 3-4 lata wcześniej, to pewnie oczekiwania miałbym większe. Idealnym przykładem na konstruowanie przez polskiego hokeistę kariery krok po kroku jest przypadek Arona Chmielewskiego, który ciężką pracą wypracował sobie markę. I choć wiem, że poszedłem do ligi czeskiej za późno, to jestem dumny, że spełniłem marzenia.

Zostaniesz w czeskiej lidze na następny sezon?

Nie podjąłem jeszcze decyzji co dalej. Chciałbym jeszcze pozostać w tej organizacji, bo szalenie mi się tutaj podoba, jako zawodnicy mamy najlepsze warunki. Dalej chciałbym udowadniać, że można przekraczać kolejne granice, mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami.
Nie wiemy jednak, jak będzie wyglądać plan na kolejne sezony już z nowym szkoleniowcem, który zastąpi Václava Varadę. Podejrzewam, że to będzie rok ogromnych zmian dla całej organizacji, wraz z nadejściem nowego trenera zapewne pojawią się też zmiany personalne w składzie, na pewno nowy trener będzie mieć swoją autorską wizję drużyny. Być może zmienią się także cele w zespole farmerskim, bo przecież sezon, który za nami, był taki szalony, w którym z ligi spadało kilka drużyn. To wszystko więc jest obwarowane wieloma czynnikami i w żaden sposób nie zależy wyłącznie ode mnie.

Przed tobą mistrzostwa świata z reprezentacją Polski. Celem numer jeden jest bez wątpienia awans na zaplecze światowej elity. Mistrzostwa nie odbędą się jednak w Spodku, a w Tychach. A ty przecież doskonale znasz tyskie lodowisko…

Bardzo chciałem zagrać w Spodku, bo nie było mi dane zagrać w kadrze podczas katowickich mistrzostw świata w 2016 roku. Gdy byliśmy na mistrzostwach świata w Budapeszcie, i rywalizowaliśmy z Węgrami przy kilkunastotysięcznej publiczności albo w Tallinie, gdzie też graliśmy przy pełnych trybunach, mówiłem Bartkowi Ciurze, z którym na zgrupowaniach mamy wspólny pokój, że marzy mi się, aby zagrać mecz w takiej dużej hali wypełnionej po brzegi polskimi kibicami. To marzenie było bliskie spełnienia w 2020 roku, jednak plany pokrzyżowała pandemia i odwołanie turnieju. Rozgrywanie meczów w takich halach to świetna promocja hokeja, nawet ludzie, którzy na co dzień nie interesują się tą dyscypliną, chętnie na takie mecze przychodzą. Stało się jednak inaczej, i turniej rozegramy w Tychach. Hala w Tychach jest oczywiście mniejsza, ale jest tam fajna atmosfera, myślę, że mniejsza liczba kibiców uczyni jeszcze głośniejszy doping, który nas poniesie do zwycięstw.

Wprawdzie w meczu Stalowników wystąpiłeś z numerem 92, jednak we Frydku-Mistku cały sezon grałeś ze swoją „piątką” na plecach, która jest rodzajem hołdu, jaki składasz swojemu dziadkowi, przed laty również hokeiście, który grywał z tym numerem. Dziadek miał szansę oglądać cię na czeskich taflach?

Dziadek Włodzimierz nie widział w sezonie mojego meczu na żywo, nie było możliwości, aby przyjechali z babcią z Warszawy. Ale oczywiście oglądał wszystkie mecze w internecie. I po każdym z nich dostawałem od niego telefon ze wskazówkami i poradami, a niekiedy, mówiąc kolokwialnie, również opieprz (śmiech). Dziadkowie bardzo żyją moimi meczami, w pewnym sensie te mecze dla nich są pewnym rytuałem.

Choć grywałeś w wielu polskich klubach, to jednak jesteś wychowankiem warszawskiej Legii. Czy to klub najbliższy twojemu sercu?

W tym klubie rozpoczynałem przygodę z hokejem, tam po raz pierwszy założyłem strój hokejowy, więc jest rzeczą naturalną, że to we mnie pozostanie już na zawsze. I choć Legia nie ma obecnie seniorskiej drużyny, to jednak moim marzeniem zawsze było, aby na zakończenie kariery hokejowej zagrać w barwach Legii, i to w dodatku w ekstraklasie. Myślę, że to marzenie wielu zawodników, by zwieńczyć karierę właśnie wśród rodziny oraz kolegów sprzed lat, z którymi stawiali pierwsze kroki.